Bornholm, duńska wyspa w południowo-zachodniej części Bałtyku, zamieszkiwana przez 41 tys. mieszkańców. Takie i inne informacje można odnaleźć w internecie szukając o niej wiadomości. Mi od zawsze już będzie kojarzyć się z silnym wiatrem, niespokojnym morzem, kamienistym brzegiem i przede wszystkim pięknymi trociami wędrownymi, zamieszkującymi tamtejsze wody.
Końcówkę marca wraz z Tatą Romkiem spędziłem na poszukiwaniu tych tajemniczych i trudnych ryb w tej części Bałtyku. Pierwszy raz polowałem na trocie wędrowne i do tego w morzu, dlatego wynik wyprawy stał pod znakiem zapytania. Mimo sporego doświadczenia w połowie innych ryb łososiowatych, to było coś innego. Chciałbym z tego miejsca podziękować Piotrowi Wojnowskiemu za wszelkie wskazówki, bez twoich rad, byłoby bardzo trudno.
Na wyspę dostaliśmy się promem z Niemiec, z miejscowości Sassnitz. Dla kogoś kto przyjechał z większego miasta, wydaje się jakby trafił do wioski hobbitów. Niskie domki, spokój, cisza, wszystko toczy się tu tak jakby powoli. Jedna strona wyspy to piaszczyste plaże z rozsypanymi na brzegu kamieniami, za to druga to surowa przyroda i skalisty brzeg.
Ogromna ryba na przystani w okolicznym porcie napawa optymizmem i pobudza wyobraźnie, więc szybko meldujemy się w domku i szykujemy sprzęt na jutrzejsze łowienie. Na wyprawę zabrałem 3 metrowe wędzisko Mikado Nihonto Salmon o ciężarze wyrzutu 10-60 gr. Dzięki tak rozbieżnemu cw. mogłem spokojnie operować wszystkimi dostępnymi morskimi przynętami na trotki. Akcja wędki jest wyśmienita, określił bym ją na medium-fast, bardzo mało ryb mi spadło. Pozwalała oddawać bardzo dalekie rzuty co jest chyba najważniejsze w morskich połowach.
Do wędziska podczepiałem dwa kołowrotki na zmianę, Mikado Rival i Commander, mimo że nie są to kołowrotki morskie, dały rade! Na kręciołki nawinęliśmy plecionkę Mikado Octa Braid o średnicy 0,12. Myślę że jest to optymalna średnica na bornholmskie ryby, żadna ryba nie urwała mi zestawu i zerwałem tylko jedną przynętę (szok!).
Najważniejszym elementem jaki trzeba zabrać na morskie połowy są oczywiście spodniobuty, ja używałem neoprenów Mikado, sprawdziły się w 100-procentach. Polecam dobrać do nich jeszcze neoprenową skarpetę i sporo bielizny termoaktywnej. Morze jest naprawdę zimne. Musimy mieć komfort łowienia, musi nam być ciepło. Wszystko radze zabrać podwójnie, jeśli przelejemy spodniobuty, nie będziemy mieli szans wysuszyć ich na drugi dzień łowienia. Przynęty jakie zabrałem to przede wszystkim wahadłowki, modele które wytypowałem to Minnow, Slim, Pal, Spark i Bleak, na wszystkie miałem przynajmniej brania ryb, która była najskuteczniejsza dowiecie w dalszej części artykułu.
Pełni entuzjazmu ruszamy następnego dnia nad wodę. Bardzo mocno wieje i fala jest dość ostra. Wchodzimy do wody i skrupulatnie obławiamy wodę centymetr po centymetrze. Ręce mi marzną, przyjmuje kolejne fale na siebie, jestem cały przemoczony i przemarznięty. Brak jakiegokolwiek kontaktu z rybą.
Popołudniu kiedy wiatr się trochę zmniejsza i wychodzi słońce, mam branie. Szczęśliwie doholowuje rybę do brzegu, jest! Pierwsza w życiu troć, srebrna! Daje nam to wskazówkę, że da się, trzeba walczyć i nie załamywać się. Rybka przechodzi sesję zdjęciową i wraca z powrotem do morza. Wzięła na miedzianą wahadłówkę Mikado Pal 22gr. Tego dnia nic się już nie dzieje, wracamy do domku i szykujemy się na jutrzejsze łowienie.
Kolejny dzień przynosi lekcję pokory. Wstajemy wcześnie rano. Nad wodą jesteśmy już po 6stej. Mocno walczymy do wieczora zmieniając kolejne miejscówki. Nie mamy nawet brania i nie widzimy aby inni wędkarze coś holowali. Szukanie ryb w wielkim morzu, przypomina szukanie igły w strogu siana, to nie rzeka, nie przeczytasz tak łatwo miejscówek. Zziębnięci i trochę podłamani kończymy wędkowanie. Cóż, może jutro !?
Następnego dnia nie mieliśmy już tak bojowych nastrojów, ale udało się dojechać na miejsce również wcześnie rano. Bez entuzjazmu wchodzimy do wody. Tata rzuca daleko przed siebie czerwoną miejscową blachą i w pierwszym rzucie zacina pięknego srebrniaka, ryba walczy niesamowicie, biegnę po kamulcach do niego aby pomóc podebrać, chwytam rybę w podbierak. Jest mamy ją! Piękna gruba srebrna ryba. Za jakąś godzinę Niemiec obławiający obok łowi podobną dobrą troć, za chwile pada kolejna u kolegi z jego ekipy. Czyli są tu!
Tylko dlaczego ja nie mogę żadnej sprowokować do brania. Zmieniam blachę na Mikado Minnow miedzianą 15 gr i koło południa notuje branie blisko brzegu przy kamieniach, prowadząc blachę nad wodną roślinnością. Tata nie nosi podbieraka, więc z zaciętymi rybami muszę sobie radzić sam, co nie jest zbyt łatwe, ale na szczęście udaje się i mam rybę na brzegu. Szybka sesja i trota wraca do morza Choć łowimy do późnego wieczora nie mamy już kontaktu z rybami, wędkarze w zasięgu wzroku również na zero.
Lepsze humory towarzyszą nam nad wodą kolejnego dnia. Jedziemy na miejscówkę w której wczoraj padały ryby. Niestety za bardzo łowić się nie da, wieje od tej strony strasznie, więc fala jest ogromna. Łowimy chwilę, zaliczam branie, jednak jest to mała ryba około 40cm. Postanawiamy zmienić miejsce. Jedziemy na tak zwane „płyty”. I zaczyna się … !
Łowię 5 ryb po kolei, ryby oscylują między 40 a 50 cm, więc nie wychodzimy robić im nawet zdjęć. Tata na zero. Daje mu moją blachę, zauważa pikującą trote, rzuca w to miejsce i od razu zacina piękną rybę. Łowi następnie jeszcze 3 mniejsze ryby. Oddaje mi blachę i momentalnie zacinam fajną rybę. Za godzinę pada następna, ryby biorą aż miło.
W pewnej chwili zacinam mega kabana, który niestety spada, ale co to była za walka, ryba miała na pewno ponad 75 a może nawet 80cm. Łowimy jeszcze kilka mniejszych ryb i przychodzi flauta. Brania momentalnie ustają. Bohaterką dnia była blacha Mikado Minnow, która złowiła tego dnia 18 troci ! Do końca wyjazdu już się z nią nie rozstawałem.
Podbudowani wczorajszym sukcesem nad morzem meldujemy się już wcześnie rano. Niestety taki dzień jak wczoraj nie powtarza się dwa razy nigdy, wieje silny wiatr który zahacza tę część wyspy w której tak dobrze połowiliśmy jak i stronę obok, gdzie znaleźliśmy srebrniaki. Jedynym wyjściem jest uderzenie na drugi koniec, gdzie brzeg jest usłany skałami i morze jest głębsze. Ta część bardzo mi się nie podoba, źle mi się tu łowi, nie mam do tej strony przekonania. Choć widoki są piękne, nie możemy znaleźć tu swojego miejsca. Bardziej jeździmy i szukamy nowych miejscówek niż łowimy, dlatego nie odnosimy spektakularnych efektów i tego dnia nie udaje się przechytrzyć żadnych ładnych troci. Następnego dnia czeka mnie samotne łowienie, Tata odpoczywa, ma w planach zwiedzanie wyspy.
Z racji tego że Tata nie łowi dzisiaj ze mną, biorę dzisiejszy dzień na luzaka, nad wodą jestem koło godziny 10siątej, i spokojnie bez pośpiechu obławiam kolejne miejscówki. Ryby współpracują, łowie kilka ryb do 55 cm i mam kontakt z jedną większą rybą. Zdjęcia nie wychodzą zbyt dobrze, jak się jest samemu nad wodą dlatego ograniczam się z tym do minimum. Więcej siedzę na brzegu i delektuje się widokami niż łowię. Spokój i sielanka. Tego mi było potrzeba. Jutrzejszy dzień jest naszym ostatnim więc jutro się przyłożymy, dziś wszystko bez pośpiechu, na spokojnie.
Ostatni dzień, dzisiaj łowimy na maksa. Pogoda jest świetna, temperatura ma wskazywać dziś do 14 stopni, to praktycznie o 7/10 stopni więcej niż przez cały tydzień. Pełni werwy i entuzjazmu meldujemy się nad wodą. To co zastajemy na miejscu, automatycznie psuje nam humory. Wieje i to bardzo. Jak się później dowiadujemy, podmuchy sięgały do 70 km na godzinę. Jeździmy, szukamy miejsc, wszędzie to samo.
Wracamy do domu, Tata chce jeszcze zajechać w jedno miejsce, cypel może tam troszkę osłaniać brzeg od wiatru. Osłania. Wchodzimy do wody, nie liczę już na wielkie efekty, ale pomyślałem że porzucam chwile, szkoda nie spróbować ostatniego dnia. Na agrafce oczywiście niezastąpiona blacha Mikado Minnow. Bez przekonania wykonuje pierwszy rzut, następnie drugi i jest! Siedzi! Piękny samiec z piękną kufą. Naprawdę wypasiona ryba. Wypuszczam rybę i łowię dalej.
Coś niesamowitego w pierwszym rzucie zacinam piękną grubą samiczkę, jednak nie chce za pozować do zdjęcia i ucieka mi z rąk, zanim Tata ogarnie aparat. Łowie już na luzie, Tata zacina małego srebrniaka, za chwile ja zacinam drugiego. Mija godzina na Taty wędce ląduje fajny samiec, robimy foty i puszczamy rybę.
Do końca dnia zostaje już nie wiele czasu i wiatr całkowicie ustaje, to ostatni moment na rybe. Słysze krzyk, siedzi! Kaban! Lecę w stronę Taty z podbierakiem, po wędce widzę że rzeczywiście kaban, walczy niesamowicie. Kiedy doprowadza go już blisko nas ryba zaczyna młynkować, nie podbieram jej jeszcze wiem jak to się najczęściej kończy. Młynkująca ryba zahacza się grotem o siatkę podbieraka i zdarza się że wypina się i ucieka. Wyczekuje moment i jest mam trote w podbieraku, robimy fote i wypuszczamy piękną rybę. Piękne zakończenie wyjazdu. Momentalnie przychodzi flauta, to był ten ostatni moment. Kończymy łowienie, jesteśmy spełnieni.
To był dobry wyjazd. Bornholm to jedno z miejsc które łowca ryb łososiowatych powinien zaliczyć przynajmniej raz w życiu. Ja myślę że będę wracał tu co rok. Warto zaznaczyć, że mimo panujących trendów na wyspie, my swoje trocie wypuszczaliśmy z powrotem do wody i bardzo dobrze że się tym czuliśmy. Szczerze zachęcam do wypuszczania tych pięknych ryb. Do zobaczenia nad wodą!
Dawid