Moje podsumowanie października.
Nad wodą byłem bardzo często. Najczęściej w godzinach popołudniowych z przedłużeniem na nocne. Razem wychodziło od 5 do 7 godzin. Kilka razy uszczknąłem z tych godzin coś na okonie. Wyniki? Draaamat!!!
Jeździłem na sprawdzone miejsca, które kilka lat temu dawały emocje. Mowa o Odrze w granicach Wrocławia (Osobowice, Biskupin). Drobny sandacz jest. Łowiłem takie do 40 cm na gumy i na woblery. Rzadko się zdarzało, żebym był na zero. Poza kilkoma przypadkami przeważnie kończyło się na 1-3 sztukach. W ciągu całego miesiąca miałem na wędce trzy, powtórzę, trzy wymiarowe sandacze. Jeden pod 60 cm złowiony na rippera, który i tak nie pozwolił się schwytać do ręki:)
Kolejne dwa były na jednej z wypraw z Marientym. Pierwszy wziął na rippera w klasycznym jigowaniu, drugi w nocy na woblera. Tego drugiego miałem krótko na wędce. To była fajna ryba. W mojej ocenie mogło być 60-70 cm. Po kilkugodzinnym wędkowaniu wkradło się rozluźnienie i zabrakło zdecydowanej reakcji.
Brań, takich delikatnych pstryków nie brakowało. Nie podejrzewam, że to były lepsze okazy, raczej jakieś maluchy, lub okonie. I teraz moje pytanie. Właściwie do samego siebie. Czy jest sens w takim przypadku poświęcać tyle czasu na rybę widmo? Od kilku lat zadaję sobie to pytanie i przychodzi jeden wniosek. NIE!
Trochę statystyk.
W 2019 roku od października do końca grudnia złowiłem 8 wymiarowych sandaczy.
W 2020 od października do końca grudnia 24 wymiarowe sandacze.
W 2021 od października do końca grudnia 4 wymiarowe sandacze.
W 2022 w październiku mam złowionego 1 wymiarowego sandacza.
Nie wspominam o miesiącach letnich, bo też różnie bywało. Może to wynik przerwy i pierwszy miesiąc po ochronie wygląda u mnie lepiej niż inne miesiące. Chodzi o czerwiec. Nie sięgam po wcześniejsze lata. Wyniki są podobne. Najlepszy rok skończyłem na +/- 40 wymiarowych sandaczach. Większość z nich złowiłem na woblery. To było w momencie, gdy doszedłem do wniosku, że styl ciężkiego jigowania nie jest moją silną stroną. Przejście na łowienie woblerami i szukanie sandaczy przy powierzchni daje mi lepsze rezultaty. Z chwilą, gdy nastają zimniejsze miesiące i trzeba jednak częściej sięgać po jigi, lub woblery głęboko schodzące, to moja skuteczność woła o pomstę do nieba:)
Nie piszę tego, by się nad sobą użalać. To raczej trzeba potraktować jako informację od statystycznego wędkarza, co może spotkać każdego przy nastawieniu się na konkretną rybę w granicach Wrocławia. W tym przypadku chodzi o sandacza. Może ja akurat wykraczam poza statystycznego wędkarza, bo nad wodą jestem zdecydowanie częściej, niż mogłem pozwolić sobie 10 lat temu. Być może w przyszłym sezonie dokonam całkowitej zmiany swoich planów. Jeżeli w ogóle sandacze, to prawdopodobnie czerwiec-sierpień. Jednak te miesiące rezerwuję na sumy. Jak zdrowie pozwoli, to jeszcze z nimi powalczę. Wynika z tego, że na sandacze nie ma miejsca. Lepiej podłubać jesienno-zimowe okonie i przynajmniej nacieszyć się z ich aktywności.
Wbrew temu co pisałem, że lepsze wyniki zacząłem mieć łowiąc woblerami, największe sandacze złowiłem na silikony. Dwa 94 i 95 cm na białego twistera łowiąc w toni (jigowanie w pół wody). Największy na białe kopyto z opadu na dno. W każdym z tych przypadków gumy były dociążone główkami maksymalnie 8 g. Pozostałe trzy, to wynik łowienia na woblery.
👊