Skocz do zawartości
Dragon

DawidSokołowski

Redaktor
  • Liczba zawartości

    155
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    17

Zawartość dodana przez DawidSokołowski

  1. https://m.facebook.com/groups/518849681855387?view=permalink&id=519027825170906&ref=bookmarks Zachęcam wszystkich do dołączenia do grupy oraz licytacji na rzecz brata mojego kolegi, Adama. Adam mam17 lat i jest sparaliżowany od głowy w dół. Zbieramy na turnus rehabilitacyjny po wyjściu ze szpitala, który kosztuje 100 tys zł. Licytujemy tylko na grupie! Pomoc możemy również wpłacając pieniądze bezpośrednio na http://pomagam.pl/adamobrycki W linku powyżej kilka moich ulubionych przynęt do zgarnięcia! Zachęcam do licytacji ! Kolego Daniel Luxis dorzucił kilka fajnych woblerów do pakietu. Zdjęcia w komentarzach 🙂
  2. Siemka wszystkim w tę piękną niedzielę... niedzielę? No tak! - jutro nie będzie czasu na wpis niestety. Witam Was w kolejnym odcinku z cyklu: Wędkarskie poniedziałki ze zwedkowani.pl ! Trochę mnie tu nie było. Grudzień to rozjazdy, święta, mało wędkowania, dużo pracy związanej niekoniecznie z blogiem i wędkarstwem. Czasu tego będzie coraz mniej, jeżeli chodzi o blog, dlatego pewnie wpisów pojawiać się w tym dziale będzie odtąd również nieco mniej. No, ale awans na Redaktora haczyk.pl zobowiązuje mnie do "szrajbnięcia" od czasu do czasu czegoś specjalnie na portal. Tak więc myślę, że jakoś to wszystko Wam zrekompensuję Zaglądajcie na http://zwedkowani.pl bo kilka nowych wpisów oczywiście, mimo wszystko jest. No i łapcie jeden z nich. Coś o pościgu za pstrągami:) Pozdro Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/12/25/idziemy-na-zimowe-pstragi/ Idziemy na zimowe pstrągi. Niby wszyscy po to samo: po emocje, piękne widoki (bo zimowa rzeka to doznanie ascetyczne!), po ryby. Idziemy razem, na “urrrra!” w styczniu, każdy jednak inaczej: jedni w górę, drudzy (z tego co widzę i słyszę to chyba większość) w dół rzeki. Kto dojdzie dalej w wyścigu o zimowe pstrągi? Dlaczego nie w górę? O skuteczności tego wariantu wie każdy pstrągarz – w końcu zachodzimy rybę od ogona, jesteśmy więc dla niej niewidoczni. Natomiast większość z nas stosuje go wiosną czy latem, ale nie zimą. Dlaczego? Bo, teoretycznie, zimowy pstrąg, którego metabolizm o tej porze roku zdecydowanie zwalnia, nie za bardzo ma chęć fatygować się za przemykającą mu z dużą prędkością przed nosem przynętą. A takiego jej, szybkiego prowadzenia z nurtem, wymaga przemieszczanie się w górę rzeki. Dlaczego w dół? Przynętę prowadzimy w tym przypadku pod prąd i możemy to robić bardzo powoli, z dłuższymi przytrzymaniami włącznie. Taka metoda prezentacji wabika jest bliższy temu co dzieje się teraz w rzece: życie toczy się tu bardzo powoli. I, teoretycznie, jest to jedyna słuszna opcja, ale… Dostarczyć organizmowi jak największej porcji kalorii przy jednoczesnym minimalnym jej zużyciu na polowanie – tak to, tak z grubsza, z pstrągami w zimie jest. Ryba ta nie ma raczej teraz w zwyczaju, jak to robić będzie wiosną czy latem, gonić przynęty. Zdecydowanie bardziej woli poczekać, aż kąsek sam podpłynie. Dlatego precyzja rzutów, wykonywanych pod sam pysk ryby, może być kluczem do sukcesu. Warto więc zadbać sobie pytanie czy idąc w dół rzeki damy radę obłowić wszystkie miejsca (te które zimowe pstrągi preferują) i podać wabik możliwe najbliżej ich stanowiska? Moim zdaniem, nie! Fizycznie jest to po prostu niemożliwe. Dlaczego? W okresie zimowym ryby wybierają na swoje stanowiska wodę spokojniejszą. W tym, między innymi, stoją za przeszkodami (tu nurt jest powolny, woda czasem jest niemal stojąca). Aby poprowadzić przynętę bezpośrednio w ten rejon, musimy ustawić się albo prostopadle do ów miejsca, albo stanąć niżej. I w takim wypadku, marsz w kierunku ujścia (w dół) jest, według mnie, ostatnim co powinniśmy zrobić. Podchodząc do pozycji rzutowej po prostu spłoszymy rybę. Zaś zwałki od strony zapływu (tam potencjalnie odpoczywa sobie pstrąg) nie obłowimy przecież skutecznie z kierunku, z którego nadchodzimy, a więc tego samego, z którego napiera na przeszkodę szybki nurt (jak mówiłem, pstrągi akurat teraz wolą ten wolniejszy). Nie oznacza to jednak, że proponuję Wam iść w górę rzeki Przykład, który podałem świadczy tylko o jednym: nad wodą trzeba być elastycznym. Niekiedy sprawdza się prowadzenie przynęty “z prądem”, innym razem na odwrót. Czasem idę kilkaset metrów “w dół”, następnie obchodzę kilkanaście metrów w dużej odległości od rzeki (tak, aby nie płoszyć ryb) i zawracam. Idąc “w górę” obławiam pominięty odcinek wody: ze zwałką czy kamieniem powalonym w nurt. A że zimą, jak w żadnej innej porze roku, ważne jest precyzyjne podanie przynęty, to jeszcze bardziej potwierdza moją tezę, że trzeba przede wszystkim dostosować się do warunków i możliwości jakie daje nam łowisko. Nie zaś postępować według sztywnych reguł podążania: czy to w kierunku źródła czy ujścia rzeki.
  3. A co do tego zakazu to kiszka, bo w Mazowieckim PZW też wędkować mi się zdarza...
  4. Warmia - ta bezrybna ponoć kraina 😉
  5. Nie słyszałem o tym zakazie.. hmm... Sprawdzę, ale raczej byłoby o tym głośno u nas gdyby weszła taka zasada 😉 A przynęta to Lunatic Dragona
  6. To ja jako drugi 😊 Dwie największe z pięciu dziś złowionych 🙂
  7. No to ode mnie coś na sezon pstrągowy: Flyer Big Bait - przynęta Sławka Kurzyńskiego. Trudno ją co prawda dostać, ale jakby ktoś miał okazję, to oznajmiam, że mi na Pasłęce się sprawdzają:) No i do tego Salmo Executor 7 RR. Oba to jak dla mnie prawdziwe kosiory
  8. Siemka wszystkim zwędkowanym ludziom! Dziś mam Wam do przekazania garść moich spostrzeżeń dotyczących bezpieczeństwa podczas wędkowania. Bezpieczeństwa rozumianego jednak nie poprzez pryzmat wędkarstwa podlodowego czy odbywającego się z pokłady łajby (bo w takich właśnie przypadkach o zagrożeniach zazwyczaj rozmawiamy). Posłuchajcie pogawędki o pieszych wędrówkach z wędką w ręku - wtedy również wiele niespodziewanych rzeczy może się wydarzyć! BEZPIECZEŃSTWO PODCZAS WĘDKOWANIA (LINK DO TEKSTU ORYGINALNEGO: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/10/21/bezpieczenstwo-podczas-wedkowania/ ) Założę się, że czytając tytuł niniejszego artykułu byłeś pewien, że oto przed Tobą kolejny wykład o tym jak: niemądrze jest nie mieć kamizelki na łódce i że niebezpiecznie jest stąpać po cienkim lodzie. A jeżeli tak nie pomyślałeś, to teraz się dziwisz dlaczego, bo to przecież oczywiste: co innego w wędkarstwie niesie ze sobą potencjalne zagrożenie? No nie? Ale ja nie o tym. Ani o wędkarstwie podlodowym, ani odbywającym się z pokładu łajby, nie chcę Ci truć. Tego cały Internet pełen. O czymś innym pogadać chciałem. Kuriozalną dla mnie jest sytuacja, w której słysząc “niebezpieczne zdarzenie podczas wędkowania” na myśl przychodzi nam tylko: lód, łódka. Nam, wędkującym rzadziej z łodzi niż z brzegu, częściej z lądu niż spod lodu. I nie muszę prowadzić statystyk, aby założyć się również i o to, że tak właśnie jest. I o tym będę mówił. O zagrożeniach na jakie jesteśmy narażeni podczas, wydawałoby się, całkowicie bezpiecznych wycieczek z wędką w ręku. Bezpieczeństwo podczas wędkowania. Pewna ilość wypadków w takich sytuacjach się zdarza. Musi się zdarzać, wszak woda to żywioł. W starciu człowieka z naturą tak to już po prostu jest. Nie są one tak spektakularne jak załamanie się lodu pod wędkarzem, dlatego o nich się w telewizji nie mówi. Nikt o nich statystyk nie prowadzi. Ich skutkami są złamania, skręcenie, rany, starty materialne lecz raczej nie śmierć. Chociaż... wypadki śmiertelne się zdarzają - jeden taki przykład podam później. Są niemiłe, bywają groźne mniej lub bardziej, ale zdarzają się - wypadki- bo nad wodą, nawet nad tą najspokojniejszą, sytuacji potencjalnie niebezpiecznych jest sporo… sporo więcej niż dużo. Dlaczego do wypadków dochodzi? Do dużego odsetka wypadków drogowych dochodzi wówczas gdy na drodze panują najbardziej sprzyjające jeździe warunki. Prosta droga, słońce na niebie, do przejechania ostatnie 10 z 1000 kilometrów, które mamy pokonać. Relaks + brak koncentracji + zbytnia wiara we własne umiejętności = wypadek. Analogiczna sytuacja ma miejsce nad rzeką. Gubi nas zbytnia ufność w łagodne oblicze natury. Nazbyt zawierzamy własnej wiedzy na temat terenu, na którym łowimy. Zapominamy, że łowisko - choćby była nim najbardziej na świecie uregulowana rzeka, czy najspokojniej stojące jezioro w “całej gminie” - to ciągle miejsce dzikie. Otoczone lasem, polem, bagnem - bo łowisko to nie tylko woda, ale i to co obok niej, nad nią. To ziemia po której stąpamy, trzcina przez którą się przedzieramy. To Bóbr w którego jamę wpadamy. Ekosystem, który żyje i podlega ciągłym zmianom. Miejsce, w którym owy wspomniany zwierz może wykopać dziurę gdzie chce i kiedy chce. Choćby w miejscu, które niegroźne jeszcze godzinę temu, teraz ci zagraża: i tkwisz w nim jak rzodkiewka na grządce - do pasa w ziemi. Brakuje tylko aby przyszedł bóbr i Cię zjadł… No dobra , trywializuje trochę, i wprowadzam nieco humoru do poważnego skądinąd tematu. Ale zwierzęta też mogą być niebezpieczne. Zagrożenia i sposoby ich unikania. Zagrożeń jest znacznie więcej. Czyhają na nas z każdej strony. Oprócz tego czorta - bobra - występują też inne. Atmosfera na łowisku bywa gęsta. Żar lejący się z nieba potrafi przyprawić o udar lub choćby ból głowy - w większym stopniu niż olewające nas ryby, za którymi gotowi jesteśmy iść, brodzić w wodzie i mule. Po kolana, pas, niektórzy po szyję. Wędkowanie wciąga nie mniej niż niestabilne dno czy grząskie brzegi. Bez szczegółów i nazwisk, ale w moim rodzinnym mieście doszło niedawno do tragedii. Mężczyzna ugrzązł, zadzwonił do żony, telefon padł. Mężczyznę znaleziono, po dwóch dniach. Nie żył. Nie był wedkarzem. Mimo to uważajmy. Uważajmy przedzierając się przez zarośla. Chrońmy oczy za pomocą okularów. Idziemy na ryby. W las, nie na disco. Zamiast perfum wylejmy na siebie flakon specyfiku przeciw komarom, muchom i kleszczom - niech po wyprawie pozostaną nam dobre wspomnienia, nie zaś nieprzyjemny świąd, ugryzienia i borelioza. A jak już na ryby pójdziemy, niby prawdziwy samiec na polowanie, to... Miejmy przy sobie telefony, poinformujmy przed wyjściem nasze matki, żony czy kochanki o tym z kim i gdzie jedziemy (pomimo iż nam wypomną, że tyle znów na ryby wydaliśmy, a tu nic - ani jednej ryby nie złowiliśmy!) Miejmy włączone te diabelskie urządzenia z funkcją lokalizacji GPS, która może się przydać nie tylko do oznaczania fajnych miejsc na rzece. I tak mógłbym wymieniać. Zagrożeń jest wiele, wiele więcej. Wszystkich nie znam, wielu nie jestem pewnie świadomy. Apeluję. Nie apeluję jednak o przesadę. Sugeruję zachowanie rozsądku w miarę… zdrowego rozsądku. Wypadki częściej - na szczęście - nie zdarzają się niż zdarzają. I na ten właśnie wszelki wypadek spójrzmy niekiedy pod nogi. Ostrożniej podchodźmy do kwestii wędkowania. Niech chwile spędzone nad wodą będą czasem relaksu - czasem bezpiecznie spędzonym. Bezpieczeństwo podczas wędkowania - o tym nie zapominajmy!
  9. Hej raz jeszcze! Jak się okazało, pieniążki na dalsze leczenie Wojtka zbierane są dalej. Dorzuciłem swoją cegiełkę i wystawiłem do licytacji kilka woblerów (Dorado, Salmo, Sławka Kurzyńskiego, Andrzeja Lipińskiego oraz jeden mojej produckji) i ekstra podbierak (Ego). Licytacja trwa do jutra, do godziny 22. Pieniążki przelać będzie trzeba na konto fundacji pomagającej Wojtusiowi (co i jak dokładnie zostanie ustalone po wygraniu licytacji ze zwycięzcą). Link do licytacji. https://www.facebook.com/groups/2292318681003186/permalink/2298583523710035/ I tak na szybko jak wygląda sytuacja: dziś Wojtuś dostanie pierwszą dawkę chemii do oczkaa, drugie oczko wymaga niestety usunięcia... ale rodzice się nie poddają, więc pomóżmy im na tyle, na ile nas stać! Sory, że znów nie o rybach, ale... kurcze... są rzeczy ważniejsze!
  10. Dzięki pomocy tysięcy dobrych ludzi maluch już jutro wylatuje do USA na leczenie Fajnie, że temat zbiórki uznać możemy już za nieaktualny Dzięki!
  11. Panie i Panowie, dziś nie poniedziałek, ale i nie o rybach! Trzeba pomóc pewnemu dzielnemu człowiekowi. Dwuletniemu wojownikowi z Olsztyna, który walczy z siatkówczakiem - cholera zagnieździła się w obu oczkach tego malucha! Zachęcam do zapoznania się z historią chłopca, do licytacji oraz wpłacania pieniędzy (wylicytować można m.in dzień z przewodnikiem na bardzo dobrym łowisku "Ardung")! Do zebrania duża bańka! https://www.siepomaga.pl/oczka-wojtka https://www.facebook.com/wzrokdlawojtka/ https://www.facebook.com/groups/2292318681003186/ #wzrokdlawojtka
  12. Przegrał z okazami... wrzucił zdjęcia samych małych ryb 😜 Miażdżysz swoimi wynikami @jaceen! Gratuluję powtarzalności sukcesów i konkretnych ryb! U mnie dwa lub trzy ostatnie tygodnie to wędkarski niewypał. Dziecko chore jak nie na to, to na tamto. Wszelkie związane z wędkowaniem plany musiałem odwoływać. Na rybach praktycznie nie bywałem. Dopiero w weekend udało mi się wyrwać i przełaziłem cały dzień brzegami Biebrzy. Dwa szczupaczki wyjęte. Były jeszcze cztery brania, ale ryby jakoś tak niepewnie chwytały przynętę i dosłownie po sekundzie holu spadały, a czasem nawet nie byłem w stanie ich zaciąć. Mój kolega, łowiąc na żywca co prawda, zaliczył tego dnia 24 (nie ściemniam) brania - i wyjął również tylko dwie ryby. Dziwny to był dzień Bardzo deszczowy, ale i mile spędzony. Baterie naładowane
  13. Cześć koledzy Jesień to czas drapieżników: małych, dużych i tych największych. Szukamy najlepszych łowisk licząc na ogromne wędkarskie emocje. Emocje towarzyszą też debatom na temat samych łowisk. Które są dobre, a które nie? Gdzie warto się na zębate wybrać? Aby pomóc Wam podjąć decyzję, wrzuciłem na mojego bloga http://zwedkowani.pl opis jeziora Wersminia. Myślę, że zawarłem w nim trochę cennych, z logistycznego punktu widzenia, informacji. Zapraszam do czytania artykułu i mojego bloga, na którym oprócz niniejszego wpisu pojawiły się też inne Pozdrawiam! Link do tekstu oryginalnego https://zwedkowani.pl/index.php/2018/10/14/lowisko-wersminia/ Łowisko Wersminia - jedni upatrują w nim kawałka Szwecji. Inni dementują: skandynawskie są tam tylko ceny! Osobiście, zamiast serii uniesień, zahaczyłem tam o wędkarskie dno - w dosłownym znaczeniu czyli z całkowitym brakiem brań włącznie (podczas jednej z wypraw). A zatem: czy to Szwecja już? Kto czytał “Potop” ten wie, że nie wszystko co szwedzkie nam służy. A że choć Wielkopolska padła (i to do Trylogii animozja) to nie wszystko stracone - pomimo że dwa razy spłynąłem z łowiska o kiju to naprawdę nie ośmielę się stwierdzić, że ryb tam nie ma. Do oceny rybności akwenu nie czuję się wciąż upoważniony. A czemu? Ano dlatego, że to jednak Polska właśnie. Mazury. Wieś Martiany. Wjeżdżamy na łowisko przez bramę - nie zaliczyliście nigdy dwóch zer po rząd? - dojeżdżamy pod chatkę Jurka. Witam, Panie Jurku! - na starcie otrzymasz upomnienie i wzbogacisz się o cenną wiedzę: “na Pana trzeba mieć wygląd i gadkę”. Wsadzi jobów jak trzeba, wszystko dla Ciebie zrobi - jak zrezygnujesz z nocki to pozwolenie na dzień następny przesunie. Łódkę swoją prywatną “kopsnie”, dobre miejsca na jeziorze wskaże. Jurek, Jurek, Jurek. Poczciwy Juruś. Rozmawiasz z nim 20 minut, a jakbyś go całe życie znał. Łowisko Wersminia - na kwaterze. Na salonach zarządza Kasia. Mieszkanko bez szczególnych wygód. Ugotować ugotujesz, wykąpać już się nie wykąpiesz, ale weźmiesz prysznic. Przepaloną żarówkę jakby coś Jurek wymieni. Ułożysz na wersalce zmęczone po ciężkiej podróży członki, albo ruszysz “cztery litery” i pójdziesz po to, po co żeś tam przyjechał - prostą ścieżką nad jeziora brzegi. Koszty Z przyswojoną wcześniej porcją wiedzy, z portfelem uszczuplonym o koszta noclegu (ceny jego nie pamiętam, ale chyba była przystępna, bo i żebym na nią narzekał tego też w pamięci nie zachowałem) sięgniesz znów do portfela. Koszty stricte wędkarskie rzeczywiście niskie nie są. Pięć dych za nockę, trzy za dzień, za łódkę kolejne trzy ( ale nie od łebka) czyli we dwóch lepiej się wynająć opłaca, a i we trzech można spinningować z pokładu jednej z ok 20 dostępnych kryp. Silne ręce starczą za silnik - jezioro duże nie jest. I wiesz co? Łódkę warto wziąć. Bez łódki, kolego, nie powędkujesz nawet z brzegu. Lądem dotrzesz co prawda, ale jedynie do kilku kładek leżących od strony ośrodka. Dla mnie to za mało. Dla Ciebie? - sam zdecyduj. A zatem, kotwica w górę! Płyniemy na łowy! No. I co teraz o wędkowaniu, a więc o rybach, ma powiedzieć gość, który może nie tyle, że nie złowił nic - bo coś tam z wody wyciągnął - ale było tego bardzo niewiele? No i, niestety, żadnych szczupaków - a o nie przede wszystkich na Wersminii chodzi. Spróbuję coś wydusić. A więc tak. Zębatych wyciągnąłem (łącznie) zero: na jednej trzygodzinnej i drugiej, całodniowej, wyprawie łajbą po jeziorze - słabo, oj słabo mi to wyszło. Białoryb za to kąsał - w trakcie pewnej nocy. Łowisko Wersminia i moje ryby Nocki, która... zakończyła się wraz z nadejściem nocy. Leszcze, płocie, krąpie (jeden połakomił się na kulkę 12mm - szalony) brały od 18 do 21. Trafiliśmy wraz z kolegą na okres naprawdę dobrego żerowania. Rzut za rzutem, branie za braniem i ryba za rybą - tak mijał nam wieczór (ciepły, bo sierpniowy). Tak zaczęła się wędkarska zabawa, zakończona wraz z zachodem słońca lub... spowodowana holem czegoś. Czego? Czegoś potężnego. Wędka karpiowa trzeszczała, ale nie pękła. Przypon za to strzelił (na zestawie kolegi) i po ptakach (po rybie). W sumie to po rybach, bo po zaciętym boju, woda pogrążyła się w mroku, a sygnalizatory brań zamilkły na dobre... Do dziś zastanawiamy się cóż to był za zwierz, ale ciągle nie znamy odpowiedzi. Pewni jesteśmy tylko jednego: nie mogła to być ryba mała. I wspominamy ten moment, gdy tylko o Wersminii debatujemy: wrócić tam, czy nie wrócić? Łowisko Wersminia: warto czy nie warto? Jedno z moich najlepszych łowisk odkrywałem rok - rok schodziłem z niego o kiju. Jak dobrze, że wtedy miałem w sobie tyle zacięcia: dziś łowię tam przepiękne klenie! Dlatego, jeżeli pytasz mnie, czy warto jechać na Wersminię - odpowiem następująco. Naprawdę trudno mi ocenić to jezioro pod względem wędkarskim. Zbyt mało czasu na nim spędziłem. Chociaż... hol grubej ryby, na pierwszej wizycie… Chociaż, zero brań szczupaka... Z drugiej strony, wydaje mi się, że o łowisku tym mówi się na tyle dużo, że długo jeszcze będzie na ustach wielu. W świadomości całej rzeszy wędkarzy funkcjonować będzie jeszcze ogromny szmat czasu jako “polska szwecja”. Może nią jest, a może nie - nie wiem tego. Ale samo to już sprawia, że dla “spokoju wędkarskiej duszy” lepiej chyba tam być - chociaż ten jeden raz w życiu. Żeby potem nie żałować, że się tam nie było - po prostu. I może, też tak po prostu, warto sprawdzić co w wodach Wersminii piszczy?
  14. Cześć i czołem! Na blogu http://zwedkowani.pl sporo się dzieje. Oprócz wpisu, w którym podpowiadam w jaki sposób uwolnić przynętę z zaczepu i drugiego artykułu, w którym opisuję swoje doświadczenia z łowiskiem Wersminia, pojawił się też ten, który będziecie mogli za chwilę przeczytać. Tym razem piszę o roli podbieraka - roli bardzo, bardzo ważnej podczas wędkarskich wypraw. Zbyt wiele czasu poświęcamy doborowi przynęt, sporo dla wędzisk, żyłek i kołowrotków, a zdecydowanie za mało podbierakom - a przecież rybka, której nie podbierzemy, nie jest rybą złowioną. Dlatego warto inwestować w podbierak odpowiedni. Czyli jaki? A no, taki! Pozdrawiam i życzę miłej lektury Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/09/30/podbierak-wedkarski/ Podbierak wędkarski - gadżet na rybach nie(d)oceniony Moment złowienia ryby poprzedzają trzy etapy: zacięcie, hol i podebranie: ręką, z pomocą nogi (widziałem taki wyczyn), ale też przydatny może okazać się podbierak wędkarski - gadżet na rybach nie(d)ocenionym. Podbierak jest sprzętem niedocenionym przez wielu - tak właśnie uważam - posiadającym za to nieocenioną użyteczność. Zdecydowanie za mało uwagi przykładamy do kwestii podbierania ryb, dlatego zdarza się nam tracić te, których stracić nie mieliśmy prawa. Przypominasz sobie te chwile? Nowy “personal best” był tuż, tuż... A przecież wystarczyło mieć odpowiedni podbierak... Odpowiedni czyli jaki? Taki, który da Ci największe szanse wyjęcia ryby z rzeki czy jeziora. Akwenu o brzegach zarośniętych lub całkowicie wolnych od roślinności. Z dnem pozwalającym brodzić, bądź zamulonym tak, że aż strach zrobić krok. Ważne jest abyś wiedział w jakich warunkach będziesz wędkował - i to jest pierwsza potrzebna informacja, od której uzależnić powinieneś wybór modelu podbieraka. Jakiej wielkości ryby masz szansę “ustrzelić”? - to drugie i z grubsza ostatnie co powinieneś wiedzieć. Nie za dużo tego, ale tyle wystarczy. Gdy już posiądziesz tę wiedzę, idź do sklepu. A tam - podbieraków ci u nas dostatek - przywita sprzedawca. A Ty - parafrazując dalej - kup któryś jako wróżbę przyszłego zwycięstwa - nad kleniem, boleniem, szczupakiem… Który? Na to pytanie tylko jedna osoba zna odpowiedź. Ty sam, bo tylko Ty wiesz gdzie będziesz łowił, na jakie ryby polował. Ode mnie otrzymasz tylko jedną radę: lepiej kup podbierak za duży niż za mały. Z rączką nazbyt długa niż przykrótką, bo lepiej jest sięgnąć podbierakiem za daleko niż zbyt blisko. Lepiej niech się ryba w nim swobodnie pluska, niż ma z niego wypaść lub w ogóle się do niego się nie zmieścić. Podbierak wędkarski - inne parametry. Te dwa parametry są najistotniejsze: długość rączki, wielkość “kosza”. Ja tak przynajmniej uważam. Ryba bowiem równie "ochoczo" wpłynie do każdego podbieraka. Nieważne drewnianego czy plastikowego. Nie chcę jednak powiedzieć aby rodzaj materiału z jakiego jest on zrobiony, jakość wykonania czy ciężar nie miały w ogóle znaczenia. Otóż mają je, ale... ….tylko dla Ciebie! Wpływają na komfort łowienia, lekkość brodzenia, no i… kurcze. Fajne zdjęcia się przy drewnianym podbieraczku robi! Dobrze jest gdy podbierak ma zaczep, za pomocą którego przymocujesz go do kamizelki. Gumową siatkę, która niweluje problem występujący przy siatkach tradycyjnych - wczepiających się w nie kotwic. To wszystko są niezaprzeczalne plusy. Dlatego szukaj podbieraka, który je wszystkie posiada, a gdy już go znajdziesz - kup. Jeżeli jednak masz wybierać pomiędzy sprzętem o odpowiednich parametrach technicznych, a takim, który ładnie wygląda, jest lekki, fajny i “cacy”, ale jest za mały czy zbyt krótki - wybierz ten pierwszy. Jeżeli wymaga tego łowisko, weź podbierak karpiowy. Nad pstrągowa rzekę na przykład. Nie świruję, zrób to - gdy naprawdę musisz. Gdy w rzece pływają 80 cm kropki, a dostępu do do nich broni 1,5 metrowy pas trzcin. Nigdy nie przekładaj mody i lansu nad użyteczność. Jeżeli ktoś chce to zrobić, to ogłaszam, że mam w kuchni sitko w niezłym designie. Z chęcią pożyczę… na metrowe szczupaki. Podsumowanie. Wędkarstwo to sztuka. Ale bez szczęśliwie zakończonego holu, uczestniczymy nie w spektaklu zwieńczony sceną złowienia pięknej ryby, ale stąpamy po deskach “Teatru dramaturgii i frustracji wędkarskiej”. Najbardziej “bolą” te ryby, które czmychają nam spod rąk. Możemy najcelniej na świecie podawać im przynęty. Z gracją prowadzić je na żyłce. Możemy zrobić wiele, ale ryba która nie trafia nam do ręki będzie zawsze, ale to zawsze, rybą której nie złowiliśmy. Przez podbierak do ręki idzie sobie rybka i obdarowuje nas pełnią wędkarskiego szczęścia. Nie zapomnijcie o tym. Nie zapomnijcie następnym razem zabrać na ryby podbieraka!
  15. @ESSOX "rekord" tego bolenia, zdaje mi się, mogłem w dalekiej przeszłości pobić
  16. Masz rację @jaceen 40 + to jest już fajna rybka. Dwa lata temu, gdy był to już mój chyba 4 sezon pod rząd praktycznie w 100% poświęcony kleniom, łowiłem po 2-3 takie sztuki na wypad. Jakieś pięćdziesiątaki też wpadły w życiu, ale raczej pojedyncze sztuki. Później rok przerwy od ryb i ... szukaj panie od nowa. Chytre rybki i u mnie co roku w innych miejscach stoją.🙂 No, ale szukam. W tym sezonie, pierwszy raz także jesiennych kluch. Na mojej rzece - Łynie - niestety jesienią złowić klenia to wielka sztuka. Nie znam nikogo, nikogo dosłownie, kto je o tej porze roku łowi na spina. Z gruntu czasem coś ktoś trafi. Ryby zapadają się pod ziemię - dosłownie. No i na takie właśnie kleniowanie wybrałem się ostatnio. Większe woblery - nowe dla mnie. Obławiam spowolnienia nurtu, cofki i głębie na zakrętach oraz wyjściach z nich. Efekt? Nie trudno w sumie podczas takich wypadów o szczupacze przyłowy. Ale kluch dalej nie ma. Nie narzekałem jednak. Żyłeczka 0,16, przyponu brak. Dobra zabawa była😊 Dwie sztuki wpadły. Jeden tylko wypad w weekend zaliczyłem.
  17. Witam tych, którzy czekali na wpis. Siemka nieoczekującym i mającym mnie dość - cześć Wam wszystkim Ostatnio sporo się u mnie dzieje. Mało mam czasu na pisanie, ale sporo wędkuję - na nowych łowiskach - dlatego trudno o jakieś spektakularne efekty moich podchodów. Coś tam się jednak co jakiś czas uwiesi 😊 Jak wspomniałem, czasu aby zasiąść do klawiatury mam niewiele, ale staram się nie zwalniać tempa. Na blogu http://zwedkowani.pl pojawiło się kilka nowych artykułów. W tym te, które zostały napisane dla firmy Dragon, z którą nawiązałem współpracę. Dziać się to zaczęło czas niedługi po tym, gdy wrzuciłem tu swój wpis o plecaku Dragon Chest Pack. PRZYPADEK? 😜 A może magia haczyka? 😊 Czytajcie jeśli macie ochotę No... i tak jakoś mi się fajnie wszystko kręci. A na dziś przygotowałem dla Was wpis dotyczący produktu innego producenta. Wobler Horn 4 Andrzeja Lipińskiego - mój kleniowy i nie tylko ulubieniec. Może i Pan Andrzej się odezwie 😉 A tak już na serio, mam nadzieję, że u Was też wszystko się układa 😊 Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/09/16/wobler-horn-andrzej-lipinski-hunter/ Moje wędkarstwo to wciągająca opowieść, a ten wobler to bohater najbardziej w niej tragiczny! Szuka, ciąąągle szuka (swojej wybranki), a gdy już ją znajdzie, ona odchodzi (odpływa raczej) dostając wcześniej całusa (dobra, nie robię tego, ale fajnie to brzmi). Wtedy on do poszukiwań swych wraca. I tak w kółko panie Macieju, to znaczy Panie Andrzeju Lipiński - bo do Pana kieruję te słowa. Odkąd kupiłem woblera “Horn 4” moje wędkarstwo stało się pasmem takich właśnie wydarzeń tragicznych! Akcja Akcja jak na Titanicu. Okręt płynie sobie spokojnie, kolebie się na boki, aż tu nagle łupnie go coś z prawej burty i tonie - tak to zazwyczaj bywa, gdy Horn wisi na agrafce. Wobler Horn 4 Andrzeja Lipińskiego pracuje nieszablonowo i dlatego pracy jego nie chcę jednoznacznie określać (choć sam jego twórca pisze o niej jako o subtelnej pracy X). Ja natomiast o woblerach tego typu mówię, że są przynętami płynącymi. Dobrze czytacie, nie pomyliłem się. Nie chodzi mi o to, że jest to wobler pływający (chociaż do pływających też się zalicza). Horn 4 płynie: z nurtem lub pod nurt. Na pełnym luzie. Poddaje się działaniu prądów wodnych, potrafi o mało co się nie wywrócić, ale wraca - zawsze - do swojej pozycji, by ponownie kolebać się: z boku na bok, z boku na bok. W rytmie jaki narzuca mu rzeka, ale też... Pokaże pazur, gdy wędka szarpnięta szybkim ruchem nadgarstka wymusi na nim migotliwe, prędkie ruchy: raz, raz, raz! Po czym wraca do naturalnego rytmu i płynie dalej. Ale nie za głęboko… No właśnie, Panie Andrzeju, czemu Pan ograniczył, skutecznego co prawda i w tej wersji woblera, tylko do modelu pływającego? To tragedia - dla mnie jako wędkarza! Tonący Horn jest równie skuteczny! Wyrzucony leci dalej, prowadzony schodzi głębiej. I wcale nie teoretyzuję. Dostało mi się parę lat temu kilka takich właśnie sztuk, obarczonych “błędem w produkcji” - tak to producent wówczas wytłumaczył. Po kilku wyjściach nad wodę poprosiłem o jeszcze kilka taki “wadliwych” woblerów. Usterki zostały jednak naprawione, produkcja wróciła na właściwe tory. Wszystkie moje woblery zabrała z czasem rzeka... Szkoda, szkoda, szkoda. Ciągle jednak ich używam. Dlaczego? Bo są łowne! I to jak! Dały mi całą masę ryb: boleni, szczupaków, okonia - jako przyłowy. I kleni - dla nich właśnie Horna 4 na agrafkę zakładam. Najczęściej w kolorze BL. Zdarzają się miłe przyłowy! Jednak to właśnie opisywana przeze mnie, specyficzna praca woblera sprawiła, że Horn 4 stał się moją przynęta numer 1 na wiosenno letnie kleniska. Polecam ją wszystkim łowiącym na rzece Łynie. Chapeau bas, Panie Andrzeju! Trudno jest napisać dobrą, wędkarską opowieść - zwłaszcza gdy chodzi o “kluski”. Czyli, już bez metafor, ciężko złowić dorodnego klenia. Chapeau bas, Panie Andrzeju, za kreację głównego bohatera moich opowieści - czapki z głów za Horna 4! Jest skurczybyk skuteczny - to też żadna przenośnia. PS o wersję tonącą jednak bym prosił
  18. Coś dla szczupaka - pod niedzielny wypad na Wersminię. I coś dla mnie - do poduchy
  19. Odwieczny dylemat wędkarza: iść czy nie iść? Iść! - oto jest odpowiedź
  20. Po sobotnim laniu od miejscowych ryb, dziś się odkułem - na nieco bardziej oddalonym od Olsztyna odcinku Łyny. Brań miałem zdecydowanie mniej niż wczoraj, ale za to skuteczniej machałem wędą. Wczorajsze 0 osłodziłem sobie dwiema złowionymi rybkami - małym szczupaczkiem i Bolkiem 😁 Ryba, wyjęta na kleniowy zestaw z żyłką 0,16, fajnie szła. Przynęta jednak już typowo boleniowa 🙂
  21. Podlasie jest piękne! Łowiłem na rzece, na której stawiałem swoje pierwsze wędkarskie kroki. Rzeczka Ełk się nazywa. 15 lat mojej na niej niebytności nie napawało optymizmem pod względem wędkarskim. Udało się mi jednak przechytrzyć kilka kleni. Fajna, sentymentalna podróż! I cholernie trudne warunki: woda zarośnięta na maksa z brzegu jak i w korycie.
  22. Hej Panowie i Panie! Wrzucam tekst do poniedziałkowego obiadu. Tym razem na moim blogu http://zwedkowani.pl poruszam kwestię niełatwą. Ideologia Catch and release budzi kontrowersje. Rodzi spory - w tym rodzinne (pozdrawiam, Cię Tato ) Jedni ryby wypuszczają, inni zabierają, bo "karta musi zwrócić" albo po prostu lubią rybkę zjeść. Swoim tekstem chciałem zwrócić uwagę nas wszystkich - wędkarzy - na inną stronę C&R. Nie etyczną i nie finansową. Dyskusji na tej płaszczyźnie mam powyżej... nosa. Są jałowe, bo każdy upiera się przy swoim zdaniu. A czemu? Różnimy się wiekiem, jesteśmy wychowani w różnych czasach, mamy na pewne sprawy całkiem inne poglądy. Tego raczej nie zmienimy. No, ale w końcu wszystkim nam chodzi o to samo - łowienie jak największej liczby, jak największych ryb, prawda? Dlatego może kiedy zastanowimy się czy C&R przynosi wymierne korzyści (w postaci większej ilości ryb, które mamy szansę złowić) to może jakoś się w końcu dogadamy. A przynajmniej przestaniemy sobie skakać do gardeł (z Tatą nie dyskutuje aż tak mocno jak co niektórzy w internecie, ale też bywa nieźle ) Może ktoś, po przeczytaniu tego co mam do powiedzenia, zacznie ryby wypuszczać. Ale czy warto? Czy catch and release działa? Przeczytajcie! Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/09/09/catch-and-release/ Chciałbym tym tekstem obalić mit ,,Catch and release”. Jego zbawiennego wpływu na rybostan naszych wód – ryb wcale przecież nam nie przybywa. Nie mam przy tym zamiaru bronić stwierdzenia, że C&R nie przynosi efektów – widzę je, pomimo że ryb jest coraz mniej. Paradoks? Żaden paradoks. Posłuchajcie co mam do powiedzenia w tej sprawie. W Polsce źle się dzieje. Za komuny ryby były. W latach 90. jeszcze też. Im bliżej teraźniejszości tym bywało gorzej. Prawda jest taka, że polscy wędkarze przez kilkadziesiąt lat łowili, waląc przy tym (sorry za określenie) w łeb wszystko to co złapali, a ryb i tak nie brakowało. Do czasu. Dziś, kiedy wielu z nas wyznaje ideologię ,,złów i wypuść”, ryby oczywiście są, ale jest ich mało. Nieporównywalnie mniej niż kiedyś. Czy na tej podstawie możemy pokazać ideologii C&R czerwone światło? Dla niektórych jest to główny argument ku temu. Mamy w Polsce cholerny problem z gospodarowaniem zasobami wodnymi – ja natomiast tylko taki wniosek mogę wyciągnąć z owej spadkowej tendencji, z którą C&R nie ma nic wspólnego. Gospodarka niegospodarności. W roku 2014 NIK sporządził raport o sposobie prowadzenia ,,gospodarki” rybackiej na jeziorach mazurskich. W cudzysłowie, bo to o czym się czyta, z gospodarką – a więc racjonalnym zarządzaniem powierzonym dobrem – nie ma nic wspólnego. ,,Z roku na rok spada wydajność rybacka jezior” – taki wyciągnięto wniosek z kontroli – a więc i wydajność wędkarska również leci na łeb na szyję. Jako przyczyny wymienia się: rozrost populacji kormoranów, nieprzestrzeganie limitów odłowów rybackich i połowów wędkarskich oraz ogólną niegospodarność (z całkowitym brakiem zarybień włącznie)! Taką oto ,,gospodarkę” rybacką prowadzi się obecnie w Polsce. Gorszą nawet od tej, która była centralnie sterowana. I dlatego złowione ryby możemy sobie wypuszczać – ile komu dusza zapragnie. Sto na rok, dwadzieścia pięć na godzinę, pięćset w miesiącu, a nawet wszystkie – zawsze i wszędzie. Ale i tak przy panujących realiach nie sprawimy, że będzie ich więcej. Smutne, prawda? Ale nie smućcie się za bardzo, bo jednak COŚ tam zdziałać możemy. ,,Catch and release” daje radę nawet w polskich warunkach! Tak jak mówiłem, choćbyśmy wypuszczali 100% złowionych ryb, nie zatrzymamy toczącej naszych wód choroby. Żeby tak się stało potrzebnych jest nam kilka ustawodawczych zmian, setki kontroli i idących w dziesiątki tysięcy złotych kar – jestem tego aż nadto świadomy. Wiem też, że możemy czekać na czas ich nadejścia na dwa sposoby: z założonymi rękoma, lub z rękoma… wypuszczającymi złowione ryby. I ja wybieram tę drugą opcją, bo… Wypuszczając jedną rybę świata co prawda nie zbawimy. Sprawimy jednak, że ryb z danego akwenu ubędzie mniej. Czysta matematyka? No nie do końca, ponieważ nie ratujemy w ten sposób tylko tego jednego życia. Zwracając wolność, ofiarujemy rybie również możliwość przystąpienia do tarła, z którego przyjdzie na świat liczony w setkach, a nawet tysiącach narybek. I o te nienarodzone jeszcze zwierzątka, dzięki naszej postawie, polskie jeziora, rzeki i stawy również nie ubożeją. Post scriptum 3 marca 2018 roku, w świetlicy Instytutu Rybactwa Śródlądowego Uniwersytetu Warmińsko Mazurskiego w Olsztynie odbyło się coroczne, Walne Zgromadzenie członków Towarzystwa Miłośników Pasłęki “Passaria”. Spośród przemówień wielu moich kolegów w pamięci zapadło mi szczególnie jedno. Rzutnik zaświecił, a na ścianie pojawił się wykres. Czerwona (jak dobrze pamiętam) linia szła po skosie, wysoko, wysoko, aż do samej góry – …rok 2014, 2015,2016, 2017… Od kiedy klubowy odcinek Pasłęki stał się odcinkiem ,,no kill” liczba łowionych ryb zaczęła lawinowo rosnąć – tak podsumował to, co widzieliśmy nasz klubowy kolega. Jaki z tego wniosek? Catch and release działa! Inaczej na wodach takich jak ,,moja” Pasłęka, gdzie kłusownika widać z rzadka, a rybaka wcale. Tu efekt jest namacalny i przekłada się wprost na zwiększenie liczby pstrągów – tych pływających w rzece no i tych łowionych. Inne skutki przyniesie tam, gdzie presja na rybie mięso jest duża – w takich przypadkach wyniki wędkarskie mogą być nawet coraz słabsze. C&R działa jednak również i tu, mimo że tego nie widzimy. I na koniec ,,wisienka na torcie”. Na Pasłęce wędkarze łowią te same ryby, spod tego samego kamienia przez kilka lat. Cholera, jakie to piękne!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.