Mój kolega mieszka nad małą rzeczką ''Stara Struga''. Pewnego razu zaproponował, że pokaże mi coś ciekawego. Gdy zbliżaliśmy się do rzeczki, to zaczął się prawie czołgać, aż w końcu położył się na mostku znajdującym nad wodą jakieś 3 metry. I machając ręką zawołał mnie do siebie. Ja zrobiłem to samo. I gdy już leżałem spytałem po cichu. I co? O co chodzi? Powiedział szeptem- spójrz pod mostek.
Wtedy zobaczyłem kilka-kilkanaście ryb. Wielkich jak statki podwodne, stojące tuż pod powierzchnią wody. Widok ten mnie bardzo zaskoczył. Takie wielkie ryby? Tu? W tej rzece? „To są klenie”-odpowiedział. Było to ponad trzydzieści lat temu. I tak wspominam mój pierwszy w życiu kontakt z kleniami. A dzisiaj? Też je obserwuje!
Pamiętny 2008 rok był dla mnie szczególny z wielu powodów. Przyszedł czas by coś zmienić. Coś robić. Coś nowego. Coś ciekawego. Łowić? Tak! I od razu podpasował mi spinning. Pierwsze lata uczyłem się głównie łowić szczupaki i okonie. Trochę posmakowałem boleni i sandaczy.
I tak ze cztery lata szlifowałem rzemiosło. Lecz czegoś mi brakowało, coś mi nie pasowało, to nie do końca było to, o co mi chodziło. To łowienie nie dostarczało mi emocji albo już przestawało je dawać. Brakowało mi widowiska wędkarskiego, które jak się okazało świetnie robią klenie. Pewnego dnia całkiem przypadkowo natrafiłem na artykuł jakiegoś wędkarza na temat kleni. I po przeczytaniu z zaciekawieniem pogłębiałem temat tych ryb.
Sposób ich żerowania, liczebność populacji w polskich wodach, okresy w roku na najlepsze połowy tego gatunku. Szukałem więcej informacji na temat tych ryb. Jedyne co mnie niepokoiło i jednocześnie fascynowało to ich ostrożność i płochliwość. To te cechy mnie do nich przyciągają jak magnes. Ich nieufność i podejrzliwość. Początki z kleniami miałem mega nie udane. Poczytałem książek pooglądałem youtube. Podpytywałem wędkarzy napotykanych podczas wędkowania. A wyników zero... Zacząłem sobie zadawać pytania: Co ja źle robię do licha? A może nie te przynęty? A może nie ta woda? A może ich tu nie ma? One są! Były! Będą! I tak sezon mi przeleciał bez klenia. To mnie nie zniechęciło, lecz jeszcze bardziej zmotywowało do skuteczniejszego ich szukania i łowienia.
I tak zimą rozpocząłem od nowa przygotowania do sezonu. Odzież, wędka, kołowrotek, linka odpowiednia i przynęty. Wszystko bardziej przemyślane z nowymi nadziejami. Pierwsze wypady robiłem już na przełomie stycznia i lutego. Woda na jakiej się uczyłem to jedna z wrocławskich mniejszych rzeczek. Jeździłem, obserwowałem, podchodziłem i kontaktu z rybami nie było. Aż pewnego dnia pod koniec lutego lub początkiem marca, jestem nad wodą, podchodzę cicho do miejscówki i staję blisko drzewa patrzę pod nogi , by nie stąpnąć na patyki by nie szeleścić zbytnio liśćmi. Po cichu oddaję pierwszy rzut pod przeciwległy brzeg. I sprowadzam przynętę wachlarzem. Na środku wody dostaję soczysty strzał po kiju, aż czuję w nadgarstku, ale ryba nie zapięta. A ja mimo to szczęśliwy, bo mam pierwszy konkretny kontakt i wiem, że to był duży kleń.
Od tej pory było już tylko lepiej. Co raz częściej udawało mi się je przechytrzyć. Teraz wiem, że miejsc takich jak poniżej na zdjęciach nie mogę omijać, lecz muszę je sprawdzać.
Tam gdzie zatopione gałęzie, drzewa i przeszkody w wodzie, tam znajdę prawdopodobnie klenie. Pod zwisającymi gałęziami też powinny stać te waleczne ryby. Uwielbiam wyjazdy na klenie we wczesne poranki, gdy mgła jest jeszcze nad wodą. Szukam ruchu na wodzie, który mi podpowie, gdzie podrzucić-podać przynętę. Gdy cisza jest nad wodą, ptaki zaczynają śpiewać i pierwsze dzienne klenie szukają pokarmu, wtedy mogę się spodziewać pięknej walki dużej ryby z małej rzeki.
Również emocjonujące jest łowienie kleni nocą.
Można je łowić spokojnie tymi samymi przynętami co w dzień. A najbardziej widowiskowy jest dla mnie atak nocnego klenia, który uderza tuż pod nogami w dużego smużaka z powierzchni. Często go widać jak podpływa do przynęty i z impetem uderza w nią. Walka jest niesamowita i daje wielką radość. Takie chwile się długo pamięta.
W zeszłym roku miałem bardzo wiele nocnych wypadów na klenie i łowiłem je na duże smużaki jak i na woblery. I te nocne wypady nauczyły mnie pokory, bo duże klenie są bardzo waleczne. Do samego końca nie poddają się. Przekonałem się na własnej skórze...
Od tej pory bez podbieraka nie idę na nocnego klenia z dużej rzeki. Tego który mi to z zrobił, miałem na ręce... I tak nowe PB zostało w wodzie nie zmierzone.
Smużakowanie
To jest sposób na klenia o jakim kiedyś marzyłem i zazdrościłem innym wędkarzom. Teraz mogę tylko zachęcać innych, by próbowali. Nagrodą będzie widowiskowe tzw. zbieranie z powierzchni. Dla mnie niesamowita frajda! I tu muszę wspomnieć o moim koledze. A, jest nim znany z forum jako Jaceen . To on dołożył swoją cegiełkę w moje kleniowanie, a może i cegłę! Zawsze coś podpowie, zawsze doradzi (wystruga). Na jego owadach uczyłem się smużakowania. Klenie wręcz uwielbiają jego oski (ja również).
I to on zainspirował mnie do tego bym sam zaczął strugać owady. Jest to kolejny etap, z resztą bardzo przyjemny, w mojej przygodzie z kleniami. I tak ostatnio zadałem sobie pytanie- co lubię robić bardziej: łowić czy strugać? I muszę przyznać, że satysfakcja i relaks jest ten sam. Cieszę się , że na efekt mojej pracy nie musiałem długo czekać.
I jestem mile zaskoczony, że przynęty się sprawdzają i są atrakcyjne dla ryb . Ale wiem ,że daleka przede mną droga w robieniu własnych przynęt jak i w łowieniu tych trudnych ryb.
Na razie strugam gąsieniczki. I pracuję nad nową, wielką, która- mam nadzieje- da mi rybę życia. Może we wrześniu będzie pływała.
Do zobaczenia nad wodą!