Skocz do zawartości
tokarex pontony

moczykij

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    500
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    96

Odpowiedzi dodane przez moczykij

  1. Od jakiegoś czasu chodziła za mną potrzeba posiedzenia nad wodą. Co prawda bywam nad nią regularnie przynajmniej raz w tygodniu, ale to nie to. Miałem potrzebę wreszcie się zatrzymać – też nad wodą. Nie biegać ze spinningiem od miejsca do miejsca, tylko usiąść i posiedzieć. Dziś ta potrzeba przypomniała o sobie ze zdwojoną mocą. Nie byłem na nią przygotowany, a mimo to jej uległem. Zamieszałem szybko zanętę, a raczej to co z niej zostało od wiosny – pół paczki Black Roach, garść pieczywka fluo, drugą prażonych konopii, trochę Coco Belge (to ostatnie kupiłem dawno temu i nawet nie pamiętam po co) :), do tego oczywiście drugie tyle gliny i można powiedzieć, że wyszła mi porządna paczka zanęty. Po drodze przystanek w Biedronce, gdzie dokupuję puszkę kukurydzy, bo coś na haczyk też trzeba założyć i prosto nad rzekę. Wybrałem główkę przy klatce, w której łowiłem wczesną wiosną. Brały tu klenie, fajne krąpie, a nawet trafił się karpik. Całkiem niedawno zapuściłem się tu ze spinningiem w poszukiwaniu okoni i widziałem spławy białej ryby, więc wiedziałem, że tu jest. Uzbrojony byłem też wiosennie. Matchówka 4,20 do 25g, żyłka główna 0,14 i przypon 0,12. Zmieniłem tylko haczyk na bardziej „kukurydziany”, a po chwili namysłu zacząłem zmieniać także spławik i obciążenie. Miejsce, które wybrałem teraz pachniało mi starą poczciwą przystawką. Tak więc jak za dobrych „nadbużańskich” czasów nawlokłem pękaty spławiczek i oliwkę. Grunt ustawiłem pod samą szczytówkę, zarzuciłem wędkę, napiąłem zestaw i rozsiadłem się wygodnie. Pierwsze minuty to kilka dopasowań zarówno gruntu jak i samego ustawienia kija. Dawno nie łowiłem w ten sposób, więc początki były...eksperymentalne. Było cicho i pochmurno z lekkim wiaterkiem. Woda, trawy i pobliskie drzewa szumiały łagodnie, po prostu zrobiło się sielsko. Wrzuciłem parę kulek zanęty, poprawiłem garścią kukurydzy i czekałem. Pierwsze nienaturalne zachowanie spławika nastąpiło po jakichś 30 minutach. To płoteczka, taka ze 20cm, a więc wszystko gra, wszystko pasuje, są ryby można dalej odlatywać. W kilkunastominutowych odstępach doławiam kilka podobnych płotek, jedna jest już całkiem fajna. Kolejne branie bardziej zdecydowane. Tym razem to jazik 33cm. Trochę namieszał mi w łowisku, więc nie dziwię się, że nastała cisza. Jakieś pół godziny później spławik po prostu znika. Zacinam jak w drewno. Ryba ucieka na hamulcu w klatkę. Po chwili podprowadzam ją pod powierzchnię i widzę, że to chyba leszcz. Jeszcze jeden odjazd i podbieram ręką pięknego… karasia srebrzystego. Miarka pokazuje porządne 41cm. Pyszczek zniekształcony – nie jedną walkę musiał już stoczyć. Zdjęcie i do wody. Mimo, że tyle lat mieszam tutejsze wody to jest to mój pierwszy dolnośląski karasek :) Zestaw z powrotem do wody, rozsiadam się wygodnie żałując, że nie wziąłem podbieraka. W bagażniku leży, a do samochodu może kilometr. Co prawda spinningowy, z krótką rączką, ale byłby nieoceniony. No ale dobra jakoś sobie poradziłem z tym karasiem, a przecież przyjechałem na płotki. Z myśli tych wyrywa mnie spławik, który znowu znika. Zacinam i scenariusz się powtarza, a za chwilę podbieram ręką kolejnego karasia! Miarka pokazuje 42cm. Szczęście miesza się z niepewnością. Składać wszystko i iść do samochodu po ten cholerny podbierak? Może trafiłem na jakieś cudowne, karasiowe miejsce. Wizja składania kija, wiadra, stołka, podpórek i ciągnięcia się z tym wszystkim do samochodu i z powrotem jakoś jednak do mnie nie przemawia. Poradziłem sobie z dwoma to i z trzecim dam radę, niech tylko weźmie :) Tym razem przerwa w braniach trwa z godzinę. Zaczyna kropić deszczyk, robi się pochmurno, ale wciąż jest przyjemnie. Posiedzę jeszcze trochę. Znowu zaczynają brać płotki. Łowię chyba ze trzy i znowu cisza. Wrzucam resztę zanęty, porządną garść kukurydzy i odlatuję dalej. Jest super, przestało kropić, zaczęły krążyć różnokolorowe ważki i niestety komary, ale nie zwracałem na nie uwagi, żeby nie popsuć chwili i one też mnie chyba olały. Deszczyk znowu zaczyna się odzywać co chwilę, na chwilę. Spławik jeszcze raz drgnął, podskoczył i zniknął. Zacinam jak w beton, a po chwili to coś odjeżdża na wyjącym hamulcu na środek rzeki i nawet się nie próbuje zatrzymać. Jeśli z medalowymi karasiami radziłem sobie w minutę nie wypuszczając ich z klatki to ten musi być chyba rekordem Polski. Ryba tymczasem była już pod drugim brzegiem, a ja z coraz większym niepokojem obserwowałem coraz wyraźniejszy podkład na szpuli. W pewnym momencie uznałem, że to nie ma sensu. Nie wiem czy to tołpyga, czy amur, bo tylko to mi przychodziło do głowy, a takie ryby już widywałem w tej okolicy, ale na pewno żadnej z nich nie wyjmę na tej zleżałej dwunastce. Pomyślałem sobie - dobra kolego ciśnienie mi fajnie podniosłeś, adrenalinę uruchomiłeś, całą żyłkę przewietrzyłeś – możesz spadać i przytrzymałem palcem szpulę kołowrotka. O dziwo on też stanął, a po chwili nawet zaczął się słuchać. Nie powiem, że szedł jak po sznurku, bo przeciągnięcie go spod przeciwległego brzegu pod mój trwało pewnie kilkanaście minut, ale w końcu go zobaczyłem i zdębiałem. Jeszcze parę spokojnych odjazdów w klatkę, ale każdy coraz krótszy, aż w końcu miałem go parę metrów od brzegu. Co było robić, po podbierak nie chciało się wracać, to teraz kolejnym starym i sprawdzonym sposobem wszedłem do rzeki. Na szczęście dno było twarde. Odkładam wędkę i jednocześnie biorę rybę oburącz i wychodzę z nią na brzeg. Nawet nie wiem kiedy pękł przypon. Gdy kładę karpika na macie widzę w kąciku pyszczka haczyk, ale nie widzę żyłki. Jestem przeszczęśliwy. Odra znowu mnie zaskoczyła, zdumiała, zafascynowała… nie wiem co jeszcze ze mną zrobiła, ale nie robiła tego od dawna, a może to ja od dawna nie dawałem jej się uwieść. Ostatnio taką euforię przeżywałem kilkanaście lat temu, gdy po wielu próbach w końcu zaczęła mnie darzyć kompletami sandaczy. Dzisiejszy dzień był zupełnie inny, ale uczucia były bardzo podobne :)

    IMG_20230922_181150.jpg

    IMG_20230922_181337.jpg

    IMG_20230922_181532.jpg

    • Lubię to 2
    • Dzięki! 1
    • Super 8
  2. Zainspirowany Bystrzycą i jednocześnie sfrustrowany nieco używaniem tam matchówki 420 (zwłaszcza na odcinkach zakrzaczonych/zadrzewionych) postanowiłem sprezentować sobie coś krótszego i bardziej od matchówki mobilnego. Jakis travelek w wersji do plecaka, o długości 300-360 - c.w. 3-15 do 10-30. Jest tego trochę w internecie, ale niewiele, bądź w ogóle opinii, a ja z takimi wędeczkami nie jestem zbytnio za pan brat. Macie może w swoich arsenałach podobne kije i możecie coś zaproponować?

    P.S. W trakcie pisania dotarło do mnie, że to mogłaby być równiez fajna alternatywa na pontonik, a więc niech to będzie uniwersalna spławikówka :)

  3. Wczorajsze popołudnie obfitowało w kontakty z okoniami, gorzej było z ich obecnością na haku. Miałem sporo skubania, pociągania za ogonek, ale wszystko było delikatne. Jeśli jednak udało sie powstrzymac rękę i dać rybie zassać przynętę (co wczoraj trwało wyjątkowo długo) to udawało sie zaciąć rybę, choć i wtedy zacięcię było delikatne - za skórkę. Pewnie jakimś na to sposobem byłoby przejście na mniejsze przynęty, ale ja juz ich nawet nie zabieram na ryby. Z resztą po co skoro kilkunastocentymetrowe okonki siadają na 3 calowe gumki :) Muszę niestety odszczekać brak różnicy w braniach na fluo i cieniutki wolframik. Wczoraj przy prześwietlonej wodzie i marudzeniu okoni różnica była wyraźna. Mimo, że w sumie złowiłem tych okonków sporo, to nie przeskoczyłem 25cm, a i te dwa największe to rodzynki. Dominowały ryby w granicach 15-20cm.

    IMG_20230919_221911.jpg

    IMG_20230919_222035.jpg

    • Lubię to 3
    • Super 6
  4. 10 godzin temu, Marienty napisał:

    i przyłów jakiego nigdy jeszcze nie uświadczyłem - ładny boleń na kukurydzę!

    Gratuluję!

    Znam smak takiej niespodzianki. Przekopywałem dysk, żeby znaleźć pamiątkową fotkę i okazało się, że właśnie dziś jest rocznica tej niespodzianki. Kanał Powodziowy, dokładnie 14 lat temu, boleń 71,5 przepływanka, a na haczyku ziarenko pęczaku :) 

    26357-12991.jpg

    • Lubię to 2
    • Super 8
  5. Chcąc wykorzystać załamanie pogody pojechałem nad Odrę z zamiarem pobawienia się z okoniami. Może po 10 minutach łowienia mam delikatne przytrzymanie. Trochę niepewnie zacinam i kij gnie się w pałąk. Ryba rusza z impetem na hamulcu. Pstrykam dwukrotnie pokrętłem hamulca i za chwilę pstyrka fluorokarbon. Nie wiem co to za ryba, nie mogłem jej poznać - po prostu jednostajna lokomotywa. Zmieniam fluo z 0,18 na 0,22, łowię kilka małych okonków i mam porządne walnięcie. Tym razem to był szczupak, który obciął przynętę. Rezygnuję więc z fluo i zakładam "okoniowy" wolframik do 2,5kg. Nie zauważam, by przeszkadzał okoniom - łowię ich kilkanaście i jednego szczupaczka. Pod wieczór uspokaja się, przestaje wiać i brania się kończą.

    Z mojego punktu widzenia nadszedł czas, gdy fluorokarbony mogę wyjąć z plecaka, zwłaszcza w miejscach, w których lubię łowić o tej porze roku, a tam wszystko może się przytrafić :) 

    IMG_20230914_183338.jpg

    IMG20230914155021.jpg

    • Lubię to 1
    • Super 8
  6. Trochę z braku pomysłu na Odrę, trochę z ciekawości, a poniekąd z sentymentu w tę i poprzednią sobotę zacząłem eksplorować Bystrzycę na odcinku powyżej Wrocławia. Ten sentyment wynika z faktu, że miejscami Bystrzyca bardzo przypomina rzekę, nad którą sie wychowałem i gdzie łowiłem swoje pierwsze rybki, czyli Krznę.

    Tydzień temu postanowiłem wyskoczyć na wcześniej upatrzony dołek i spróbować swoich sił z przystawką. Żadnej zanęty tylko puszka kukurydzy. Posiedziałem nad tym dołkiem z godzinkę i oszukałem małego klenia i fajnego krąpia.

    Dziś postanowiłem poszukać jakiegoś prostego i równego odcinka i przypomnieć sobie ulubioną niegdyś, a od bardzo dawna niepraktykowaną "małorzeczną" przepływankę. Tym razem też bez zanęty, jak za młodzieńczych czasów przygotowany starym, sprawdzonym sposobem pęczak. Znowu wyszła pewnie z godzinka i tym razem dwie płoteczki. Muszę kupić jakiś krótszy kijek, bo takim 4,20 szoruję po koronach nadrzecznych drzew. Do tego przerobię ze dwa spławiki, albo wręcz wystrugam "przystawkowe" spławiczki i mając do dyspozycji krótkie chwile, będę dalej eksplorował tę rzeczkę, którą mam praktycznie pod nosem. :)

    IMG20230902153005.jpg

    IMG_20230909_201112.jpg

    IMG_20230909_183231.jpg

    • Lubię to 1
    • Super 4
  7. Gatunek ryby: okonie

    - Długość w cm: 23, 22,5 22

    - Data połowu: 27.08.2023

    - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 16-19

    - Łowisko: podwroclawska Odra 

    - Przynęta: na zdjęciach 

    - Opis połowu: okonki całkiem fajnie reagowały, niestety podobnie jak u kolegów łowiących w mieście - tu też ciężko się było przebić przez 20cm

    Compress_20230827_203827_7977.jpg

    Compress_20230827_203827_7709.jpg

    Compress_20230827_203828_8197.jpg

  8. Wieczór spędziłem nad podwroclawską Odrą. Woda wyjątkowo żyła, momentami przecierałem oczy ze zdumienia ile tu ryb. Co z tego skoro nie chciały współpracować. Obrotówki i pestki dały sporo niewielkich okonków, ale ewidentnie było widać, że to nie one grasują przy powierzchni. Przestawiłem się więc na smużaki. Wob-arty, Salmo Tiny i Lil Bugi i jedno niemrawe cmoknięcie. Idąc z nurtem widziałem fajne klenie w dwóch miejscach, niestety one też mnie zobaczyły. Wracając wiedziałem gdzie przykucnąć i podkraść się. Kolejne grzebanie w pudełkach i odkopuję szerszenia od forumowego kolegi. Podchodzę do wcześniej namierzonej miejscówki, rzut i zakotłowało się zanim ruszyłem korbką. Drugi rzut to samo, trzeci to samo, a ja nie mogę zaciąć. Za czwartym razem cisza. Rzucam piąty raz i delikatnie napinam linkę by drgnąć przynetą. Zadziałało i tym razem zacinam klenia. W kolejnej miejscówce pierwszy rzut i widzę jak ryba startuje z brzegu w stronę szerszenia. Tego klenia zacinam za pierwszym razem. Podsumowując - ten wobler otworzył mi dzisiaj wodę. Działa prowadzony i puszczony luzem :) Dzięki @jaceen.

    IMG_20230804_221603.jpg

    IMG_20230804_221047.jpg

    • Lubię to 1
    • Super 5
  9. 27 minut temu, jaceen napisał:

    My o tym wiemy:) Tylko to nie o to chodzi. Ta praca, to chlapanie, te brania i ogólnie coś innego niż dotychczas. Może i drogie, ale fajne.

    Nie chodziło mi dosłownie o ich cenę, a raczej o jej stosunek w odniesieniu do samego produktu i jego pracy. Wędkarstwo od zawsze kojarzyło mi się nierozerwalnie z .... majsterkowaniem i swego czasu kilka skutecznych, ale drogich przynęt udało mi się skopiować. Może nie były to jakies wymyślne wabiki, ale były drogie i łatwo się je traciło (np. podlodowe błystki Kuusamo). Wiem, że wielu wędkarzy wciąż robi własne przynęty, czego Ty Jacku jesteś przykładem. Czy te chlapaki są ... nie do podrobienia?

    • Lubię to 1
  10. Wczoraj wieczorem łowiłem na Powodziowym rozglądając sie po wodzie i w pewnym momencie, jakieś 50m niżej zauważyłem jakiś mały obiekt uciekający do brzegu. Był jasny, niemal żółty więc to raczej nie było pisklę, nie poruszał się też jak płaz, czy gad... Po chwili znowu go spostrzegłem i jeszcze raz i dopiero wtedy dojrzałem na brzegu wędkarza. Domysliłem sie więc, że to któraś ze słynnych tu ostatnio Adust, bębenków... czy czegoś w tym stylu. Powiem Wam w tajemnicy, że nie trzeba tak drogich przynęt, by sprowokowac suma. Gdy poprzednio byłem na Powodziowym, jeszcze przy bardziej przyjaznym poziomie wody, łowiłem obrotówkami nieco głębiej - tak żeby pracowały nad dnem. Wiązało się z tym niebezpieczeństwo zaczepu, jednak częściej kończyło się to wytwaniem kępki zielska. Za którymś razem tuż po zarzuceniu wpadłem w taką kępkę wyrywając kilka dłuższych łodyg. Lekka obrotówka z takim balastem ma w naturze, że wychodzi na powierzchnię. Tak było i tym razem. Zwijałem więc tym samym tempem ten pakiecik (obrotówka+łodygi), skrzydełko co jakiś czas zawirowało na powierzchni, łodygi obracały się niemrawo razem z kotwiczką, do której się przyczepiły i nagle dosłowie 30cm za nią woda się otworzyła i zobaczyłem wielki pysk, który smoknął. Za chwilę zrobił to jeszcze raz może 10cm za wabikiem i po chwili zakotłowało się i widać było, że ryba zawraca. Prawdę mówiąc to nie mogłem sobie nawet wyobazić jak tej wielkości ryba jest w stanie obrócić się niepostrzeżenie w takiej wodzie - jak widać i słychać może i to nie jedna :) 

    • Super 1
  11. Gatunek ryby: okoń

    - Długość w cm:  21 i 21

    - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 31.07.2023

    - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 17:49 i 18:19

    - Łowisko: Kanał Powodziowy Wrocław 

    - Przynęta: miedziana obrotówka WKRA 1

    - Opis połowu: lawirowanie między kamieniami a powierzchnią w wodzie po kolana

    Zdjęcie WhatsApp 2023-07-31 o 21.55.16.jpg

    Zdjęcie WhatsApp 2023-07-31 o 21.55.17.jpg

  12. Dawno nie byłem na rybach, jeszcze dawniej nie łowiłem z brzegu, a w samym Wrocławiu to ostatnio łowiłem chyba zimą. Zrozumiałe więc, że gdy wreszcie wygospodarowalem chwilę tylko dla siebie, cieszyłem się do tego stopnia, że robiłem sobie nawet selfie z pierwszymi wakacyjnymi rybkami. Było ich więcej, ale nie wszystkie byłyby widoczne nawet na selfie :)

    IMG-20230726-WA0003.jpg

    IMG-20230726-WA0004.jpg

    • Lubię to 1
    • Super 7
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.