Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 22.11.2020 uwzględniając wszystkie działy
-
Lubię zwiedzać nowe miejsca, o godzinie 11 ruszyłem w stronę Kobierzyc na tamtejszy stawik - obszedłem dookoła. Niestety bez kontaktu z rybą. Zagadnąłem zarówno feederowców jak i spinnigistów i ich rezultaty były takie same jak moje. Próbowałem łowić na boczny trok oraz woblerki szczupakowe. Na zegarku 13~ więc stwierdziłem, że jadę dalej. Padło na Zalew na Krzywuli w Łagiewnikach. Na miejscu sporo ludzi, zagadałem miejscowego i ruszyłem w bardziej odosobnione miejsce. Piękna woda, sporo ptactwa, ale bez kontaktu z rybą. Próbowałem głównie na boczny trok jak i na Cannibale na wędce szczupakowej. W końcu na kolejnej miejscówce przy zwalonym drzewie zauważyłęm pod taflą wody atak szczupaka na Nimfę (boczny trok). Niestety byłem mocno zdziwiony i nie udało się zaciąć. Szybko rzuciłem w to samo miejsce i zacząłęm powoli zwijać - uderzył ponownie ! Po krótkim, acz emocjonującym holu udało się wyciągnąć 55 cm szczupaka. Pięknie wpięty za wargę - nie miałem przyponu stalowego. Po tym małym sukcesie dalej probówałem łowić na boczny trok mimo ryzyka utraty kolejnej ryby - branie nastąpiło w 5tym rzucie i znowu szczęśliwie na brzegu ląduje kolejna zdobycz - 45 cm. Niestety szczupaki odgryzły jedną płetwę nimfy i na inne kolory już nie reagowały. MIałem jeszcze branie na obrotówkę, ale niestety nie wcięte Aczkolwiek wyjazd w nowe miejsce uważam za całkiem udany.4 punkty
-
Ciemno. Federowcy zwijają sprzęt i pomykają do domów. Nie wszyscy, ale wystarczająco, by zrobiło się miejsce dla nocnych niespokojnych spinningistów. W termosie gorąca herbata. Na przekąskę słodka bułka. Przed wyruszeniem na wyprawę sprawdzam siłę i kierunek wiatru. Dla mnie to bardzo ważne. Przy obniżonej temperaturze podmuchy w twarz z prędkością 4 m/s są już bardzo dokuczliwe. Nie walczę wtedy z naturą. Staram się mieć go w plecy a najlepiej, gdy jestem osłonięty wysokim wałem lub parawanem drzew. Tym razem myszkuję na wodzie stojącej. Zrobiłem trzy nocne wyjścia, by mieć wycinek, czy opłaca się tam zaglądać. Zmieniłem w travelu szczytówkę na delikatniejszą. Gramaturę główek jigowych obniżyłem do 5-7g i zapakowałem kilkanaście ripperów o bardziej wyczuwalnej pracy. Pierwsze branie mnie zaskoczyło. Ważne, że było i dało bodziec i nadzieję na sukces. Później mam jeszcze dwa delikatne pstryki. Wreszcie jest konkretne branie i krótka walka. Szczupak tym razem jest górą. Łowiłem na gumę Westin Shad Teez 9 cm. Następną przynętą na 7 gramowej główce jest Savage Gear Cannibal 8 cm Fire Tiger. Na delikatnej szczytówce zaobserwowałem dwa lekkie tracenia. Mocno się skoncentrowałem, by nie przegapić kolejnego trącenia. Nie było takiej potrzeby. Branie było zdecydowane. Zdążyłem z zacięciem i zastałem mały betonik po drugiej stronie. Po kilkunastu sekundach, w świetle lampki dojrzałem dwa świecące się punkty. Po to właśnie tu przyszedłem. Po takie emocje. Kapitalna ryba. Mimo że listopad dał mi sporo emocji, to ten sandacz jakoś szczególnie mnie podniósł na duchu. Wszystko, co sobie wyobraziłem, to się sprawdziło. Nie było łatwo i kilka godzin spędzonych w zimnie wynagrodziło mnie taką ładną rybą. Kolejna wyprawa. Znowu nie zdążyłem. Chciałem być kilkadziesiąt minut przed zmierzchem. Ciągle coś stoi na drodze i nad wodę zachodzę o zmroku. Ostatni stacjonarny pakuje sprzęt do samochodu. Taktyki nie zmieniam i podążam tą samą trasą. Mam jedno uderzenie. Kolejna wyprawa. Mam jedno trącenie. Po godzinie kolejne branie. Sprawa się wyjaśnia. Niewielki szczupak połasił się na SG Cannibala. Może już nic się nie wydarzy, ale mam zamiar jeszcze kilka razy tam spróbować szczęścia. 2020-11-19 godz. 20:25 pzdr jaceen 👊4 punkty
-
Mój dzisiejszy połów 😁 shadteez 7,5cm Jak by ktoś chciał jechać na prężyce to odradzam, 6 godzin pływania i informuje że w zbiorniku nie ma ryb na echo znalazłem jedną malutką ławice białorybu i to tyle, dziwna ta jesień 🤷♂️4 punkty
-
Gratulacje dla wytrwałych Ja dalej nie odpuszczam zębatym.. te nocne mętnookie wybredne i trudne do namierzenia więc wyników brak, jednak ostatnio coś lekko drgnęło w temacie kaczodziobów z wód stojących. Dzisiaj jeden z lepszych dni od nie pamiętam kiedy.. Wczoraj na wieczór szybkie sprawdzenie pogody ma być zimna noc z przymrozkiem poranek na granicy mrozu więc sprawa była jasna atak jeszcze przed świtem.. Nad wodą jestem ok 6:20, jeszcze w pół mroku namierzam duuużą ławicę krąpi i leszczyków więc już nie mam złudzeń gdzie dzisiaj będę łowił. Po około pół godziny mam pierwsze branie na pomarańczowego fishuntera prowadzonego jednostajnie w toni, wyjeżdża szczupły 61-62 cm i już wiem że będzie się działo . Kolejne prawie 3 godziny spędzam na przebieraniu w pudełkach i obławianiu czym tylko mogę - od wahadłówek po wynalazki typu 4d trout, przez ten czas naliczyłem 6 wyjść dużej ryby którą pod koniec łowienia udało się nawet zobaczyć a była to mamuśka lekko 90 jak nie 100+.. Na pocieszenie przed 10 rano zaliczam jeszcze jedno branie i na cannibala 10tkę wyjmuję delikwenta pod 65 cm1 punkt
-
Siemka, byłem ostatnio 2 wypady na stawach 6,7,8,9. Osób nie za wiele. W pierwszym wypadzie jeden szczupaczek na stawie nr 7 i nic poza tym w drugim wypadzie jedno uderzenie szczupaka pod nogami i jednego szczupaczka udało mi sie zobaczyć na 9tce bo spłoszyłem go z trzcin gdy podchodziłem do brzegu na stanowisko. Bardzo słabo jak na 2 dni spiningowania od rana do wieczora. Obrzucałem prawie wszystkie miejsca na tych stawach. Momentami zastanawiałem się czy tu wogole sa drapieżniki. Foto złapanego szczupaczka1 punkt
-
A ja mam godzinkę przed lub po pracy. Typuję miejscówkę, przyjeżdżam, obserwuję wodę, jedno wstawienie zestawu i czekam na jeden strzał. Dzisiaj wybór padł na kanał Odry. Uciąg mnie zaskoczył. Na powierzchni woda z daleka wyglądała spokojnie, ale rwało do brzegu nawet 90g. Wypatrzyłem mały kawałek wstecznego prądu w miejscu gdzie nurt wbijał się w betonowy brzeg. Normalnie jest tam metr głębokości, obecnie już bliżej 2m. Zestaw poszybował pod betonowe nabrzeże i po 30min delikatne branie. Zacinam i walka jak z furiatem. Kleń 52cm. Kolejna pięćdziesiątka czyni ten sezon wyjątkowym. Ryba z wadą ogona, kiedyś coś ją ugryzło. Może to był powód, że walczyła zdecydowanie agresywniej niż dotychczas złowione, podobne gabarytowo osobniki.1 punkt
-
Jacek Ty to czarodziej wedki jesteś Po dwóch wyjściach na zero dzisiaj nie szukałem kwadratowych jaj tylko udałem się na sprawdzoną miejscówkę. Miejski odcinek Wisłoka, przemieszczałem się około 30 metrów. Złowiłem 5 kleni ( największy z 30 cm może miał ) Mały jazik taki przed 25 4 okonie , największy na fotkach 30 cm Pierwszy kleń wziął na 1,5 cm woblerka, reszta ryb na 5 cm kajtki z Ali w różnych konfiguracjach kolorystycznych, na 1 gramowej główce.1 punkt
-
Listopad jest dla mnie łaskawy. Praktycznie każde wyjście poświęciłem sandaczom. Ciężko było przebić się przez tzw. stykacze. Z pewnością jednego z pierwszych dni tego miesiąca nie zapomnę. ________________________________________________________ Sandaczowy hat-trick Piątek 5 listopada. Do wody mam rześkim tempem około 30 minut. Lekarz zalecił umiarkowany wysiłek i dużo spacerów. Jestem posłuszny i tak robię. Do zmierzchu brakuje prawie godzinę. Uparłem się. Byłem tam kilka razy i nic się nie działo. W środę znowu na zero. Absolutnie nic. Poprzednio, chociaż coś trącało linkę a w ten dzień kompletna klapa. W czwartek miałem odwiedzić inne okolice. Po drodze przyjrzałem się Odrze. Z jednej ze śluz jest spory zrzut. Zdecydowałem zmienić plan i jeszcze raz spróbować w poprzednich miejscach. Nie ma tam nic nadzwyczajnego, co by mogło sugerować, że tu jest szczególna lokalizacja. Prosty odcinek z leniwym uciągiem. Żadnych główek, warkoczy, podwodnych górek, zatopionych drzew. Po prostu uregulowany odcinek Odry. A jednak czasami warto tam zaglądnąć. Jestem u celu. Kilkanaście minut będę łowił ripperem a później do zmierzchu tylko na woblery. Gdy będzie głęboka noc, to ponownie sięgnę po silikony. Chciałem poprawić swoje słabe wyniki w nocnym spinningowaniu na jigi. Drapieżniki zaczęły się rozkręcać. To były majestatyczne zawirowania i wybieranie spływającej drobnicy. Rozejrzałem się i zdecydowałem odejść ze sprawdzonej miejscówki. Zainteresowała mnie inna. Tam często pojawiały się spore zawirowania. Jak nie spróbuję, to będę żałował. Woblera podrzucam nieznacznie powyżej siebie i delikatnie kręcę kołowrotkiem. Co chwilę przestaję, dając szansę wypłynąć na powierzchnię. W ten sposób wobler zaznacza obecność przez zmarszczenie wody grzbietem. Słyszę ciche klop i czuję szarpnięcie. Zareagowałem. Po chwili pod nogami widzę sprawcę zamieszania. Udało się zapiąć sandacza około 55 cm. Byłem zadowolony, że moja taktyka się sprawdziła. Nie zmieniam jej i łowię dalej w tym samym miejscu. Oczywiście staram się wydłużać lub skracać rzuty, by wobler penetrował cały dostępny mi obszar. Nie minęło 10 minut i mam mocne uderzenie. Branie nastąpiło bliżej brzegu. Jest większy i bardziej oporny. Sandacz zrobił dużo zamieszania. Szybki pomiar wskazał w okolicach 65 cm. To już fajny wynik. Robię na pamiątkę zdjęcie i wypuszczam. Łowię woblerem jeszcze kilkadziesiąt minut. Postanawiam zmienić na rippera i postukać o dno. Chwilę pogadałem ze znajomym wędkarzem. Spotykamy się przypadkowo kilka razy w sezonie. Podzielił się swoimi sposobami na zbrojenie silikonów. W międzyczasie mamy kontrolę. Policja w nocy i w tym miejscu? Hmm, chyba dobrze. Szkoda tylko, że nie zapuszczają się w mniej dostępne miejsca. Policja sobie poszła, znajomy też a ja miałem jeszcze dobrą godzinę wędkowania. Pomyślałem, że skorzystam z pomysłu i trochę inaczej uzbroję gumę. Nie miałem czeburaszek, to nawlokłem rippera na hak jigowy. Nie przez korpus, tylko za dzióbek, by guma miała jeszcze agresywniejszą i swobodną pracę. Najmniejsza główka, z jaką jeszcze byłem w stanie zaobserwować opad była o masie 7 g. Kopyto 2,5” zakładam na hak i po rzucie podnoszę wędkę maksymalnie w pionie. W ten sposób mogę zaobserwować maleńkie dygniecie szczytówki. To jest oznaka, że ripper jest na dnie. Zostało mi jeszcze kilkadziesiąt minut łowienia. Spoglądam na zegarek częściej, żeby mi nie uciekł ostatni transport. Będę jeszcze szedł pół godziny między ukrytymi w ciemnościach zwierzętami. Gdy jest rozświetlona noc, to staram się iść bez latarki. Wtedy ich nie można zlokalizować. Gdy świecę, to je demaskuję. Można zaobserwować, ile oczu na mnie spogląda z ciemności. Podbijam, dwa razy kręcę kołowrotkiem. Patrzę na szczytówkę. Jest lekki luz. Podbijam, dwa razy korbka i czekanie na opad. Raz, dwa, trzy i luz. Szczytówka daje sygnał, że ripper opadł. Podbijam, dwa razy i korbka. Raz, dwa i ŁUP!!! Tępe przytrzymanie. Zaczep? Wędka wygięta mocno. Nic się nie dzieje. Miałem wrażenie, że wciąłem rippera w dechę. Robię krok w tył i jeszcze bardziej odchylam spinning za siebie. Kij wygięty solidnie a z drugiej strony nic się nie dzieje. Trwa to kilka sekund. Po chwili miałem odczucie, jakbym siłował się z konarem, bo zaczęło się to coś w wodzie bujać. No tak, trzeba będzie odstrzeliwać. Może uda się odzyskać jiga. Już raz był doginany i jest szansa, że się znowu podda. Tylko o tym pomyślałem i wszystko poszło w zapomnienie. To coś po drugiej stronie zaczęło wybierać mi linkę. Błyskawicznie zrobiłem docięcie. Nie mogłem zbyt mocno dociągnąć hamulca ze względu na hak jiga. Początkowo oddałem kilkadziesiąt metrów plecionki. Gdy przeciwnik ustawił się w nurcie, zacząłem jednak dokręcać hamulec i powoli odzyskiwać metry. Bawiliśmy się tak przez kilka minut. Gdy usłyszałem na powierzchni chlapnięcie, to byłem już dobrej myśli. Jak nie będzie niespodzianki, to powinienem sobie poradzić. Zapalam lampkę. W tym momencie nogi miękną i robi się bardzo gorąco. Wygląda, że guma jest dobrze wpięta. Oceniam jego wielkość. Będzie metrówka! Wow! Siedem lat czekania na kolejnego sandaczowego konkreta i nareszcie jest. Kilka tygodni temu spiął się trochę mniejszy, taki 80+. Jeszcze go nie podebrałem, a rozmyślam o poprzednich sytuacjach. Udaje się chwycić rybę za drugim podejściem. Zrobił wcześniej odjazd, tylko bardzo krótki. Gdy zobaczyłem, że jest dobrze wpięty, dokręciłem hamulec, nie dając szansy na dłuższe wycieczki. Już po wszystkim. Sandacz szybko odpływa. Nie potrzebował dużo czasu do oswojenia się, że jest wolny. Wcześniej zrobiłem pamiątkowe zdjęcia i zmierzyłem. Nie wiele się pomyliłem oceniając jego długość. Pomiar wskazał, że mam poprawiony o jeden centymetr PB, który będzie wynosił 96 cm. Pisząc o zdarzeniu, uzmysłowiłem sobie, że podczas holu miałem czas na wiele rozmyślań o tym, co jest po drugiej stronie wędki, ile takich przypadków kończyło się na przegranej, czy sprzęt nie zawiedzie i czy będę mógł, chociaż zobaczyć, z czym przyszło walczyć? Po kilku dniach mam znowu kontrolę. Powiedziałem, że poprzedni patrol przyniósł mi szczęście. Odprawa dokumentów przeszła rutynowo i życzono mi ponownie okazów. O nie. Nie tym razem. Zbyt pięknie by było, by tak się zawsze kończyło. Tej nocy nic nie złowiłem. Trzeba wrócić na Ziemię i do rzeczywistości. Słowo o sprzęcie. Łowiłem wędką Mikado Da Vinci Travel Spin 240/5-15, 20-25g; kołowrotek Ryobi Xenos 4000 z plecionką 0,14 mm. Przynęty. Ripper Kopyto Relax 2,5”/7g i wobler JAXON HS KARAŚ UV 9cm F 17g NL. Łowisko. Rzeka Odra w granicach Wrocławia. Godziny połowu ok. 17:10, 17:20 i 21:10. Zdjęcia archiwalne. 94 cm/2012r 95 cm/2013r pzdr jaceen 👊1 punkt
-
...żeby jeszcze było co wklejać Ja póki co łowię piękne widoki - ten akurat z podwrocławskiej Czernicy. Spinning u mnie to ostatnimi czasy mierne wyniki. Przerzuciłem się chwilowo na inne metody i tu efekty ciut lepsze. Ostatnie trzy wypady i za każdym razem 2 sandacze na kiju. Trochę kombinuję.... Trochę testuję... Do zobaczenia nad wodą!1 punkt
-
1 punkt
-
2020-11-13 Odra we Wrocławiu. Przez tego koronawirusa sezon sandaczowy jest u mnie przedziwny. Po ostatnim zdarzeniu z sandaczami postanowiłem zabrać ze sobą muchówkę. Przeczuwałem sukces. Nie rozpisując się zbytnio, tak właśnie się skończyło. Pierwszy zameldował się niewielki boleń. A na koniec wypadu, w końcu, bo trzy razy wracałem na miejscówkę, fajnie pstryka nocny sandacz w streamera namotanego w kogutka:) Znalazłem miejsce z kamienistą płycizną na miejskiej Odrze. Krótki przypon 0,5 m i łowienie przy powierzchni było skutecznym sposobem. Dzień wcześniej łowiłem tam spinningiem i wiedziałem jak się ustawić ze sprzętem. Branie około 19:30. 👊1 punkt
-
Czy siedem może być lepsze od ośmiu? 2020-11-12 Odra Prawdę mówiąc, to po wydarzeniach 5 listopada powinienem darować już sandaczom. Jednak kto upartemu zabroni? Kilka razy wracałem o kiju. Nie narzekam. Ciągle coś się działo. Trochę brakowało szczęścia, by niektóre ryby szczęśliwie doholować. Skoncentrowałem się na niedużym odcinku Odry. Chcę mieć obraz, jakie zachodzą zmiany. Nurt po wysokiej wodzie spowalnia, rzeka się klaruje. Ciśnienie wysokie, ale stabilne, temperatura bez dużych wahań. Bardzo ważna sprawa, to od kilku dni jest słaby wiatr. To mnie najbardziej cieszy. Chłodne dni z dokuczliwym wiatrem są dla mnie czymś na miarę katastrofy. Jestem nad wodą jeszcze za dnia. Próbuję opanować łowienie metodą Drop Shot. Po kilkunastu minutach mam branie. Pusto. Dość szybko się zaczęło, to do zmierzchu może uda się coś złowić? Niestety nie miałem już brań. Zrobiło się ciemno. Wiatr, którego według prognoz miało nie być, uspokoił się i zrobiło się mi przyjemniej i cieplej. Założyłem woblera i szukam szczęścia przy powierzchni. Łowienie sandaczy w listopadzie i grudniu z powierzchni, to jest coś, co mnie bardzo rajcuje. Znaczna część wędkarzy stuka, puka po dnie i tam ich szuka, a ja na przekór łowię wysoko. Nie wiem, czy w jeziorach i zaporówkach by się to sprawdziło. Nigdy na takich wodach nie łowiłem. W końcu przyszła noc, w której nie będę miał nawet jednego brania. Chyba się zaraz zwinę do domu. Zamrugała lampka. Przyszedł kolejny nocny poszukiwacz sandaczowych przygód. Pogadaliśmy chwilę. Nie miałem dobrych informacji, co do dzisiejszych wyników. Ja zaś usłyszałem o sytuacji, że w jednym z miejskich odcinków skończyło się na siedmiu braniach. To pięknie. Na miejskim odcinku trudno o takie efekty. U mnie skromnie, po jednym lub dwóch. Czasami było kilka skubnięć na jigi, ale tak delikatne, że nie było jak zareagować. Jeszcze przedłużyłem pobyt. Jak ktoś jest z boku, to jakoś weselej, raźniej. Nie idzie mi dzisiaj. Nie mogę się przyłożyć i jestem rozkojarzony. Dość. Zmykam do domu. Godzinę wcześniej niż zaplanowałem. Mam kawałek drogi, to przemyślałem, co wykombinować na następne dni. Jeszcze spoglądam na fragment Odry po drodze i… a mam jeszcze 10 minut, to rzucę woblerem parę razy kontrolnie na opasce. Po kilku minutach zaobserwowałem powyżej mnie jakieś zamieszanie w wodzie. Błyskawicznie podszedłem. Zostało jeszcze kilka minut. Sandaczowy wobler WOBI ląduje kilkanaście metrów od brzegu. Powoli ściągam go szerokim łukiem do siebie. Powierzchnia delikatnie marszczy się tak, jakby spływała ukleja. Momentami przyśpieszam kręcenie i wobler wchodzi delikatnie pod powierzchnię. Przestaję kręcić i robi się oczko na wodzie. Znowu delikatnie kręcę, brużdżąc wodę. Nagle, kilka metrów od brzegu robi się wir. Czuję szarpnięcie i zostaję z kocią miną. Powinienem już się zwijać. Miałem jechać przedostatnim tramwajem. Nie uśmiecha się mi zostać dzisiaj dłużej i wracać nocnym autobusem. Ostatnie piętnaście minut i wracam ostatnim tramwajem. Nieodwołalnie. Choćby brały same 90+. Woblera nie zmieniam. Nie kombinuję, bo nie ma czasu. Ponawiam rzut. Zaczynam znowu się nim bawić. To go szarpnę, to puszczę wolno z nurtem. Po tym lekko zakręciłem kołowrotkiem i wciągnąłem pod wodę. W tym momencie czuję delikatne przytrzymanie. Zdążyłem zauważyć na wodzie zawirowanie. Zacinam. Czuję opór. Krótki hol i sprawca zamieszania ląduje na brzegu. Dał mi dużo radości. Ostatnio wszystko mi spadało. Przynajmniej ten podtrzyma mnie na duchu. Rybka do wody a ja szybko łapię za wędkę i chcę wykorzystać pozostały czas. Kilka rzutów jest na pusto. Może pięć? Myślę sobie, że dwa brania z jednego miejsca, to powinienem już się powoli pakować, bo nic się pewnie nie wydarzy. Ledwo o tym pomyślałem a tuuu bęc! Coś znowu zebrało 11-centymetrowego Wobiego. Niech to diabli. Znowu pech. Poszalał i spadł. Szkoda. Przy brzegu było zamieszanie, to pewnie nic tu nie wskóram. Wydłużam rzuty. Kilka ruchów kołowrotkiem. Cmok. I znowu się wzajemnie szarpiemy. Ja mam jednak dużą przewagę. Sandacz ląduje na brzegu. Zostało jeszcze dziesięć minut. Tracę jeszcze raz po razie dwa sandacze. Sytuacje są bardzo podobne. Woblera prowadzę delikatnie po łuku, minimalnie nim pogrywając wędką i kołowrotkiem. Praktycznie cały czas go obserwuję podczas spływu. Tym sposobem również widzę brania. Nie są to końskie kopnięcia, tylko delikatne zebranie z powierzchni. Kolejne branie. Policzyłem, że było ich już sześć. I trzeci sandacz na brzegu. W niecałe 20 minut mam siedem brań i trzy złowione sandacze. Nie zważałem na ciche zachowanie. Błyskał z aparatu flesz, ryby z pluskiem lądują do wody i jakoś miejsce dalej darzy. Ostatnie trzy minuty i kończę. Twardo obstaję, że kończę. Bęc! Siedzi! Ósme branie i czwarty sandacz patrzy mi w oczy. Szalona noc. Takiego finału się nie spodziewałem. Kilka razy w tym roku miałem okazję się przekonać, że ryby potrafią bardzo zaskoczyć. Tak miałem z kleniami, tak też było z sumami a teraz, a w zasadzie drugi raz w krótkim czasie zaskoczyły mnie sandacze. Przechodzę tędy dość często, ale jakoś mnie nie ciągnęło w to miejsce. Może dlatego, że chciało mi się zawsze spaceru. Tu jakoś blisko i duża presja. W nocy, gdy jest ziąb, to nikogo nie ma. Chyba jeszcze tam zaglądnę. W dalszym ciągu nie wiem, czy siedem jest lepsze od ośmiu? pzdr jaceen 👊1 punkt