U mnie ostatnio kilka wieczorno-nocnych wyjść za kleniem. Niestety, miejscówki-bankówki, które dawały ryby, jakby opustoszały "Jakieś autobusy im popodstawiali czy co?"
Podczas jednego z wypadów, w desperacji założyłem 7cm gumkę na 2,5g główce w nadziei na jakiegoś nocnego okonia. Jedyne co trafiłem to zaczep, kłoda, którą za którymś podciągnięciem udało mi się podnieść delikatnie od dna...i wtedy kłoda odżyła. 25 minut walki z "żywą kłodą" skończyło się na pękniętej plecionce. Walka to w sumie za dużo powiedziane. To był jeden wielki odjazd z przerwami na murowanie przy dnie i dalszy odjazd przy jakiejkolwiek próbie podciągnięcia. Miewałem już przyłowy sumów, ale ten był zdecydowanie największym z jakim miałem nieprzyjemność. Szkoda, że nie udało się go chociaż zobaczyć, ale na to nie było szans.
Wczoraj w końcu nastąpiło przełamanie. Około 21 melduję się perspektywicznej mecie. Na końcu zestawu Bielik Bandziorek, który dał mi wcześniej ze dwa skubnięcia. Rzut, spływ na wysokość drzewa, sprowadzenie wachlarzem pod drzewo, pierwszy strzał - pudło, Powtórz! - drugi strzał - pudło, Powtórz! - trzeci strzał - pudło! Dopiero za czwartym udało się wciąć i doholować. Kluczem do sukcesu był wspomniany wobler, który prowadzony odpowiednim tempem delikatnie smuży grzbiecikiem, będąc jednak większościa objętości pod powierzchnią, wczoraj tylko to dawało brania. Kleń był napalony i zabrał mój wianuszek, brukając przy tym mój honor.