Skocz do zawartości
Dragon

Ranking

  1. Zbynek1111

    Zbynek1111

    Użytkownik


    • Punkty

      6

    • Liczba zawartości

      74


  2. moczykij

    moczykij

    Użytkownik


    • Punkty

      5

    • Liczba zawartości

      575


  3. marbil

    marbil

    Użytkownik


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      373


  4. jamnick85

    jamnick85

    Użytkownik


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      328


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 23.09.2023 uwzględniając wszystkie działy

  1. Wczoraj wypad na rybki że znajomymi nad zalew w Żyrardowie. 5 h łowienia ale ryby w ogóle nie chciały współpracować. Ale i tak fajnie było posiedzieć nad wodą. Udało się złowić jednego karasia.
    6 punktów
  2. Mniejszy okoń złowiony w jednym z widawskich dołków. Łowienie w tak małej i płytkiej rzece było super proste bo ryby stały dosłownie w każdym dołku czy ryniennce. Wystarczyło wrzucić cokolwiek i wyciągało się ryby. Za drugim okoniem stoi wesoła hisotryjka. Pływałem sobie belly po Odrze, obławiając kolejne główki z mizernym efektem. Postanowiamwięc przepłynąć na drugi brzeg gdzie w poprzednim dniu jakieś efekty miałem. I pewnie bym tak zrobił gdyby nie fakt, że stasznie chciało mi się szczać, a najbliższa główka wyglądała na taką, na której bezpiecznie dało się "zakotwiczyć" belkę. Skoro już dopłynąłem do tej główki to żal mi było nie obrzucić napływu. I jak się pewnie domyślacie to był "złoty strzał" - nie mylić ze "złotym deszczem", który już był załatwiony. Nie wiem czy to kwestia miejsca czy godziny (około 18stej), ale w ciągu 20-30 minut trafiam kilkanaście okoni w przedziale między 20-31cm. Dodam tylko, że wczoraj zrobiłem powtórkę, ale efekty były już zdecydowanie gorsze. Możliwe, że załamanie pogody zrobiło swoje.
    3 punkty
  3. U mnie wczoraj rozpoczęcie sezonu spiningowego dzień uważam za udany najpierw wpada fajny okoń , niewymiarowe szczupły i pod wieczór udaje się wyrwać sandacza
    3 punkty
  4. Od jakiegoś czasu chodziła za mną potrzeba posiedzenia nad wodą. Co prawda bywam nad nią regularnie przynajmniej raz w tygodniu, ale to nie to. Miałem potrzebę wreszcie się zatrzymać – też nad wodą. Nie biegać ze spinningiem od miejsca do miejsca, tylko usiąść i posiedzieć. Dziś ta potrzeba przypomniała o sobie ze zdwojoną mocą. Nie byłem na nią przygotowany, a mimo to jej uległem. Zamieszałem szybko zanętę, a raczej to co z niej zostało od wiosny – pół paczki Black Roach, garść pieczywka fluo, drugą prażonych konopii, trochę Coco Belge (to ostatnie kupiłem dawno temu i nawet nie pamiętam po co) :), do tego oczywiście drugie tyle gliny i można powiedzieć, że wyszła mi porządna paczka zanęty. Po drodze przystanek w Biedronce, gdzie dokupuję puszkę kukurydzy, bo coś na haczyk też trzeba założyć i prosto nad rzekę. Wybrałem główkę przy klatce, w której łowiłem wczesną wiosną. Brały tu klenie, fajne krąpie, a nawet trafił się karpik. Całkiem niedawno zapuściłem się tu ze spinningiem w poszukiwaniu okoni i widziałem spławy białej ryby, więc wiedziałem, że tu jest. Uzbrojony byłem też wiosennie. Matchówka 4,20 do 25g, żyłka główna 0,14 i przypon 0,12. Zmieniłem tylko haczyk na bardziej „kukurydziany”, a po chwili namysłu zacząłem zmieniać także spławik i obciążenie. Miejsce, które wybrałem teraz pachniało mi starą poczciwą przystawką. Tak więc jak za dobrych „nadbużańskich” czasów nawlokłem pękaty spławiczek i oliwkę. Grunt ustawiłem pod samą szczytówkę, zarzuciłem wędkę, napiąłem zestaw i rozsiadłem się wygodnie. Pierwsze minuty to kilka dopasowań zarówno gruntu jak i samego ustawienia kija. Dawno nie łowiłem w ten sposób, więc początki były...eksperymentalne. Było cicho i pochmurno z lekkim wiaterkiem. Woda, trawy i pobliskie drzewa szumiały łagodnie, po prostu zrobiło się sielsko. Wrzuciłem parę kulek zanęty, poprawiłem garścią kukurydzy i czekałem. Pierwsze nienaturalne zachowanie spławika nastąpiło po jakichś 30 minutach. To płoteczka, taka ze 20cm, a więc wszystko gra, wszystko pasuje, są ryby można dalej odlatywać. W kilkunastominutowych odstępach doławiam kilka podobnych płotek, jedna jest już całkiem fajna. Kolejne branie bardziej zdecydowane. Tym razem to jazik 33cm. Trochę namieszał mi w łowisku, więc nie dziwię się, że nastała cisza. Jakieś pół godziny później spławik po prostu znika. Zacinam jak w drewno. Ryba ucieka na hamulcu w klatkę. Po chwili podprowadzam ją pod powierzchnię i widzę, że to chyba leszcz. Jeszcze jeden odjazd i podbieram ręką pięknego… karasia srebrzystego. Miarka pokazuje porządne 41cm. Pyszczek zniekształcony – nie jedną walkę musiał już stoczyć. Zdjęcie i do wody. Mimo, że tyle lat mieszam tutejsze wody to jest to mój pierwszy dolnośląski karasek Zestaw z powrotem do wody, rozsiadam się wygodnie żałując, że nie wziąłem podbieraka. W bagażniku leży, a do samochodu może kilometr. Co prawda spinningowy, z krótką rączką, ale byłby nieoceniony. No ale dobra jakoś sobie poradziłem z tym karasiem, a przecież przyjechałem na płotki. Z myśli tych wyrywa mnie spławik, który znowu znika. Zacinam i scenariusz się powtarza, a za chwilę podbieram ręką kolejnego karasia! Miarka pokazuje 42cm. Szczęście miesza się z niepewnością. Składać wszystko i iść do samochodu po ten cholerny podbierak? Może trafiłem na jakieś cudowne, karasiowe miejsce. Wizja składania kija, wiadra, stołka, podpórek i ciągnięcia się z tym wszystkim do samochodu i z powrotem jakoś jednak do mnie nie przemawia. Poradziłem sobie z dwoma to i z trzecim dam radę, niech tylko weźmie Tym razem przerwa w braniach trwa z godzinę. Zaczyna kropić deszczyk, robi się pochmurno, ale wciąż jest przyjemnie. Posiedzę jeszcze trochę. Znowu zaczynają brać płotki. Łowię chyba ze trzy i znowu cisza. Wrzucam resztę zanęty, porządną garść kukurydzy i odlatuję dalej. Jest super, przestało kropić, zaczęły krążyć różnokolorowe ważki i niestety komary, ale nie zwracałem na nie uwagi, żeby nie popsuć chwili i one też mnie chyba olały. Deszczyk znowu zaczyna się odzywać co chwilę, na chwilę. Spławik jeszcze raz drgnął, podskoczył i zniknął. Zacinam jak w beton, a po chwili to coś odjeżdża na wyjącym hamulcu na środek rzeki i nawet się nie próbuje zatrzymać. Jeśli z medalowymi karasiami radziłem sobie w minutę nie wypuszczając ich z klatki to ten musi być chyba rekordem Polski. Ryba tymczasem była już pod drugim brzegiem, a ja z coraz większym niepokojem obserwowałem coraz wyraźniejszy podkład na szpuli. W pewnym momencie uznałem, że to nie ma sensu. Nie wiem czy to tołpyga, czy amur, bo tylko to mi przychodziło do głowy, a takie ryby już widywałem w tej okolicy, ale na pewno żadnej z nich nie wyjmę na tej zleżałej dwunastce. Pomyślałem sobie - dobra kolego ciśnienie mi fajnie podniosłeś, adrenalinę uruchomiłeś, całą żyłkę przewietrzyłeś – możesz spadać i przytrzymałem palcem szpulę kołowrotka. O dziwo on też stanął, a po chwili nawet zaczął się słuchać. Nie powiem, że szedł jak po sznurku, bo przeciągnięcie go spod przeciwległego brzegu pod mój trwało pewnie kilkanaście minut, ale w końcu go zobaczyłem i zdębiałem. Jeszcze parę spokojnych odjazdów w klatkę, ale każdy coraz krótszy, aż w końcu miałem go parę metrów od brzegu. Co było robić, po podbierak nie chciało się wracać, to teraz kolejnym starym i sprawdzonym sposobem wszedłem do rzeki. Na szczęście dno było twarde. Odkładam wędkę i jednocześnie biorę rybę oburącz i wychodzę z nią na brzeg. Nawet nie wiem kiedy pękł przypon. Gdy kładę karpika na macie widzę w kąciku pyszczka haczyk, ale nie widzę żyłki. Jestem przeszczęśliwy. Odra znowu mnie zaskoczyła, zdumiała, zafascynowała… nie wiem co jeszcze ze mną zrobiła, ale nie robiła tego od dawna, a może to ja od dawna nie dawałem jej się uwieść. Ostatnio taką euforię przeżywałem kilkanaście lat temu, gdy po wielu próbach w końcu zaczęła mnie darzyć kompletami sandaczy. Dzisiejszy dzień był zupełnie inny, ale uczucia były bardzo podobne
    3 punkty
  5. Jeżeli działo się to w czwartek, to mogę tylko potwierdzić twoje spostrzeżenia. Kilka sezonów temu, też dzień przed załamaniem pogody odpaliły mi okonie. Byłem trochę zdziwiony, bo pierwszy raz w życiu brały mi na agresywnie podbijane rippery 8-10 cm na główkach 10 i 12 g. Zmusił mnie do sięgania po cięższe i większe gumy towarzyszący zmianie pogody dość silny wiatr. Od tamtej pory zacząłem baczniej przyglądać się meteorogramom. Kilka razy przewidywania się sprawdziły. Nigdy wcześniej na to nie zważałem uwagi. Chciałem iść na ryby, to nie było znaczenia, jaka pogoda mnie czeka. W poprzedzający zmianę pogody czwartek też spodziewałem się, albo agresywnych brań okoni, albo szczupaków. A że męczę ostatnio jedną z miejscówek i tam są okonie, to liczyłem, że będą przyłowy. Ogólnie nastawiłem się na sandacze, ewentualnie bolenie. Jednak te drugie, jakby w ten dzień wymiotło. Dzień wcześniej dawały popis swojej ignorancji do moich przynęt i pogrywały sobie, atakując bez możliwości zacięcia. Okonie w czwartek były dość aktywne. Miałem kilka ataków na cykady i na spore woblery (np. Instynct 7 cm). Łowiłem też na większe gumy +/- 10 cm na główkach 6 i 8 g. Może bym jakiegoś większego złowił, albo więcej, gdybym wcześniej przyjechał. Przyjechałem przed zmierzchem i nie było czasu na eksperymenty. Ze złowionych największy okoń miał 27 cm.
    2 punkty
  6. Już jako młody wędkarz, zaglądając do prasy wędkarskiej, szukałem w pierwszej kolejności opowieści wędkarskich. Uwielbiam takie opowieści nadal, choć mam wrażenie, że obecnie mniej ludzie takich piszą, a może mniej jest miejsc, gdzie można tą twórczość znaleźć. Twoje są na tym forum najlepsze 👍 No i Jaceena są też całkiem niezłe 😉 Szacunek dla Was koledzy.
    2 punkty
  7. Ostatnio paru znajomych złowiło naprawdę grube sandacze ryby 80-90cm.. 2 dni temu trochę u nas popadało, woda na Wiśle skoczyła dobre 50-80 cm, a że miałem wczoraj trochę czasu wieczorem to pojechałem.. Łowiłem mniej więcej od 19 do 22:40, byłem sam. Dosłownie w pierwszych 15 minutach łowienia mam ledwo wyczuwalne branie na gumę podbijaną z nurtem po dnie. Na szczęście udaje się wciąć i wyholować fajnego już sandacza - 70 cm Dosłownie niecałe 10minut później mam już lepsze branie które też wykorzystuję i wyciągam drugiego sandacza.. Przy mierzeniu ryba jest podobnej długości i gabarytów.. Nie wiem nie jestem na 100% pewny, ale przypuszczam że to ten sam sandacz wziął mi dwa razy w odstępnie 15minut Później miałem jeszcze dobre 10 sandaczowych brań na gumy, jedna ryba mi spadła też podobnej wielkości a reszta ściągała gumę z haka.. Przed 21 był też wąsaty na woblera ale niestety poszedł z wabikiem 😕 Wrzucam dwa pamiątkowe zdjęcia na miarce dla porównania dla innych czy to ta sama ryba : PS. W niedzielę lub poniedziałek będzie kolejne podejście za sandaczem, a następnie albo wypad na jeziorowe szczupaki lub spławikowo gruntowy na zakończenie lata
    1 punkt
  8. Wczorajsze popołudnie obfitowało w kontakty z okoniami, gorzej było z ich obecnością na haku. Miałem sporo skubania, pociągania za ogonek, ale wszystko było delikatne. Jeśli jednak udało sie powstrzymac rękę i dać rybie zassać przynętę (co wczoraj trwało wyjątkowo długo) to udawało sie zaciąć rybę, choć i wtedy zacięcię było delikatne - za skórkę. Pewnie jakimś na to sposobem byłoby przejście na mniejsze przynęty, ale ja juz ich nawet nie zabieram na ryby. Z resztą po co skoro kilkunastocentymetrowe okonki siadają na 3 calowe gumki Muszę niestety odszczekać brak różnicy w braniach na fluo i cieniutki wolframik. Wczoraj przy prześwietlonej wodzie i marudzeniu okoni różnica była wyraźna. Mimo, że w sumie złowiłem tych okonków sporo, to nie przeskoczyłem 25cm, a i te dwa największe to rodzynki. Dominowały ryby w granicach 15-20cm.
    1 punkt
  9. Wtorek wolny więc w poniedziałek po pracy postanowiłem wybrać się na krótką zasiadkę na wodę PZW na karpie. Łowię jak zawsze z rzutu na worki pva . Na włos idzie kulka 20 mm squid-scopex. Zaczynam o 18. Pierwsze niemrawe branie mam po 20 ale po zacięciu pusto. Na następne branie czekam do 23 30 i wiem już po zacięciu że na kiju mam wielką rybę. W obawie żeby ryba nie weszła w drugi zestaw podkręcam hamulec i w tym momencie podczas odjazdu ryba rwie żyłkę 0,32. W czasie wiązania przyponu po straconej rybie kolejne branie i wyjeżdża karp 86 cm. Po północy nic się już nie działo.
    1 punkt
  10. Gratuluję! Znam smak takiej niespodzianki. Przekopywałem dysk, żeby znaleźć pamiątkową fotkę i okazało się, że właśnie dziś jest rocznica tej niespodzianki. Kanał Powodziowy, dokładnie 14 lat temu, boleń 71,5 przepływanka, a na haczyku ziarenko pęczaku
    1 punkt
  11. U mnie tradycyjnie 2 tydzień września to tydzień bez wędek więc rybek nie mam. Pobyt w Beskidach i nieodłącznie Wysowa Zdrój zapewnia jednak inne atrakcje Ps. Przed wyjazdem siedziałem na pewnej żwirowni, rybek sporo ale niewielkie, za to raki aż pod same nogi przyłaziły
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.