Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 03.02.2019 uwzględniając wszystkie działy
-
2h z rana na Bystrzycy. Pierwsza miejscówka - moja bankowa z zeszłego roku - wysoka burta z biegnącą wzdłuż niej rynną i z przewieszonym drzewem. Na tym odcinku rzeka podmywa brzeg na tyle, że dwa drzewa w tym roku zwaliły się do wody. Klenie takie miejsca lubią i dzisiaj się to potwierdziło. 3 kluski około 35cm wyszły z tego samego dołka. To daje energię do dalszych poszukiwań. Kolejna miejscówka w zeszłym roku dała mi dużego klenia, który spiął się przy brzegu. Odcinek z silnym nurtem ale jest jedno małe miejsce z dołkiem i spowolnieniem - przy samym brzegu pod korzeniami drzewa wrastającymi w rzekę. Branie energiczne a po zacięciu czuję, że osobnik większy i ma ochotę powalczyć. Nie ma jeszcze pięćdziesiątki w tym roku, ale 45cm na przywitanie z Bystrzycą sprawiło mi ogromną frajdę.10 punktów
-
2019-02-02 Znowu skorzystałem z pogodowego okienka i ruszyłem za moją ulubioną rybą. Ze mnie kiepski wędkarz przedpołudniowy, to prawie dwie godziny byłem na zero. Około czternastej znalazłem dwa miejsca, gdzie coś zaczęło się dziać. Po pierwszym braniu, każde z nich dokładnie obławiałem. Wachlarz szeroki, krótki, wyżej, niżej i z przytrzymania. Z tego wszystkiego udało się zaliczyć sześć brań i cztery klenie na brzegu. Glapka samoróbka okazała się w tym momencie najlepszą przynętą. Sprzęt: spinning travel 5-15/240; plecionka 0,10; kołowrotek 3000.8 punktów
-
3 punkty
-
Tak się zastanawiałem czyje to ślady mijałem popołudniu :). Szacun. U mnie niestety tylko jedno puste branie.2 punkty
-
2 punkty
-
1 punkt
-
Na lód mnie jakoś nie ciągnie, wiec w sobotę wybrałem się na drugą w wędkarskiej karierze wyprawę na pstrąga. Wyprawa miała mieć charakter poznawczy, ale udało się przechytrzyć jednego cwaniaka. Niestety nie chciał zapozować do zdjęcia i spiął się już na brzegu ześlizgując się po trawach z powrotem do wody. Chciałem go jeszcze łapać i wylądowałem jedną nogą w wodzie. Branie na salmo hornet 3 cm w kamuflażu pstrągowym. Znajomy w debiucie też miał rybkę na kiju, ale spinka i po zabawie. Miałem jeszcze jedno puknięcie takie bardzo kleniowe. Jak to mówią do trzech razy sztuka. Mam nadzieje, że kolejna wyprawa przyniesie upragnione zdjęcie kropkowanego bandyty. W niedziele wyskoczyłem na godzinkę na niezamarznięte miejskie odcinki i trafiłem okonka około 25 cm.1 punkt
-
Polecam żyłkę Mikado Tsubame Match. Przerobiłem już naprawdę sporo żyłek takich jak Maver Smart Stone River, Trabucco XPS Match Sinking i wiele innych których nazw już nie pamięta. Jedyną żyłką która dobrze tonie bez wspomagaczy takich jak różnego rodzaju odtłuszcznie jest właśnie Mikado Tsubame Match. Jedyną jej wadą jest to, że jest nieco przegrubiona (o około 0,02mm), ale cena nie jest zbytnio wygórowana, bo kosztuje bodajże niecałe 15zł.1 punkt
-
Tekst nieco poprawiony - wysłałem też z prośbą o pomoc w korekcie do https://www.wwf.pl/straznicy-rzek. Może coś pomogą. Tymczasem zachecam do wysyłania do RZGW - presja na nich musi byc wysoka aby cokolwiek zmienili w swoich działaniach (email: wroclaw@wody.gov.pl oraz nw-wroclaw@wody.gov.pl). Jeżlei ktoś jest aktywny w kołach wędkarskich PZW to warto wykorzystać okazję i wysłać równiez przez koła wędkarskie. --- Szanowni Państwo, Obserwacje z ostatnich kilku lat związane z gwałtownymi wahaniami poziomem wody (szczególnie gwałtownymi spadkami poziomu wody) w Odrze wzbudziły moje największe zaniepokojenie, bowiem przyczyniają sie one do istotnej dewastacji fauny i flory odcinków rzeki znajdujących sie poniżej stopni wodnych w Wałach i Rzeczycy (wpływ jest bardzo szkodliwy nawet 20-30 kilometrów poniżej stopni wodnych). Gwałtowne wahania poziomem wody powodują, że na nagle pozbawionym wody dnie rzeki giną masowo drobne organizmy wodne i denne niezdolne do szybkiego przemieszczania się wraz z opadającą wodą. Wysuszane są brzegowe partie dna najbardziej odpowiedniej do życia dla fauny dennej. Na płytkich zastoiskach (kałużach) wody pozostałej po gwałtownym opuszczeniu poziomu wody giną drobne ryby z braku wody lub tlenu (wraz z wysychaniem zastoisk, nadmiernym się ich nagrzewaniem) czy też z powodu ich wyjadaniem przez ptaki. Szczególnie dewastujący wpływ gwałtownego obniżenia poziomu wody jest na populacje ryb w okresie tarła tych gatunków ryb, które trą sie na płytkiej wodzie jak np. klenie na kamiennych szypotach i rafach czy leszcze na przybrzeżnej roślinności. Zdarza się, że Ikra złożona przez stada kleni czy leszczy po gwałtownym opuszczeniu wody ginie pozbawiona wody. Wahania wody dokonywane na stopniach wodnych realizowane są, z dużą czasowa zmiennością, często niemal w cyklach dziennych a ich poziom przekracza często 100-150 cm (dochodzi niemal do zatrzymania przepływu w rzece lub odwrotnie nawet do podwojenie przepływu wody w rzece w czasie zaledwie pojedynczych godzin), podczas gdy cykl dojrzewania ikry i wykluwanie się z niej narybku to okres wielodniowy – około 2-3 tygodni. W takich warunkach niemal niemożliwe jest odbycie przez wymienione gatunki ryb skutecznego tarła. Wnioskuję (wspólnie z innymi kolegami wędkarzami zgromadzonymi wokół tematycznych portal wędkarskich) o niedokonywanie gwałtownego obniżania lustra wody na stopniach wodnych, na Odrze, w Wałach i Rzeczycy w roku 2019 w okresie tarła klenia i leszcza. Proszę o uwzględnienie powyższego w planach działania stopni wodnych i planach żeglugowych, które Państwo tworzycie na rok 2019. Tarło tych gatunków ryb zwykle ma miejsce w miesiącach kwiecień – czerwiec i trwa tylko około 7-14 dni (w największym nasileniu), ale może się przesuwać w czasie zależnie od warunków pogodowych. Informacje o zbliżającym się lub trwającym tarle możemy przekazywać wskazanej przez RZGW osobie na bieżąco, wiosną 2019 roku. Często bywając nad wodą obserwujemy i widzimy zachodzące tam procesy, w tym okres tarła. Jakkolwiek nie dysponujemy twardymi dowodami na niszczący wpływ na środowisko wahań wody to z naszych obserwacji wynik, że populacja ryb na powyższych odcinkach znacznie się pogorszyła w ostatnich kilku latach wraz z trwająca suszą, niskimi stanami wody w Odrze i coraz dokuczliwszymi wahaniami poziomu wody. Wpływ na to miało zapewne zmniejszenie bazy pokarmowej (bentosu) i niszczenie ikry. Proszę o uwzględnienie wniosku, ponieważ troska o dobry stan flory i fauny (przyrody) jest w interesie całej społeczności. Należy mieć ten dobrostan na uwadze i nie wywierać na niego niepotrzebnie szkodliwego wpływu złym planowanie wykorzystania rzeki dla celów żeglugowych czy też złym planowaniem innych działań wodnych na stopniach wodnych (np. remontów). Z poważaniem P.S. Wnioskujemy o stałe upublicznianie (z maksymalnym możliwym wyprzedzeniem) planowanych ruchów wody na stopniach wodnych (przez stronę internetową RZGW). Umożliwi to lepsze monitorowanie sytuacji i dostosowanie naszych działań do planowanych ruchów wody.1 punkt
-
RexHunt Strzegomkę znam jak własną kieszeń, to piękna rzeczka z potencjałem...ile na niej zszedłem kilometrów, to wiedzą tylko moje nogi. Kolego wybrałeś zły okres, kiedyś nie znając tej rzeczki próbowałem własnych sił w pogoni za kropkami wczesną wiosną, lecz bez żadnego efektu, dopiero po latach znalazłem miejsca ich bytowania na rzeczce i nie jest to z pewnością wysokość środy śl, bo tam Strzegomka nie płynie, pewnie mówisz o Kątach Wrocł? Tam można późną wiosną spotkać ładnego klenia, ale też trzeba wiedzieć gdzie ich szukać. Praktycznie potoki występują na całej rzeczce, bo raz udało mi się złowić w okolicach Samotworu, ale sądzę że był to czysty przypadek. Parę lat temu udało mi się złowić....do tej pory jest to dla mnie zagadka....trotkę, lub dużego potoka 56 cm, ale miejsca nie zdradzę ze zrozumiałych względów. Klub King Fischer zrobił już złą robotę z tą małą rzeczką, opisując łowiska, gdzie spotykają się za pstrągami z pełnym opisem rzeki , dla mniej wtajemniczonych wstawiali nawet zdjęcia. To było zabójstwo dla tej rzeki, bo fora czytają też miłośnicy mięsa rybiego! Od tej pory na Strzegomce z pstrągami coraz gorzej, wcześniej po wyprawie całodniowej nad tą urokliwą rzeczkę kończyło się kilkoma pięknymi kropasami nawet do 50 cm. Szkoda że niektórzy podają informacje o rybach na forach ogólnodostępnych, co na pewno dobrze na rybostan danego cieku wodnego dobrze nie wpływa. Życze Ci dużo sukcesów w poszukiwaniu tych pięknych i tajemniczych rybek.1 punkt
-
Dzisiaj odwiedziłem Strzegomkę z myślą że może coś będzie tam z kropkami ale się zawiodłem.Zero kontaktu nawet wyjścia. Woda niby z potencjałem ale czy tam by się utrzymał pstrąg???albo czy jest tam w ogóle? byłem na wysokości śr.śląskiej. Łowiłem głownie woblerkami 4-6cm ale założyłem nawet wahadełko.Starałem się dokładnie obłowić potencjalne miejsca. Szukałem rybek w przegłębieniach,spowolnieniach i prądach wstecznych. Spróbowałem nawet bezpośrednio w rynnach. Zaskoczyło mnie to jak jest płytka ta rzeczka nawet w rynnach głębokość sądzę że nie przekraczała 1,2cm może znalazłem jedno miejsce gdzie mogło być 1,5m .Ale średnia głębokość to 80cm nie więcej.Woda była idealna do łowienia nie była 100% klarowna ani mętna.Przerzuciłem pewniaki z pudełka i lipa.Nie wiem byłem zdruzgotany tak jak by tam w ogóle nie było ryby. Fotki proszę:) przeszedłem korytem ok 2km odcinek rzeki1 punkt
-
Kolejny dzień na lodzie. Tym razem mały, fajny zalew Cierpisz, ponad 30 km w jedną stronę ale było warto. Najlepsze łowienie w tym roku. Nie byłem do końca przekonany do niego bo jest płytki, łowiłem na 1,4 m a najgłębsze miejsce to coś koło 1,8 m , ale ma dużą ilość drobnicy a chciałem się pobawić z rybkami. Zanęcona dziura , brania od razu się zaczęły. Łowiłem tylko bałałajką . Kilkanaście małych okoni, 3 jazie i ogromne ilości płotek, większość małych ale trafiały się i takie po 20 cm. Lód około 20 cm grubości. Rybą dnia został prawie 30 cm jazik 🐠 Buszmen zrobiłeś focha ? siedzisz na lodzie na pewno1 punkt
-
1 punkt
-
Dzisiaj znowu na lodowcu Tym razem łowisko na którym jeszcze nigdy nie byłem w zimie (stawy Werynia) a w ciepłym sezonie tylko raz ze względu na odległość. Trochę dziur musiałem powiercić żeby się wstrzelić w trochę większą głębokość (2 metry) przez nieznajomość łowiska. Łowiłem tylko bałałajką z mormyszką . Zanęcona dziura była dosyć długo bezrybna ale po około 2 godzinach weszły rybki. Brań chyba z milion miałem niestety sama drobna płotka i wzdręga, nie przebiłem się poza 15 cm a wyciągałem nawet takie wielkości zapałki . Na 10 brań może jedno owocowało rybką . Zabawa była przednia a o to przecież chodziło Jedna z wywierconych dziur obstawiona była przez okonie i dodatkowo wpadło kilka. Te na fotce to są największe (22-23 cm )1 punkt
-
Dzisiaj taka kluseczka się trafiła, 27 cm Na mormyszkę + sztuczna ochotka Nie łowiłem niczym innym, 2 dziury zanęcone, w dwóch różnych częściach zbiornika i nawet przygięcia kiwoka nie było przez 5 godzin. W szoku jestem bo to łowisko mnie nigdy nie zawiodło. Może wpływ na to miały zawody wczorajsze ? mnóstwo dziur powierconych cały lód złażony więc chodziły tłumy, resztki zanęt i ochotki przy każdym otworze, Przepłoszyli i przekarmili pewnie, jak bym wiedział to inny zbiornik bym wybrał . Okoń wziął w nie nęconej dziurze obok zwalonego drzewa.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Siemka wszystkim w tę piękną niedzielę... niedzielę? No tak! - jutro nie będzie czasu na wpis niestety. Witam Was w kolejnym odcinku z cyklu: Wędkarskie poniedziałki ze zwedkowani.pl ! Trochę mnie tu nie było. Grudzień to rozjazdy, święta, mało wędkowania, dużo pracy związanej niekoniecznie z blogiem i wędkarstwem. Czasu tego będzie coraz mniej, jeżeli chodzi o blog, dlatego pewnie wpisów pojawiać się w tym dziale będzie odtąd również nieco mniej. No, ale awans na Redaktora haczyk.pl zobowiązuje mnie do "szrajbnięcia" od czasu do czasu czegoś specjalnie na portal. Tak więc myślę, że jakoś to wszystko Wam zrekompensuję Zaglądajcie na http://zwedkowani.pl bo kilka nowych wpisów oczywiście, mimo wszystko jest. No i łapcie jeden z nich. Coś o pościgu za pstrągami:) Pozdro Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/12/25/idziemy-na-zimowe-pstragi/ Idziemy na zimowe pstrągi. Niby wszyscy po to samo: po emocje, piękne widoki (bo zimowa rzeka to doznanie ascetyczne!), po ryby. Idziemy razem, na “urrrra!” w styczniu, każdy jednak inaczej: jedni w górę, drudzy (z tego co widzę i słyszę to chyba większość) w dół rzeki. Kto dojdzie dalej w wyścigu o zimowe pstrągi? Dlaczego nie w górę? O skuteczności tego wariantu wie każdy pstrągarz – w końcu zachodzimy rybę od ogona, jesteśmy więc dla niej niewidoczni. Natomiast większość z nas stosuje go wiosną czy latem, ale nie zimą. Dlaczego? Bo, teoretycznie, zimowy pstrąg, którego metabolizm o tej porze roku zdecydowanie zwalnia, nie za bardzo ma chęć fatygować się za przemykającą mu z dużą prędkością przed nosem przynętą. A takiego jej, szybkiego prowadzenia z nurtem, wymaga przemieszczanie się w górę rzeki. Dlaczego w dół? Przynętę prowadzimy w tym przypadku pod prąd i możemy to robić bardzo powoli, z dłuższymi przytrzymaniami włącznie. Taka metoda prezentacji wabika jest bliższy temu co dzieje się teraz w rzece: życie toczy się tu bardzo powoli. I, teoretycznie, jest to jedyna słuszna opcja, ale… Dostarczyć organizmowi jak największej porcji kalorii przy jednoczesnym minimalnym jej zużyciu na polowanie – tak to, tak z grubsza, z pstrągami w zimie jest. Ryba ta nie ma raczej teraz w zwyczaju, jak to robić będzie wiosną czy latem, gonić przynęty. Zdecydowanie bardziej woli poczekać, aż kąsek sam podpłynie. Dlatego precyzja rzutów, wykonywanych pod sam pysk ryby, może być kluczem do sukcesu. Warto więc zadbać sobie pytanie czy idąc w dół rzeki damy radę obłowić wszystkie miejsca (te które zimowe pstrągi preferują) i podać wabik możliwe najbliżej ich stanowiska? Moim zdaniem, nie! Fizycznie jest to po prostu niemożliwe. Dlaczego? W okresie zimowym ryby wybierają na swoje stanowiska wodę spokojniejszą. W tym, między innymi, stoją za przeszkodami (tu nurt jest powolny, woda czasem jest niemal stojąca). Aby poprowadzić przynętę bezpośrednio w ten rejon, musimy ustawić się albo prostopadle do ów miejsca, albo stanąć niżej. I w takim wypadku, marsz w kierunku ujścia (w dół) jest, według mnie, ostatnim co powinniśmy zrobić. Podchodząc do pozycji rzutowej po prostu spłoszymy rybę. Zaś zwałki od strony zapływu (tam potencjalnie odpoczywa sobie pstrąg) nie obłowimy przecież skutecznie z kierunku, z którego nadchodzimy, a więc tego samego, z którego napiera na przeszkodę szybki nurt (jak mówiłem, pstrągi akurat teraz wolą ten wolniejszy). Nie oznacza to jednak, że proponuję Wam iść w górę rzeki Przykład, który podałem świadczy tylko o jednym: nad wodą trzeba być elastycznym. Niekiedy sprawdza się prowadzenie przynęty “z prądem”, innym razem na odwrót. Czasem idę kilkaset metrów “w dół”, następnie obchodzę kilkanaście metrów w dużej odległości od rzeki (tak, aby nie płoszyć ryb) i zawracam. Idąc “w górę” obławiam pominięty odcinek wody: ze zwałką czy kamieniem powalonym w nurt. A że zimą, jak w żadnej innej porze roku, ważne jest precyzyjne podanie przynęty, to jeszcze bardziej potwierdza moją tezę, że trzeba przede wszystkim dostosować się do warunków i możliwości jakie daje nam łowisko. Nie zaś postępować według sztywnych reguł podążania: czy to w kierunku źródła czy ujścia rzeki.1 punkt
-
Tylko pamiętaj że taka połówka orzecha to niezły kąsek dla Sójek więc dobrze jest to jakoś przytwierdzić albo położyć tak żeby to ptaszysko się do tego nie dobrało. U mnie jedna sztuka już się nauczyła włazić do karmika a ostatnio kombinowała jak się do słoniny dobrać. Słoninę też powiesiłem i po godzinie był pierwszy jej amator czyli Dzięcioł duży. Jedyne czego mi jeszcze brakuje a kto w zeszłym roku odwiedzał tą stołówkę to Kopciuszek i Gile U mnie miejsce stołowania się ptaków wygląda tak Zazwyczaj po nasypaniu ziarna zaczyna się robić klimat niczym w parku - tu akurat padł mały rekord bo było 12 szt. Dzwońców, reszta wróble i sikorki1 punkt
-
Cześć i czołem! Na blogu http://zwedkowani.pl sporo się dzieje. Oprócz wpisu, w którym podpowiadam w jaki sposób uwolnić przynętę z zaczepu i drugiego artykułu, w którym opisuję swoje doświadczenia z łowiskiem Wersminia, pojawił się też ten, który będziecie mogli za chwilę przeczytać. Tym razem piszę o roli podbieraka - roli bardzo, bardzo ważnej podczas wędkarskich wypraw. Zbyt wiele czasu poświęcamy doborowi przynęt, sporo dla wędzisk, żyłek i kołowrotków, a zdecydowanie za mało podbierakom - a przecież rybka, której nie podbierzemy, nie jest rybą złowioną. Dlatego warto inwestować w podbierak odpowiedni. Czyli jaki? A no, taki! Pozdrawiam i życzę miłej lektury Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/09/30/podbierak-wedkarski/ Podbierak wędkarski - gadżet na rybach nie(d)oceniony Moment złowienia ryby poprzedzają trzy etapy: zacięcie, hol i podebranie: ręką, z pomocą nogi (widziałem taki wyczyn), ale też przydatny może okazać się podbierak wędkarski - gadżet na rybach nie(d)ocenionym. Podbierak jest sprzętem niedocenionym przez wielu - tak właśnie uważam - posiadającym za to nieocenioną użyteczność. Zdecydowanie za mało uwagi przykładamy do kwestii podbierania ryb, dlatego zdarza się nam tracić te, których stracić nie mieliśmy prawa. Przypominasz sobie te chwile? Nowy “personal best” był tuż, tuż... A przecież wystarczyło mieć odpowiedni podbierak... Odpowiedni czyli jaki? Taki, który da Ci największe szanse wyjęcia ryby z rzeki czy jeziora. Akwenu o brzegach zarośniętych lub całkowicie wolnych od roślinności. Z dnem pozwalającym brodzić, bądź zamulonym tak, że aż strach zrobić krok. Ważne jest abyś wiedział w jakich warunkach będziesz wędkował - i to jest pierwsza potrzebna informacja, od której uzależnić powinieneś wybór modelu podbieraka. Jakiej wielkości ryby masz szansę “ustrzelić”? - to drugie i z grubsza ostatnie co powinieneś wiedzieć. Nie za dużo tego, ale tyle wystarczy. Gdy już posiądziesz tę wiedzę, idź do sklepu. A tam - podbieraków ci u nas dostatek - przywita sprzedawca. A Ty - parafrazując dalej - kup któryś jako wróżbę przyszłego zwycięstwa - nad kleniem, boleniem, szczupakiem… Który? Na to pytanie tylko jedna osoba zna odpowiedź. Ty sam, bo tylko Ty wiesz gdzie będziesz łowił, na jakie ryby polował. Ode mnie otrzymasz tylko jedną radę: lepiej kup podbierak za duży niż za mały. Z rączką nazbyt długa niż przykrótką, bo lepiej jest sięgnąć podbierakiem za daleko niż zbyt blisko. Lepiej niech się ryba w nim swobodnie pluska, niż ma z niego wypaść lub w ogóle się do niego się nie zmieścić. Podbierak wędkarski - inne parametry. Te dwa parametry są najistotniejsze: długość rączki, wielkość “kosza”. Ja tak przynajmniej uważam. Ryba bowiem równie "ochoczo" wpłynie do każdego podbieraka. Nieważne drewnianego czy plastikowego. Nie chcę jednak powiedzieć aby rodzaj materiału z jakiego jest on zrobiony, jakość wykonania czy ciężar nie miały w ogóle znaczenia. Otóż mają je, ale... ….tylko dla Ciebie! Wpływają na komfort łowienia, lekkość brodzenia, no i… kurcze. Fajne zdjęcia się przy drewnianym podbieraczku robi! Dobrze jest gdy podbierak ma zaczep, za pomocą którego przymocujesz go do kamizelki. Gumową siatkę, która niweluje problem występujący przy siatkach tradycyjnych - wczepiających się w nie kotwic. To wszystko są niezaprzeczalne plusy. Dlatego szukaj podbieraka, który je wszystkie posiada, a gdy już go znajdziesz - kup. Jeżeli jednak masz wybierać pomiędzy sprzętem o odpowiednich parametrach technicznych, a takim, który ładnie wygląda, jest lekki, fajny i “cacy”, ale jest za mały czy zbyt krótki - wybierz ten pierwszy. Jeżeli wymaga tego łowisko, weź podbierak karpiowy. Nad pstrągowa rzekę na przykład. Nie świruję, zrób to - gdy naprawdę musisz. Gdy w rzece pływają 80 cm kropki, a dostępu do do nich broni 1,5 metrowy pas trzcin. Nigdy nie przekładaj mody i lansu nad użyteczność. Jeżeli ktoś chce to zrobić, to ogłaszam, że mam w kuchni sitko w niezłym designie. Z chęcią pożyczę… na metrowe szczupaki. Podsumowanie. Wędkarstwo to sztuka. Ale bez szczęśliwie zakończonego holu, uczestniczymy nie w spektaklu zwieńczony sceną złowienia pięknej ryby, ale stąpamy po deskach “Teatru dramaturgii i frustracji wędkarskiej”. Najbardziej “bolą” te ryby, które czmychają nam spod rąk. Możemy najcelniej na świecie podawać im przynęty. Z gracją prowadzić je na żyłce. Możemy zrobić wiele, ale ryba która nie trafia nam do ręki będzie zawsze, ale to zawsze, rybą której nie złowiliśmy. Przez podbierak do ręki idzie sobie rybka i obdarowuje nas pełnią wędkarskiego szczęścia. Nie zapomnijcie o tym. Nie zapomnijcie następnym razem zabrać na ryby podbieraka!1 punkt
-
Hej Panowie i Panie! Wrzucam tekst do poniedziałkowego obiadu. Tym razem na moim blogu http://zwedkowani.pl poruszam kwestię niełatwą. Ideologia Catch and release budzi kontrowersje. Rodzi spory - w tym rodzinne (pozdrawiam, Cię Tato ) Jedni ryby wypuszczają, inni zabierają, bo "karta musi zwrócić" albo po prostu lubią rybkę zjeść. Swoim tekstem chciałem zwrócić uwagę nas wszystkich - wędkarzy - na inną stronę C&R. Nie etyczną i nie finansową. Dyskusji na tej płaszczyźnie mam powyżej... nosa. Są jałowe, bo każdy upiera się przy swoim zdaniu. A czemu? Różnimy się wiekiem, jesteśmy wychowani w różnych czasach, mamy na pewne sprawy całkiem inne poglądy. Tego raczej nie zmienimy. No, ale w końcu wszystkim nam chodzi o to samo - łowienie jak największej liczby, jak największych ryb, prawda? Dlatego może kiedy zastanowimy się czy C&R przynosi wymierne korzyści (w postaci większej ilości ryb, które mamy szansę złowić) to może jakoś się w końcu dogadamy. A przynajmniej przestaniemy sobie skakać do gardeł (z Tatą nie dyskutuje aż tak mocno jak co niektórzy w internecie, ale też bywa nieźle ) Może ktoś, po przeczytaniu tego co mam do powiedzenia, zacznie ryby wypuszczać. Ale czy warto? Czy catch and release działa? Przeczytajcie! Link do tekstu oryginalnego: https://zwedkowani.pl/index.php/2018/09/09/catch-and-release/ Chciałbym tym tekstem obalić mit ,,Catch and release”. Jego zbawiennego wpływu na rybostan naszych wód – ryb wcale przecież nam nie przybywa. Nie mam przy tym zamiaru bronić stwierdzenia, że C&R nie przynosi efektów – widzę je, pomimo że ryb jest coraz mniej. Paradoks? Żaden paradoks. Posłuchajcie co mam do powiedzenia w tej sprawie. W Polsce źle się dzieje. Za komuny ryby były. W latach 90. jeszcze też. Im bliżej teraźniejszości tym bywało gorzej. Prawda jest taka, że polscy wędkarze przez kilkadziesiąt lat łowili, waląc przy tym (sorry za określenie) w łeb wszystko to co złapali, a ryb i tak nie brakowało. Do czasu. Dziś, kiedy wielu z nas wyznaje ideologię ,,złów i wypuść”, ryby oczywiście są, ale jest ich mało. Nieporównywalnie mniej niż kiedyś. Czy na tej podstawie możemy pokazać ideologii C&R czerwone światło? Dla niektórych jest to główny argument ku temu. Mamy w Polsce cholerny problem z gospodarowaniem zasobami wodnymi – ja natomiast tylko taki wniosek mogę wyciągnąć z owej spadkowej tendencji, z którą C&R nie ma nic wspólnego. Gospodarka niegospodarności. W roku 2014 NIK sporządził raport o sposobie prowadzenia ,,gospodarki” rybackiej na jeziorach mazurskich. W cudzysłowie, bo to o czym się czyta, z gospodarką – a więc racjonalnym zarządzaniem powierzonym dobrem – nie ma nic wspólnego. ,,Z roku na rok spada wydajność rybacka jezior” – taki wyciągnięto wniosek z kontroli – a więc i wydajność wędkarska również leci na łeb na szyję. Jako przyczyny wymienia się: rozrost populacji kormoranów, nieprzestrzeganie limitów odłowów rybackich i połowów wędkarskich oraz ogólną niegospodarność (z całkowitym brakiem zarybień włącznie)! Taką oto ,,gospodarkę” rybacką prowadzi się obecnie w Polsce. Gorszą nawet od tej, która była centralnie sterowana. I dlatego złowione ryby możemy sobie wypuszczać – ile komu dusza zapragnie. Sto na rok, dwadzieścia pięć na godzinę, pięćset w miesiącu, a nawet wszystkie – zawsze i wszędzie. Ale i tak przy panujących realiach nie sprawimy, że będzie ich więcej. Smutne, prawda? Ale nie smućcie się za bardzo, bo jednak COŚ tam zdziałać możemy. ,,Catch and release” daje radę nawet w polskich warunkach! Tak jak mówiłem, choćbyśmy wypuszczali 100% złowionych ryb, nie zatrzymamy toczącej naszych wód choroby. Żeby tak się stało potrzebnych jest nam kilka ustawodawczych zmian, setki kontroli i idących w dziesiątki tysięcy złotych kar – jestem tego aż nadto świadomy. Wiem też, że możemy czekać na czas ich nadejścia na dwa sposoby: z założonymi rękoma, lub z rękoma… wypuszczającymi złowione ryby. I ja wybieram tę drugą opcją, bo… Wypuszczając jedną rybę świata co prawda nie zbawimy. Sprawimy jednak, że ryb z danego akwenu ubędzie mniej. Czysta matematyka? No nie do końca, ponieważ nie ratujemy w ten sposób tylko tego jednego życia. Zwracając wolność, ofiarujemy rybie również możliwość przystąpienia do tarła, z którego przyjdzie na świat liczony w setkach, a nawet tysiącach narybek. I o te nienarodzone jeszcze zwierzątka, dzięki naszej postawie, polskie jeziora, rzeki i stawy również nie ubożeją. Post scriptum 3 marca 2018 roku, w świetlicy Instytutu Rybactwa Śródlądowego Uniwersytetu Warmińsko Mazurskiego w Olsztynie odbyło się coroczne, Walne Zgromadzenie członków Towarzystwa Miłośników Pasłęki “Passaria”. Spośród przemówień wielu moich kolegów w pamięci zapadło mi szczególnie jedno. Rzutnik zaświecił, a na ścianie pojawił się wykres. Czerwona (jak dobrze pamiętam) linia szła po skosie, wysoko, wysoko, aż do samej góry – …rok 2014, 2015,2016, 2017… Od kiedy klubowy odcinek Pasłęki stał się odcinkiem ,,no kill” liczba łowionych ryb zaczęła lawinowo rosnąć – tak podsumował to, co widzieliśmy nasz klubowy kolega. Jaki z tego wniosek? Catch and release działa! Inaczej na wodach takich jak ,,moja” Pasłęka, gdzie kłusownika widać z rzadka, a rybaka wcale. Tu efekt jest namacalny i przekłada się wprost na zwiększenie liczby pstrągów – tych pływających w rzece no i tych łowionych. Inne skutki przyniesie tam, gdzie presja na rybie mięso jest duża – w takich przypadkach wyniki wędkarskie mogą być nawet coraz słabsze. C&R działa jednak również i tu, mimo że tego nie widzimy. I na koniec ,,wisienka na torcie”. Na Pasłęce wędkarze łowią te same ryby, spod tego samego kamienia przez kilka lat. Cholera, jakie to piękne!1 punkt
-
Witam w te piękne wrześniowe popołudnie Dziś wszystko odbywa się tak jak ma być. Była praca, po pracy runda po placu zabaw - poprzedzona kursem do żłobka. Teraz czas na obiad, a po nim nastaną próby zrozumienia pierwszych słów syna (dumny jest tata!😊) i znoszenie jego humorów - to niesamowite, że tak mały człowieczek potrafi tak dużo nabroić 😉 Później sen Kajtka połączony z nieobecnością żony - czas dla mnie i pracę nad kolejnym tekstem. No i na moją ukochaną kawę!👍 Lawiruję więc tak przez cały dzień, od zadania do zadania, ale pamiętam też o moim ulubionym forum wędkarskim - mówię oczywiście o haczyku! I wrzucam kolejny tekst z bloga zatytułowany: AKCJA: "SIERPNIOWY LIN 2018" Czyli krótkie podsumowanie minionego miesiąca, który w 100% poświęciłem prosiaczkom😎 Z wędkarskim pozdrowieniem! Czy to była jakaś zorganizowana akcja? Taka akcja żeby złowić lina! “Sierpniowy lin 2018” się zwała, a teraz przechodzi do historii. I melduję, że zakończyła się totalnym powodzeniem! A zaczęło się dawno, dawno temu… Czyli jakieś trzy lata wstecz.Wtedy to stwierdziłem, że złowię lina. Postanawiam! - powiedziałem pewnego dnia. I tyle. Spośród 730 i jeszcze kilkudziesięciu dni, jakie minęły od chwili złożenia tego świętego przyrzeczenia, na nęcenie linów poświęciłem chyba “aż” ze trzy. Łowiłem (strzelam) z pięć razy, na łowiskach gdzie liny co prawda były, ale że szukałem ich w czerwcu czyli wtedy kiedy zapewne miały tarło, no to co miałem złowić jak nic nie złowiłem? Biorę się za Ciebie! Zliczyłem w tym czasie multum kropek pasłęckich pstrągów i łusek łyńskich kleni, ale ciągle ukradkiem zerkałem na nie.Patrzyły na mnie przez cały ten czas swoimi czerwonym ślepkami - dorodne, internetowe liny. Łypały w moją stronę mięsistymi pyszczkami, aż w końcu uległem ich czarowi. Omamiły mnie i wiedziałem, że muszę! Musiałem poczuć lina na wędce. Tak więc w sierpniu tego roku wziąłem się za prosiaczki - pierwszy raz w życiu na poważnie. Wybór łowiska. Warmia to kraina lina. Kogo nie spytasz każdy go złowił: tu lub tam. Teoretycznie więc szansa na wybór dobrego łowiska był duża, ale jeszcze większa na kompromitację. No bo jeżeli lin jest wszędzie, to siara jak go nie złowisz, chłopie… zwłaszcza, żeś jest autor poradnika: "Jak wybrać łowisko?" Tak więc, na litość boską, szukaj! Szukałem więc, a czy znalazłem? No jak nie jak tak! A teraz zdradzę Wam pewien sekret. Tylko ciii... Wiecie jakie jezioro jest dobre na lina? Nierówne (hę?) To znaczy, takie tego... nooo, krzywe (co on bredzi?) Krzywe, ale z nazwy. Inaczej mówiąc jezioro Ukiel - to tak dla informacji, jakby ktoś chciał połowić liny w Olsztynie. Osobiście na te właśnie jezioro postawiłem, a czy słusznie? No ja zabawę przednią miałem! Klucz do sukcesu akcji "Sierpniowy lin 2018". Na pusty hak to tylko pstrągi w Szwaderkach biorą (najlepiej na złoty). Olsztyńskie liny to inna liga, ale też nie mogę powiedzieć żeby były aż tak strasznie wybredne - na moje szczęście, bo mistrzem kuchni to ja nie jestem. Chociaż kukurydzę umiem jeszcze ugotować! Gotowałem więc i słodziłem: kukurydzę cukrem i żonie słowami (żeby za kradzież garów i wątpliwe nieraz zapachy krzywo na mnie nie patrzyła). Kilka razy trochę mi się "kuku" ukisiło i w zastępstwie ryb zjadły ją pewnie olsztyńskie dziki, które w osiedlowych śmietnikach czują się jak... liny w wodzie. Za to nie rozgotował mi się żaden ziemniak, ha! - też je czasem do jeziora wrzucałem. No i to tyle jeżeli chodzi o kulinarne moje dokonania. Jeżeli zaś o przynęty chodzi, to bezapelacyjnym numerem jeden została "puszkowa" do spółki z "dzikunami". Taka "kanapka" mięsno-warzywna wygrała zarówno z rosówkami jak i ziemniakami (nie wiem dlaczego, bo przecież tak świetnie kartofelki gotowałem - przypominam)! Takiemu rarytasowi, podanemu na zestawie spławikowym przegruntowanym, położonemu na głębokości ok. półtora metra trudno było się oprzeć linom. Wystarczyło zarzucić i czekać, bo cierpliwość linami jezioro Krzywe wynagradza. No i ostatni element układanki - godziny wędkowania. Lin to ranny ptaszek i wstaje o świcie - jak normalny... człowiek. Wędkarz (czyli ja) normalny nie jest i gdy inni śpią, on siedzi i patrzy w dwa jasne punkciki tkwiące martwo w jeziorze. Zarwałem sporo nocek zanim zrozumiałem, że zielona rybka wstaje razem z kurami. Czyli mniej więcej wtedy kiedy się słonko na horyzoncie pojawi - no może godzinę wcześniej. I taki oto był klucz do sukcesu w sierpniowych moich zmaganiach z linami. Była sobie taka zorganizowana akcja, żeby złowić lina. Zaczęła się w sierpniu i w sierpniu roku 2018 zakończyła. Weszły leszcze w łowisko i linów ni ma - żeby ładnie i rymem tę historię zakończyć.1 punkt
-
Jako człowiek z krwi i kości (taki co kasy potrzebuje) i wędkarz z zamiłowania - chciałbym mieć! Założyłem niedawno na blogu nowy dział, w którym opisuję te "gadżety", które gdzieś tam w mojej karierze moczykija się przydały i sprawdziły. Ten plecaczek jest jedną z nich. To wszystko. Ale panowie z firmy Dragon, jeżeli to czytacie, to napiszcie do mnie - jestem do wzięcia1 punkt
-
Jakoś tak już mam, że jeszcze jeden miesiąc nie minie, a ja już myślę o kolejnym - oczywiście pod względem wędkarskim. Sierpień leci mi naprawdę fajnie. Łowię świadomie ryby, których nigdy nie łowiłem, a więc liny. I już myślę: co dalej? A no na wrzesień planuję ciągle ganiać moje liniska, ale i zacząć poszukiwań jesiennych szczupaków. Tak, tak - jesiennych. Dla mnie wrzesień, nawet jeżeli jest ciepły, letnim okresem - jeżeli chodzi o wędkarstwo - nie jest. Oczywiście ciągle też pracuję nad blogiem. Niebawem nabędę "trochę" lepszy sprzęt fotograficzny, a więc obiecuję lepsze zdjęcia. Staram się też pisać na coraz wyższym poziomie - jak to wychodzi? Ocenicie sami. Zapraszam wszystkich do odwiedzenia fanpage'a zwędkowanych, na którym informuję na bieżąco o tym i o tamtym: https://www.facebook.com/zwedkowany/ I to tyle z autoreklamy Aha, wpisy mogą pojawiać się o coraz późniejszych porach, bo syn mim dorasta i zaczyna chodzić spać nie z kurami, a z dorosłymi 😀 A teraz coś dla spinningistów. Coś co przyda się również przy połowie szczupaków, na które przyjdzie niedługo doskonałą pora. Miłej lektury! DRAGON CHEST PACK - DOBRY TOWARZYSZ WĘDKARZA Lubię wędkować w dobrym towarzystwie. Fajnie jest mieć przy sobie kogoś, kto poda butelkę wody – gdy jestem spragniony. Kiedy aura się ociepla – niesie moją kurtkę, a gdy nic nie bierze – podsuwa mi odpowiednią przynętę. I wiecie co? Mam takiego towarzysza! No dobra, może nie poda, nie poniesie i nie podsunie, ale pomieści: termos, dodatkową odzież, kilka pudełek przynęt i sporo innych gadżetów. Któż to taki? Dragon Chest Pack – dobry towarzysz wędkarza. Dragon Chest Pack to nic innego jak kamizelka i plecak w jednym. Banalne? Ja bym raczej powiedział: banalnie proste i genialne rozwiązanie, które coraz częściej stosują firmy produkujące sprzęt wędkarski. I chętniej z roku na rok przez wędkarzy wykorzystywane. Kamizelka To co wędkarz powinien mieć „pod ręką”, kamizelka pomieści. Posiada ona trzy kieszenie. Przednia to typowy schowek na przynęty. Wyłożona jest specjalny materiałem, w który można wbić haki przynęt. Druga jest na tyle obszerna, by zmieścić pudełko, telefon i cokolwiek innego co może się przydać, a czego nie zmieścimy w kieszonce trzeciej – małej i tak jak dwie poprzednie, zamykanej na zamek. Tu znajdziemy kolejne miejsce na 2/3 ulubione przynęty – przyczepić je możemy do gąbki przyszytej na zewnątrz. Niestety jeżeli chodzi o zamki, to jeden „poszedł” w kilka tygodni po zakupie. Mimo to kamizelkę oceniam bardzo pozytywnie i daję jej mocną piąteczkę. Firma dragon postarała się abyśmy od frontu mogli być uzbrojeni „po zęby”. Przejdźmy teraz na tyły – zobaczmy co tam się dzieje. Plecak Im plecak więcej pomieści, tym lepiej – w zasadzie tyle się od tej części wędkarskiego wyposażenia wymaga. Co udało się projektantom Dragona osiągnąć w tym zakresie? Jakbym pochłaniał więcej pokarmów i trunków niż robię to normalnie – choć nie oszukując siebie i Was, muszę przyznać, że do jadających skromnie nie należę – byłbym raczej średnio zadowolony. W główną kieszeń schowam co prawda butelkę litrowej wody, kilka kanapek czy aparat, ale już włożenie każdej innej, dodatkowej rzeczy, wymaga nieco kombinacji. Jednak nawet one nie zawsze sprawią, że jestem w stanie upchnąć do plecaka to wszystko co zabrać ze sobą chcę. Drugą przestrzenią do wykorzystania jest kolejna, mniejsza kieszeń, na zewnątrz której znajduje się siatkowana „a’la kieszonusia”. Pozwolenia i inne szpargały mają tu wystarczająco dużo miejsca. Bardzo fajnym i przydatnym rozwiązaniem jest natomiast pusta przestrzeń między główną komorą plecaka, a kieszenią. Nie posiada ona zamka, a jedynie zapinana jest na zatrzask. Przydaje się, gdy potrzebuję zdjąć z siebie trochę odzieży lub gdy spodziewam się drastycznych zmian pogodowych – włożona do środka i spięta zatrzaskiem kurtka czy bluza, na pewno z niej nie wypadną. Za małą pojemność komory głównej dałbym tylko czwórkę, ale za całość i to co napiszę jeszcze za chwilę o plecaku, muszę dodać mu jeszcze plus. Dodatkowe atuty Plecak posiada jeden dodatkowy atut – jest płaski, nie odstaje mocno od ciała, a to zdecydowanie ułatwia przedzieranie się przez gęste zarośla. Na jego ramiączkach znajdziemy miejsce do podczepienia miarki czy podbieraka – mógłbym tym zakończyć i powiedzieć, że mówiąc o jednym atucie się pomyliłem, bo posiada je dwa – ale nie. Ma jeszcze trzeci: plecak można odpiąć od kamizelki i używać go jako integralną część. Przydało mi się to podczas spacerów po naszych pięknych polskich górach. Podsumowanie Dragon Chest Packa to połączenie kamizelki i plecaka – dwóch bardzo przydatnych wędkarzowi rzeczy. Używam go przede wszystkim podczas trwających kilka godzin wędrówek brzegami Pasłęki. Dlaczego właśnie wtedy? Bo pokonuję wówczas trudne kilometry zakrzaczonych brzegów mojej rzeki i potrzebuję być mobilnym. Za cały bagaż wystarczyć musi mi podbierak, dodatkowa bluza, coś „na ząb” dla mnie i dla ryb. To wszystko Dragon Chest Pack z całą pewnością pomieści. Jest on wykonany z dobrej jakości materiału, którego pomimo kilku lat użytkowania, nie zniszczyły ostre gałązki nadpasłęckich krzaczków, krzaków i haszczy. Plecak mógłby być co prawda nieco bardziej pojemny – jestem też ciekaw czy wadliwy zamek to problem seryjny czy jednostkowy. Pomimo to polecam go tym, którzy cenią sobie wygodne spinningowanie. Dragon Chest Pack jest fajny, zgrabnie skrojony i zaprojektowany kolorystycznie zgodnie z panującą od lat wędkarską modą czyli ma kolor zielony. Jest też bardzo praktyczny i wytrzymały. No i za to wszystko daję… hmmm… a niech tam, za to wszystko niech będzie piąteczka z minusem! Minusem od głodomora!1 punkt
-
Witam w ten lipcowy, ciepły dzień. Dzisiejszy wpis zamieszczam o nieco wcześniejszej porze niż zazwyczaj - takie uroki urlopingu (przypadkiem napisałem najpierw UROLOpingu - to byłby wypoczynek😀). Końcówka lipca jest piękna, ale właśnie - ten sprzyjający wędkarskiej przygodzie miesiąc dobiega końca. Przed nami jednak sierpień, który również daje nam całą gamę wędkarskich możliwości. W tym roku ósmy z kolei w kalendarzu miesiąc będzie dla mnie całkiem inny niż te w minionych latach. Stawiam na ryby, na które się w mojej wędkarskiej karierze raczej do tej pory nie nastawiałem. Liny i szczupaki bójcie się!😁 W związku z tym, żegnam się również do stycznia z pstrągami i moją kochaną Pasłęką. Spędziłem nad nią wiele pięknych chwil i nieźle połowiłem. Na 17 wyjazdów 4 razy wróciłem o kiju (w lutym i marcu). Łącznie złowiłem 22 pstrągi, 4 szczupaki, 5 kleni i jednego okonia. Był to mój trzeci sezon nad "moją" rzeką i jak wynika ze statystyk - najlepszy. Jestem więc zadowolony.😎 Wędkowałem na odcinku klubowym "Passarii" jak i ogólnodostępnym. Większością ryb, które złowiłem, obdarowało mnie łowisko klubowe. Czy to przypadek? Myślę, że nie, bo choć duże i fajne ryby łowione są zarówno tu i tu, to jednak wiem, że więcej większych ryb pada jednak tam, gdzie porządku pilnuje TMP Passaria. I o nich właśnie, łowiskach klubów wędkarskich, jest zamieszczony dziś przeze mnie wpis. Czy są potrzebne i dlaczego często budzą niechęć innych wędkarzy? Zapraszam do czytania i dyskusji😉 Łowiska klubowe są zjawiskiem coraz częściej występującym w Polsce. Dobrze gospodarowane, opatrzone bardziej rygorystycznymi niż inne akweny przepisami, stają się enklawami dla ryb i wędkarzy. Dlaczego więc, pomimo że posiadają niekwestionowane walory, dzięki którym zbliżają nas do wędkarskich standardów Europy, wciąż budzą liczne kontrowersje? Żyjemy w Polsce: Krainie Wielkich Jezior Mazurskich, spowitego tajemniczą mgłą nadgranicznego Bugu, bystro płynących rzek górskich i rozsianych setkami - po lasach - oczek wodnych. Większość ze znajdujących się u nas wód udostępniona jest do wędkowania, a tylko nieliczny z nich odsetek stanowią łowiska, nad którymi pieczę sprawują stowarzyszenia i kluby wędkarskie. Chcemy łowić duże ryby lecz przy całym swym bogactwie naturalnym Polska posiada jednocześnie niewspółmiernie mały potencjał wędkarski, więc nie jest to takie proste. Mamy wiele łowiska słabych, sporo średnich, mało dobrych i bardzo dobrych. Taki stan rzeczywistości sprawia, że największa presja wędkarska – wywierana na akweny proporcjonalnie do ich stanu zarybienia – spada przede wszystkim na łowiska najlepsze. Nic więc dziwnego, że rodzą się antagonizmy związane z istnieniem odcinków klubowych. Pierwszym problemem jest fakt, że uważane za wody z ogromnym potencjałem, ograniczają się jedynie (jak już wspominałem) do niewielkiego odsetka wszystkich łowisk – jest popyt, nie ma podaży. Stają się więc obiektem pożądania większości wędkarzy, aż do momentu gdy dowiadują się, że aby korzystać z ich zasobów nie wystarczy tylko opłacić składki (wówczas pożądanie zamienia się w niesmak, niechęć, a znam również przypadki, że wręcz nienawiść do stowarzyszeń, klubów i ich członków) – oto i drugi problem. Słucham?! Proszę pana, zawłaszczyliście sobie rzekę! Wędkarz chce łowić i ma do tego prawo określone regulaminem amatorskiego połowu ryb i kilkoma innymi aktami prawnymi. Dlatego też czuje się oszukany. Choć bowiem łowisko, na którym chciał wędkować znajduje się pod jurysdykcją PZW, którego składki notabene opłacił, nie może tego zrobić z winy kilku zapaleńców, którzy postanowili sobie, że akurat w tym miejscu (najbardziej rybnym z całej rzeki) utworzą odcinek specjalny. Tak mniej więcej wyglądały odpowiedzi 70% ludzi, z którymi rozmawiałem na temat Towarzystwa Miłośników Pasłęki „Passaria” i odcinka rzeki, na którego wykorzystanie w celach wędkarskich ma ono wyłączne pozwolenie. Taki bywał początek długiej spirali niezrozumienia i podejrzewam, że tak bywa również w przypadku innych stowarzyszeń. Zapłaciłem 200 zł za PZW! Mi się należy! Człowiek ma prawo czuć się oszukany, nie odbieram mu tego przywileju. Sam chciałbym również wędkować gdzie chcę i kiedy chcę, tak jak to ma być może miejsce w innych krajach. Niestety możliwość tą odbierają NAM regulaminy wewnętrzne odcinków klubowych – choć wcale nie bezwarunkowo. Po przeczytaniu go potencjalny zainteresowany zaczyna kalkulować czy wędkowanie mu się opłaci. Wpisowe, składka roczna, opłaty za każdy pojedynczy dzień wędkowania, odrabianie „dniówek” na rzecz rzeki – jest tego trochę, ale dla wahającego się jeszcze wędkarza jest to zazwyczaj zbyt dużo poświęconej gotówki i czasu. Nie mówię tego z ironią, gdyż sam się wahałem. Praca za niezbyt duże pieniądze, nieźle oprocentowany kredyt w banku, dziecko w planach. W głowie człowieka zaczyna rodzić się wówczas opinia o elitarności stowarzyszenia, do którego chce wstąpić – w najgorszym znaczeniu słowa „elitarność” Panie! Taaakie ryby biorą! Ponoć! Członkowie stowarzyszeń raczej niechętnie chwalą się swoimi wynikami. Do tego mają grubą kasę, której nie ma potencjalny niegdyś członek stowarzyszenia, a teraz już coraz bardziej jego przeciwnik. Z tych błędnych przemyśleń rodzą się w jego głowie jeszcze gorsze, bo bardzo złe myśli. Klub zaczyna obrastać w mity, ryby których nikt nie widział urastają do nieosiągalnych na innych łowiskach rozmiarów, sami ludzie stają się jakoś nienaturalnie nieprzyjaźni i wrogo nastawieni do nowych (pomimo, że potencjalny klubowicz nawet ich nie zna) – ja widziałem ich jako nowobogackich z przedmieścia którzy zapragnęli, a w końcu zawładnęli niezłym kawałkiem rzeki. W końcu hermetyczność klubu staje się murem nie do przebicia, a więc wstąpienie w jego szeregi przejawia się w głowie antagonisty jako całkowicie nieosiągalny cel. Oprócz prawa do wędkowania, o którym mówiłem kilka wersów wcześniej, każdy wędkarz ma też prawo do wyrażania swoich poglądów – nadane mu przez Boga w dniu urodzenia – oraz sięgania po informację do różnych źródeł – polecana przeze mnie forma w dobie ogólnej dezinformacji. Osobiście skorzystałem z tego prawa i nim bezpowrotnie zbłądziłem (jak przedstawiony wędkarz – postać fikcyjna, której tok myślowy zainspirowały prawdziwe rozmowy) postanowiłem poznać zasady działania TMP „Passaria” od wewnątrz. Odrzucając internetowe „newsy” i opinie ludzi, którzy szli drogą opisaną przeze mnie wyżej. Dzięki temu dziś, zamiast popadać w niemoc i frustrację, cieszę się radosnym wędkowaniem. Poznałem ludzi serdecznych i otwartych, gotowych przyjąć w swoje szeregi każdego pasjonata, podzielić się z nim wiedzą i doświadczeniem. Wizjonerów, którzy wcale nie władają rzeką, za to znaleźli sposób aby pasję swoją, moją i Waszą, móc uskuteczniać w miejscach pięknych. Wydaje mi się jednak, że ideę i sens istnienia odcinków z ograniczoną możliwością wędkowania, można zrozumieć szybciej i samodzielnie. Wędkarze – potencjalni członkowie jakiegokolwiek stowarzyszenia, które posiada prawo do wędkowania na jakimkolwiek akwenie – przed próbą wstąpienia do niego winni zadać sobie pytanie, które brzmi nie: „dlaczego chciałbym wędkować na odcinku klubowym?” lecz „dlaczego nie chcę wędkować na odcinku ogólnodostępnym?” Piękny kropek z "klubowej" Pasłęki. Ryby nie znają granic wytyczonych przez ludzi (oprócz infrastruktury budowanej przez nas na wodzie). Krańce odcinków klubowych są czysto teoretyczne. Nie odgradza ich krata i nie pilnuje wynajęta ochrona. Zaznaczono je jedynie na mapie. To wszystko. Mimo to są rzeki, na których po przekroczeniu tych granic ryby „zapadają się pod ziemię” pomimo, że jeszcze kilka metrów w górę czy dół były niemal pod każdym kamieniem. Daje to nam pewien podgląd na sytuację, którą mamy w Polsce. Nie chcę tu jednak rozprawiać o wędkarskiej moralności będącej spuścizną słusznie minionej epoki. Powiem tylko tyle, że mamy z nią problem. Nie mam też zamiaru rozkładać na czynniki struktur „Passarii” czy innych działających w Polsce klubów, ani szczegółowo przedstawić sposobów ich WALKI O TO, ABY RYBY PRZETRWAŁY DLA NAS I KOLEJNYCH POKOLEŃ: od zarybień, przez patrole ekologiczne, po akcje ochrony tarlisk. Poproszę za to NAS – WĘDKARZY, abyśmy zanim pomówimy kogokolwiek o „kradzież rzeki”, zastanowili się dlaczego odcinki klubowe powstały i co by było gdyby otworzyły się od jutra dla wszystkich. Dopuścili myśl, że być może pewna grupa zapaleńców wcale nie odbiera nam możliwości wędkowania na pięknym odcinku rzeki, ale ją daje: jak w przypadku „Passarii”, której odcinek dziś klubowy był wcześniej całkowicie z wędkowania wyłączony.1 punkt
-
Tydzień minął szybko i mamy już kolejny poniedziałek. Jest 9 lipca, świeci słonko, a więc witam Was w kolejnej odsłonie "Wędkarskich poniedziałków ze zwedkowani.pl"! Nie przeliczyłem się: Belgowie i Japończycy dali dobre widowisko. Efektowne na tyle, że zbyt zajęty oglądaniem meczu zapomniałem zatytułować ostatni artykuł. No, ale ważniejsza od "okładki" jest wartość merytoryczna, która - mam nadzieję - gdzieś tam się pojawiła. "Jak łowić klenie na spinning? Poradnik cz.1 Znaj(dź) przeciwnika" doczekał się w ostatnich dniach swojej kontynuacji. Zamieszczam ją w tym poście. A co działo się u mnie w minionym tygodniu? A no coś tam się zadziało. Były szczupaki: jeden zerwany i jeden do przodu. Nie było za to karpi. Ba! Nawet Anuże nie chciały brać w niedzielę: - Założę skórkę od chleba. A nuż coś weźmie. - Znam Amury, ale co to Anuże? 😉 Była zabawa z łowieniem żywca i trochę samochodowych przygód w drodze na łowisko: z miski olejowej cieknie, z amorka zresztą też. Szykują się spore wydatki, bo OC mam ważne do jutra (AC nie brałem, gdyż 1000 zł za ubezpieczenie furki to i tak zbyt drogo - ja przynajmniej tak uważam). Olej też już do wymiany. No i filtry, w tym kabinowy, bo Juto coś zakatarzył ostatnio więc trzeba zadbać, żeby do jego małych płucek nie dostały się jakieś nieczystości. No. Tak więc finansowo lipiec to będzie nędza. Nie samą kasą człowiek jednak żyje, a zwłaszcza Polak. Polak jest jak kangur - z pustymi torbami, ale podskakuje. Gdzieś to kiedyś usłyszałem. Nie przejmuję się więc i po ciężkim dniu pracy (no, może nie tak ciężkim, bo za dużo ruchu na magazynie przy poniedziałku nie mieliśmy) zasiadam do książki. Aha, w weekend lecę nad jezioro Wulpińskie. Kolega od dzisiaj ma tam wynajęty domek, łowisko będzie zanęcone, więc liczę na dobre wędkowanie. To tyle. Zabieram się do kawy i książki. Spokoju życzę! Jak łowić klenie na spinning? Poradnik cz.2 Kiedy i na co? W pierwszej części mojego poradnika podpowiedziałem Ci gdzie szukać kleni oraz podałem ważne z wędkarskiego punktu widzenia przykłady zachowań ryb w ich naturalnym środowisku. Teraz, gdy wiesz już gdzie i z kim przyjdzie Ci się zmierzyć, nadszedł czas abyś dowiedział się kiedy i na co łowić. Minimalizm, a w konsekwencji wynikająca z niego efektywność będą przeplatały się pomiędzy wierszami tej części poradnika. Dwa słowa klucze do zrozumienia istoty świadomego i regularnego łowienia większości gatunków ryb - w tym "klusek". Minimalizację zacznij od wyboru miejsca (masz to za sobą) i czasu, który połowom chcesz poświęcić. Zastosuj ją przy doborze przynęt, a selekcjonując metody - zakończ. Minimalizm to droga do efektywności. Droga, na końcu której następuje efektowne ŁUPnięcie w wędkę. KIEDY? Możesz spytać: "kiedy klenie biorą?" lub: "kiedy je łowić?", zadając mi w ten sposób dwa pozornie podobne, ale tak naprawdę całkiem różne pytania. Otóż klenie biorą wtedy kiedy żerują, a pobierać pokarm (tak jak my jeść) potrzebują przez cały rok - prawa biologii są nieubłagane. Teoretycznie więc dość sensownie jest próbować je łowić od stycznia do grudnia. Ty jednak poświęć im czas najbardziej korzystny. Taki, w którym szansa na złowienie ryby istnieje na pewno, a nie być może. Kiedy więc obiekt Twojego pożądania najchętniej łyknie przynętę? Kiedy szanse na sukces są największe? Jedni mówią, że w maju, a inni - w sierpniu. Wszyscy oni mają rację, ale nie pełną. Klenie bowiem żerują najlepiej w ciepłych porach roku. Koniec. Kropka. Nie w kwietniu, nie w lipcu ani nawet nie w czerwcu. Te ryby żerują nie według kalendarza. Kierują się naturą i zachodzącymi w niej zmianami. Oczywiście na początek możesz wyznaczyć sobie daty graniczne. Powiedzmy, że od kwietnia do września(bo rzeczywiście jest to okres charakteryzujący się wysokimi temperaturami), ale jeżeli wiosenne ocieplenie przyjdzie później/wcześniej, tak samo jak jesienne ochłodzenie, to przeoczysz czas dobrych brań albo zmarnujesz wiele godzin na urokliwe co prawda, ale jednak bezowocne spacery z wędką. Wzrost temperatury i słońce (jednym słowem: ocieplenie) to magnes wyciągający ryby z głębokich, trudnych do obłowienia, zimowych pieleszy. W okresie wiosna/lato/wczesna jesień zdecydowanie łatwiej namierzysz ryby i podasz im przynętę. Dlatego obserwuj przyrodę – ona powie Ci więcej niż ktokolwiek inny. Osobiście preferuję zasadę, że ryby należy łowić w najkorzystniejszych ku temu porach roku. Zły czas na połów jakiegoś gatunku to często okres dobrego żerowania innego. Wykorzystaj to. Do rozstrzygnięcia, jeżeli chodzi o czas, który poświęcisz połowom kleni, pozostają jeszcze dwie kwestie: pogody i pory dnia. Nie będę Cię namawiał abyś wędkował rano lub wieczorem, w deszczu lub słońcu, ponieważ osobiście nie zauważyłem reguł dotyczących tych zagadnień. Z równą intensywnością wędkowałem przy zachodzącym na czystym niebie słońcu, jak i w dżdżysty poranek. Zdarzały się, choć najmniej licznie, dobre popołudnia i może tylko je właśnie mogę wskazać jako gorsze, choć moim zdaniem mimo wszystko i tak godne wykorzystania, pory dnia. Zwłaszcza jeżeli wędkujesz nie wtedy kiedy chcesz, ale kiedy możesz. Na co? A więc możesz wędkować w marcu lub sierpniu, w słońcu lub deszczu, rano albo wieczorem a nawet w południe. Rób więc to! Nieważne: kijem za 1000 zł czy 50 zł (mój akurat kosztował 150 zł). Jeżeli Twój budżet jest skromny zakup tylko te rzeczy, które wpływają na skuteczność a nie komfort wędkowania – wydasz na nie kilkanaście złotych! Możesz bowiem łowić skutecznie choć niekomfortowo, ale już komfortowe a nieskuteczne wędkarstwo nie istnieje – wtedy po prostu stoisz przy brzegu i machasz kijem. Dobierając sprzęt wędkarski wpływasz zarówno na komfort i skuteczność. W jaki zatem sposób dokonać wyboru? Dobytek, który planujesz zgromadzić, proponuję Ci podzielić na trzy kategorie: rzeczy, które oceni ryba; rzeczy, które oceni wędkarz; rzeczy które oceni i ryba, i wędkarz. Najważniejsze z wędkarskiego punktu widzenia są te elementy, które w dużym stopniu wpływają na skuteczność wędkowania: przynęty i linka – a więc te, którym opinię wystawi Twój przeciwnik (w przypadku linki ocenisz również i Ty – w kontekście tego czy będzie ona sprzyjała wykonywaniu dalekich rzutów). Są to jedyne części zestawu, które bezpośrednio przenikają do świata kleni: znajdują się w wodzie, są blisko ryby, podlegają wnikliwej obserwacji. Dlatego od ich wyboru najwięcej zależy. Żyłka nie powinna być grubsza niż 0,18 mm, przede wszystkim dlatego, że pozwoli na wykonywanie dalekich rzutów lekkimi przynętami (bo na takie przyjdzie Ci łowić) oraz jest słabo widoczna dla ryb. Nie twierdzę też, że nie połapiesz na plecionkę. Zdarzało mi się to, gdy w drodze na pstrągi zapragnąłem nagle jechać na klenie (ale prawdą jest, że brań notowałem mniej). Nie wiem jednak czy grubość i kolor żyłki/pletki ma aż tak wielki wpływ na ich ilość (nie jestem rybą), ale skoro przeźroczysta "osiemnastka" się sprawdza, pozwalając przy tym rzucać dalej, to po co niepotrzebnie pogrubiać zestaw? W kwestii przynęt mogę dać Ci jedną, ważną radę: w pudełku miej tylko te, które sprawdzają się na Twoim łowisku. Innych używaj wówczas, gdy wszystkie one zawiodą. Wiem, słaba i oklepana rada, ale innej nie ma. Osobiście posiadam może cztery modele 3-4 cm woblerów i jednego smużaka. Stawiam na kolory naturalne z ewentualną domieszką czerwieni. To wszystko w zupełności MI WYSTARCZA. Dla Ciebie mogą one, ale nie muszą, okazać się bezużyteczne. Woblery na Pasłękę. I coś na klenie z Łyny. Oczywiście początkowo chodziłem po klenie z całym majdanem różnych przynęt w plecaku (Ciebie to nie ominie), ale w końcu doszedłem do miejsca, w którym jestem. Zawierzyłem mocy selekcji konsekwentnie odstawiając przynęty złe, czyli takie, na które nic nie brało – tak to sobie przez długi czas tłumaczyłem. Z perspektywy czasu widzę to jednak nieco inaczej: moja wiedza na temat kleni równała się zeru, a ryby zacząłem łapać nie na przynęty dobre, ale na te, którymi najwięcej łowiłem. Przynęta jest skuteczna, ponieważ na nią łowisz dużo więcej niż na inne. W każdym (no może prawie) woblerze ukryty jest "killer", czyli jak mówią niektórzy: dusza woblera. Ja zaś nazywam to umiejętnością prowadzenia odpowiedniej przynęty. Odpowiedniej w sensie wielkości, pracy i koloru, ale przede wszystkim czasu, w którym jej używasz i dopasowania tych parametrów do preferencji ryb, na które polujesz. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że na mojego najlepszego woblera, mój znajomy na tym samym co ja łowisku, nie ma żadnych efektów, za to ma je na wirówkę, która w całej mojej wędkarskiej karierze obdarzyła mnie imponującą, okrągłą liczbą 0 złapanych ryb? Wszystkie inne elementy wędkarskiego zestawu, wliczając w to zarówno wędkę, kołowrotek i ubrania, wpływają przede wszystkim na komfort wędkowania. Na efektywność oczywiście w pewnym zakresie też. Wędką o odpowiednich parametrach rzucisz łatwiej i dalej, w woderach wejdziesz głębiej, okulary polaryzacyjne pozwolą lepiej przejrzeć dno. Ich odpowiedni dobór nie jest jednak niezbędny abyś łowił skutecznie. To Ty, nie ryba, ocenisz czy wędka z wyrzutem max 10 g dobrze miota smużaka pod drugi brzeg, a kołowrotek marki X równiej nawija żyłkę niż młynek marki Y. Zaś każdy kolejny, przepływający obojętnie obok przynęty kleń, da Ci do myślenia: czy lepiej poświęcić trochę pieniędzy oraz czasu na zakup i naukę prowadzenia przynęty, czy może jednak spożytkować je na kupno najnowszego modelu kamizelki wędkarskiej. Dla mnie wybór jest prosty. Jeżeli chciałbyś mieć jakiś punkt odniesienia przy zakupie sprzętu podam Ci parametry najczęściej przeze mnie używanego: Wędka Konger Iri Lucky 3-10g 275, żyłka 0,16 Trabucco T Force Spinning Perch lub Dragon HM 80, kołowrotek Spro passion 720 FD, wobler Horn 4 Andrzeja Lipińskiego. Teraz, gdy już masz za sobą lekturę pierwszej części poradnika, a więc wiesz gdzie szukać kleni oraz dowiedziałeś się z części drugiej kiedy i na co je łowić, czas abyś wziął sprawy… to znaczy wędkę w swoje ręce i ruszył nad wodę! Jak łowić klenie? O tym już niedługo!1 punkt