Brak chęci do żerowania u drapieżników skłonił mnie do zapolowania na "grubą białą rybę". Szczęście uśmiechnęło się do mnie podczas ubiegłego weekendu, po niemal 100 godzinach bezowocnych zasiadek. Nic nie wskazywało na to, że tym razem będzie inaczej niż zwykle.
W piątek po południu zarzucam kije w nęcone łowisko. Około 1 w nocy pisk sygnalizatora wyrywa mnie z drzemki. Zacięcie i wreszcie ryba na kiju. Początek holu jak to u amura - spokojny. Próba podebrania przy pierwszym naprowadzeniu kończy się niepowodzeniem i gwałtownym odjazdem. Po kilku minutach amur jest znowu pod brzegiem i tym razem daje się podebrać. Wskazówka prowizorycznej wagi do 12 kg bez rozpędu dobija do końca skali.
Na kolejne branie przyszło mi poczekać do niedzielnego chłodnego poranka. Słońce nieśmiało przebijało się przez mgłę, gdy nastąpił gwałtowny odjazd. Po spokojnym podprowadzeniu powtórzyła się historia z podbieraniem - dotknięty podbierakiem amur dostał dawkę adrenaliny. Tym razem jednak nie ograniczył się do jednego odjazdu. Uporczywie parł do dna bijąc ogonem w żyłkę. Wreszcie zmęczył się na tyle, że dał się podprowadzić do podbieraka. Był jakby nieco krótszy niż poprzednik, ale znacznie grubszy. Ważenie na wadze użyczonej przez kolegę dało wynik 13,5 kg.
Obie ryby przyniosły mi mnóstwo radości i satysfakcji w tym kiepskim wędkarsko roku oraz dały motywację do dalszych zasiadek na "grubą białą rybę" jeśli już nie w tym to w przyszłym roku.
tomek1