Dotknąłeś z mojego punktu widzenia sedna problemu. Ja prawie wszystkie ryby wypuszczam, ale nie dorabiam do tego żadnej ideologii. Powody są dwa: nie chce mi się ich robić - ich wartość kulinarna często nie jest dla mnie aż taka duża, dużo zdrowsze są ryby morskie.
Powód drugi - chcę żeby ryb było więcej. O ile nie dotyczy to aż tak dużej rzeki czy wielkich jezior, to naprawdę warto się zastanowić nad zabieraniem każdej ryby z niewielkiego jeziora. Jest ich tam skończona ilość, np kilkaset wymiarowych sandaczy, albo np 200 szczupaków wielkości 60+. Taka populacje może zostać kompletnie przetrzebiona w ciągu kilku miesięcy, a później się dziwimy czemu nie ma ryb, skoro jeszcze nie tak dawno tak ładnie brały. I po zabawie. Niestety, mówię to na podstawie własnych doświadczeń, i mam tu na myśli jeziora na których nie ma żadnej presji rybackiej.
Uważam, że istotą naszego hobby jest łowienie ryb - próba ich przechytrzenia, emocje podczas holu, radość z sukcesu - a nie zdobywanie pożywienia, to domena rybaków. Pewnie że ma się frajdę ze zjedzenia własnoręcznie złowionej ryby, ja też ją odczuwam wcinając sandacza który akurat bardzo mi smakuje, ale we wszystkim potrzebny jest umiar, żebyśmy mieli jeszcze co łowić.
Moja definicja mięsiarza - to człowiek, który łowienie traktuje tylko jako zdobywanie pożywienia albo pieniędzy, któremu musi się to opłacać