Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 04.09.2020 uwzględniając wszystkie działy
-
Cześć. Wrzesień rozpoczął się dobrze. Po ostatnich sukcesach z muchą postanowiłem wrócić do spinningu. Woda systematycznie podnosiła się, to już nie kombinowałem. Nad wodą jestem około 22:00. Nie miałem w planie daleko chodzić. Uzbroiłem wędkę i do wody poleciały moje najbardziej sprawdzone i ulubione sandaczowe woblery (PanicZ, Gloog Nike, Jaxon longus). Dwie godziny i… nic. Żadnych trąceń. Żadnej aktywności. Zupełnie nic. Włączył się „szwendaczek” i postanowiłem pochodzić brzegiem, by się rozejrzeć. Kolejna godzina i nic nie wskórałem. Chyba nie będzie o czym wspominać. Wróciłem w miejsce, gdzie rozpocząłem. Na kalendarzu już wrzesień. Założyłem płytkiego woblera PanicZ/10 od Spinnermana i się zaczęło. Rzut lekko powyżej siebie. Wobler kolebie się na boki tuż pod powierzchnią i gdy mija moją pozycję, poczułem lekkie trącenie. Od razu wybudziłem się, bo lekko zacząłem przysypiać. Kolejny rzut i prowadzenie po tym samym torze. Znowu wobler mija moje stanowisko i BĘC! Siedzi! Na wyraźne branie błyskawicznie zareagowałem i teraz wszystko potoczyło się dość szybko. Na brzegu ląduje sandacz. Zobaczyłem w międzyczasie kilka zbiórek. Może się ruszyły? Tak właśnie się stało. Przesunąłem się o kilka metrów i zacząłem ponownie obławiać miejscówkę. Minęło kilkanaście minut i mam kolejne branie. Na brzegu ląduje sandacz podobnych rozmiarów. Wcześniej przez dwie godziny łowiłem w tych miejscach i nic nie wskórałem. Robię zdjęcie i ryba wraca do wody. Wykonuję kolejny kontrolny rzut woblerem w pobliże ostatniego brania. Nie zdążyłem jeszcze dobrze się ustawić i BUM! Kolejne branie. Rzut po rzucie i kolejny sandacz buja się na kiju. Trochę jestem zaskoczony. Chodzę prawie trzy godziny i nic się nie dzieje. Nagle, w ciągu kilkunastu minut łowię trzy ryby. Kolejne dwa brania psuję. Zmieniam brzeg. Woblera już nie zmieniam. Ustawiam się w dogodnej pozycji i podrzucam go w taki sposób, bym mógł najlepiej, jak tylko potrafię, atrakcyjnie go poprowadzić. Krótki rzut poniżej siebie. Zamykam kabłąk i robię pierwsze dwa obroty korbką, by naprężyć linkę i mieć wyczuwalny kontakt z przynętą. Później pozwalam działać nurtowi. Od czasu do czasu delikatnie podkręcam kołowrotkiem i sprowadzam woblera po łuku w pobliże brzegu. Gdy wobler praktycznie przestaje się przemieszczać i zaczyna pracować w jednym miejscu, zaczynam powoli ściągać go do siebie. I właśnie w momencie, gdy chciałem to zrobić, następuje kolejne szóste branie. Niestety spudłowane. Łowię jeszcze kilkanaście minut. W tym czasie mam siódme branie i kolejny, czwarty sandacz, ląduje na brzegu. Z bezrybia, nagle, bez zauważalnej przeze mnie przyczyny, zaczęły brać. W ciągu godziny miałem siedem porządnych brań (nie licząc trąceń) i złowiłem cztery sandacze. Tak właśnie czasami bywa na rybach. Coś im odpali i zaczynają brać. Lub odwrotnie, nagle wszystko się ucina. Można wtedy podziwiać przyrodę. Kolejna wyprawa. W następny dzień postanowiłem zacząć od innych miejsc. Odra ciągle przybiera i jeszcze za dnia chciałem zobaczyć sytuację. Zostało kilkanaście minut i zrobi się ciemno. Trochę żałowałem, że nie udało się wcześniej wyjechać. Miejsce od lat mnie absorbuje. Są tam potężne ryby. Mnie jednak nigdy nie udało się tam złowić takiej, o której mógłbym snuć opowieści. Czasami coś złowię. Jednak wszystko do tej pory, to zbyt skromne okazy na potencjał miejsca. O przepraszam. Jakieś 30 metrów wyżej łowię piękne klenie. Jednak te kilkadziesiąt metrów robi różnicę. To całkiem inne stanowisko z innym układem dna. Tym razem też sobie nie poradziłem. Drapieżniki chodziły głębiej. Co raz drobnica rozpraszała się w panice, ale działo się to w toni. Taka cicha walka o przetrwanie. Po 23:00 zrezygnowałem i poszedłem na inną odnogę Odry. Tam zostałem zaskoczony. Woda gwałtownie przybrała. Prawdę mówiąc, dawno nie łowiłem w takich warunkach w nocy. Ostatni raz ze trzy lata temu. W woderach mogłem dojść do głównego koryta. Teraz nie było szans, a byłem tylko w gumowych butach. Jeszcze przy takiej wysokiej wodzie w nocy nie próbowałem. A co tam. Najwyżej będę się z siebie sam śmiał. Śmiałbym się, gdyby nie to, że po kilkunastu minutach zobaczyłem go! Dał o sobie znać. Być może zareagował na moje podejście. Woda zawirowała i wiedziałem, że stoi przy powierzchni. O to mi chodziło. Za sumami chodzę tylko z przynętami powierzchniowymi. Żadne koguty i gumy na ciężkich jigach. U mnie sum ma walnąć w przynętę prowadzoną po powierzchni, ewentualnie prowadzoną tuż pod nią. Oceniłem sytuację i wydawało się, że jest szansa na hol. Sprzętowo jestem w miarę przygotowany, to zobaczymy co na to wąsaty. Podrzucam woblera Jaxona. Mam kilka metrów na jego prezentację. Kilka obrotów i nagle ŁUBU DUBU! Fontanna wody, potężne chlapnięcie i od razu jazgot kołowrotka. Docinam z umiarem i czekam na rozwój sytuacji. Teraz zdaję sobie sprawę, że sprzęt, jaki sobie skompletowałem do takich wypraw, teraz zapracuje w 100% zgodnie z planowanym przeznaczeniem. Dokręcam o kilka skoków hamulec. Mam coraz większą pewność, że sum jest zacięty na dwie kotwice i nie przydarzy się niespodzianka. Najczęściej spady zaliczałem w pierwszej fazie brania. Walka trwa już około 5 minut stąd ta narastająca pewność. Kilka fajnych sumów w tym sezonie straciłem i tylko ta myśl mi przechodziła po głowie, żeby to nie był kolejny taki przypadek. Ciężko się podnieść po porażce. Niepewność wprowadzały momenty, gdy ryba, waląc ogonem, powodowała chwilowy brak kontaktu z nią. Taki ułamek sekundy, jakby następował luz, by po chwili znowu łapać kontakt. To znowu dawało wiarę, że wobler dobrze się wpiął mimo bezzadziorowych kotwic. Chyba zacząłem przejmować inicjatywę. Sum nie odjeżdżał daleko. Trzymał się w pobliżu jednego miejsca albo ja nie pozwalałem mu na odpłynięcie. Co chwilę dokręcałem skok po skoku hamulec. Nastąpił moment, gdy robiłem trzy obroty korbą, a hamulec coraz krócej jęczał. Teraz jest chwila, że stanęliśmy w miejscu. Hamulec już nie terkocze, a ja nie kręcę kołowrotkiem. Myślę, że powoli zacznie odpuszczać. I tak się stało. Mimo że pod wodą był spory pas zalanych łąk, to jakoś nie odważył się na desperacki spływ. Gdyby tak było, to wykosilibyśmy sporo zielska zostawionego po ostatniej wycince. Zapalam lampkę wcześniej, bo chcę, chociaż zobaczyć, z czym mam do czynienia. Jeszcze chwila i mam go przy powierzchni. Wygląda, że ma dość. Ja zresztą też. Prawie 10 minut walki w zaparte i przedramię już zaczęło pobolewać. Silny nurt, ogrom zalanych krzaków, ciągle przybierająca woda, nie wiem, jak to zrobiłem, ale się udało. Ale ale, jeszcze trzeba go bezpiecznie naciągnąć na mokrą łąkę i odzyskać wobler. Dostaje „lepa” w czoło. Jest dobrze, zmęczony i nie reaguje. Zakładam rękawicę, chwytam za szczękę i ślizgiem podciągam na brzeg. Wychodzony, wypatrzony, złowiony jak sobie założyłem mimo bardzo niekorzystnych warunków. Przy innych rybach chciałbym, by brały same ponadprzeciętne okazy. W przypadku sumów mam cichą nadzieję, że większe nie będą brały. Tylko, jak im to powiedzieć? Po zmierzeniu wyszło 140 cm. Zrobiłem zdjęcia na pamiątkę i sum wrócił do wody. Zrobiłem przerwę na herbatę. Miałem jeszcze trochę czasu. Poszedłem kilkadziesiąt metrów dalej. Tam też coś w wodzie się wcześniej pokazało. Niestety już nic się tam nie wydarzyło. Zszedłem jeszcze dalej. Sytuacja powtarza się. Robi się zamieszanie w wodzie. Drobnica rozpierzchła się w panice i woda zaczęła się marszczyć. Błyskawicznie podrzucam woblera powyżej miejsca. Naprowadzam go delikatnie, kręcąc kołowrotkiem. Przez chwilę było pięknie. Głośnie cmok, szarpnięcie w łokciu, fontanna wody i przewalający się ogon ponad wodę daje przez kilka sekund setki myśli i nadzieję na dublet. Niestety szybko się to zakończyło. Sum wypiął się po kilku szarpnięciach. Ech, te brania. Te z powierzchni mają magiczną moc. 👊👊👊7 punktów
-
Będąc trochę czasu we Wrocławiu zamarzyło mi się choć w części połowić tak jak jaceen, ale ryby brutalnie zweryfikowały moje marzenia: Do Jacka nie ma podjazdu. 😉 Gdy w pewnym momencie woda poszła do góry jednej nocy bolki klepały jak wściekłe, ale nie miałem nawet brania. Wcześniejsze wypady dały sporo kleniowych trąceń, raczej niedużych ryb i jednego na styk miarowego sandaczyka, na obronę honoru. Postanowiłem zmienić taktykę i zaatakować dzienne bolki i ku mojemu zaskoczeniu, umiem jeszcze złowić coś w dzień 😂 - w trakcie dwóch niedługich wypadów wyjechały bolki 69 i 57. Ostatniego dnia pobytu na zmierzch udało się też złowić mniejszego poperkowego chlapaka koło 45cm, ale zwiał przed lampą błyskową.6 punktów
-
4 punkty
-
Ja dla kontrastu naprzeciwko Jacka , aby była równowaga w przyrodzie bawię się z drobnicą Ostatnie wyjścia to małe okonie, kleniki i trafił sie szczupaczyna wielkości ołówka Dzisiaj odwiedziłem wodę na której jeszcze nie łowiłem , Staw Browarny w Łańcucie. Mały około hektarowy zbiornik no kill. Wyjazd tzw, "przy okazji" po zakupach. Miałem niecałe 2 godzinki na porzucanie. W wodzie mnóstwo wzdręgi i drobnego okonia. Każdy rzut to kilka skubnięć co najmniej. Ryby aktywne tylko ciężko zaciąć bo drobne. Ze 3 okonie wielkośći palca wyjęte na 5 cm kajtki i 9 wzdręg , wszystkie na małego woblerka. Na fotkach 2 największe, 20 i 22 cm .2 punkty
-
Wieczorem usiadłem z żywcami na drugich barkach na Odrze we Wrocławiu. Były ze dwa odjazdy ale przynęta została porzucona. Trafił się jeden wymiarowy szczupak, pięknie zapięty w pysku (małą kotwiczką). Co ciekawe miałem żywce od 3cm do może 12 i ryba wzięła na tego największego. Nie było klasycznego odjazdu. Spławik zniknął pod wodą i wynurzył się ponownie w tym samym miejscu. Gdy znów ruszył zaciąłem. Ryba niewielka, ale w dobre kondycji. Po wypuszczeniu zamiast zamykać na środek wody uciekł pod brzeg.2 punkty
-
Wczoraj udało się wyskoczyć po południu na kilka godzin nad Wisłę.. Wędkowaliśmy od ok 15:00 do 20:30, brat zaliczył wypad bez ryby, kumpel z jedną rybą na brzegu - sandaczem 63, drugi kumpel 4 klenie 30-40 cm i kilka okoni palczaków. Ja zaliczyłem dwa brania na wobka 7 cm, klenia 42 i drugiego 35 cm.. Przegonił nas deszcz a szkoda bo przy zmierzchu fajnie wychodziły sandacze na płytszą wodę.. Wrzucam dwie fotki kleni z wczoraj :1 punkt
-
Wczoraj wybrałem się na samotną prawie dobową zasiadkę nad żwirownię okręgu pzw Kraków.. Wędkowałem od ok 18:30 do 15:30 dnia dzisiejszego. Przez ten czas zaliczyłem tylko trzy kontakty, o 4 w nocy zaliczam węgorza 65 cm a prawie w samo południe ok 2 kilogramowego karpia. Mimo wydawałoby się dobrych warunków pogodowych "szału nie ma ". Pozostaje liczyć że następnym razem będzie lepiej Wrzucam dwie zrobione na szybko pamiątkowe foty :1 punkt
-
1 punkt
-
Cześć. Żeby nie było, że mnie nie ma, to jestem Przeglądam prawie codziennie forum, jednak najczęściej jako niezalogowany użytkownik. Na rybach staram się bywać, jednak najczęściej jestem krótko i "z doskoku" np. jadąc do pracy lub wracając. Bywałem nad Odrą powyżej Wrocławia: i poniżej Wrocławia: Wybrałem się na wycieczkę nad Izerę: Parę razy byłem na Bobrze i na Jeziorze Pilchowickim. Jednak najczęściej łowiłem na Odrze w okolicach Trestna. Z rybami było średnio, chociaż w lipcu miałem trzy fajne bolenie, z których dwa udało się wyciągnąć: Pozdrawiam Andrzej1 punkt
-
Była dogrywka. Nad wodą jestem o podobnej porze, gdzieś około godz. 22:00. Stan rzeki trochę wyższy niż poprzednio. Będzie jeszcze trudniej. Jeżeli już jestem, to co mi pozostało? Motam sprzęt, wiążę streamera od Jarka. Łowił poprzednio, to nie będę zastanawiał się nad wyborem. Nurt jest dość silny, to potencjalny hol będzie emocjonujący. Skoncentrowałem się na niewielkim obszarze, by go dokładnie obłowić. 20 minut. Mija około 20 minut i mam pierwsze lekkie trącenie. Nie jestem pewien, czy to była ryba, czy spływające zielsko. Kilka rzutów w to samo miejsce i już wiem, że to mógł być on... Już jestem szczęśliwy. Branie tym razem było zdecydowane. Takie fajne puknięcie w kija. Hol odbył się bez niespodzianek. Streamer siedział pewnie. Bezzadziorowy hak ułatwia szybko odzyskać przynętę. Ryba wraca do wody. Suszę streamera i nie zmieniając stanowiska, wydłużam linkę. Rzucam do miejsca, gdzie wcześniej zebrał coś z wierzchu prawdopodobnie kolejny sandacz. 20 minut Mija kolejne dwadzieścia minut. Pstryk! Odruchowo lewą ręką błyskawicznie ściągam linkę. Czuję już pulsujący ciężar. Mam więcej linki do zwinięcia i hol będzie dłuższy. Na brzegu ląduje sandacz podobny rocznikiem. Mało z muchówką teraz chodzę i taki wypad jest bezcenny. Noc i nocne drapieżniki potrafią w pamięci zostawić ślad na bardzo długo. 80 minut. Zmieniam brzeg. Ustawiam się, by dobrze widzieć, co robię. Miejsce wielokrotnie dawało mi tam ryby. Może teraz też dopisze szczęście? Kilka razy spławiam streamera, aż w końcu dobieram najlepszy kąt, pod jakim linka nie robi dużego "balona". Zanim przeszedłem na drugą stronę rzeki i trochę pomachałem, minęło ponad godzinę bez brania. Tym razem dobrze kopnęło w kija. Na myśl przyszło mi, że może to być kleń. Intuicja mnie nie zawiodła. Zapalam lampkę i widzę fajnego klenia. Trzy brania i trzy ryby. Jest dobrze. Przesuwam się kilkanaście metrów i ponownie dokładnie obławiam miejsce. Z każdym rzutem staram się wydłużać linkę, by streamer płynął innym torem. Tym razem branie psuję. Nie dociąłem z ręki i ryba w moment się wypina. Robię znowu kilka kroków wzdłuż opaski. Systematycznie kładę linkę na wodzie. Suszę muchę co jakiś czas w chusteczce. Zostało niewiele czasu do powrotu. Zatrzymuję się w ostatnim miejscu. Tu dość często miałem brania. Brodziłem tam i prawdę mówiąc, nie wyczaiłem, o co chodzi, że tam ustawiają się sandacze. Żadnych górek, dołów, kamieni, nic szczególnego z mojego punktu widzenia. One jednak lubią się tam ustawiać. I nie pomyliłem się. 20 minut. Od złowienia klenia minęło kolejne dwadzieścia minut. Dobrze wyczuwalne kolejne pstryknięcie. Kij dobrze się wygina. Nurt pomaga rybie i dobrze odpiera hol. Nie na długo. Mam na brzegu czwartą rybę. W zasadzie tylko na przybrzeżnych trawach, by wypiąć przynętę i koleś wraca do wody. Może jeszcze w tym sezonie wybiorę się na nocne sandacze na muchę. Trzeba czekać na lepszą wodę. Przy tym stanie trzeba często przerzucać i łowienie staje się męczące. Zbyt męczące. Woblery lepiej się sprawdzają. O tym może innym razem?;) Wędka, kołowrotek i linka jaką używałem jest w klasie #5/6. Przypon z jednego kawałka fluorocarbonu o długości 1 m i średnicy 0,27 mm. 👊 👊 👊1 punkt
-
U mnie wręcz odwrotnie. Lipcowy początek trudny. Coś się działo, nawet dużo, ale wynik wychodził prawie jak zawsze;) Powoli jednak zaczęły pojawiać się pojedyncze sztuki. Nastawiony byłem na wieczorne łowienie drapieżników. Miejsca, które ostatnio prawie skreśliłem po wielokrotnych bezkontaktowych wyprawach, wróciły do łask. Nie zapominając o jednej nocnej wyprawie na przełomie czerwca i lipca, gdzie miałem okazję (niewykorzystaną) na wiele emocji, porządnych emocji, w pamięci na dłużej będę miał piątkowe zakończenie lipca. Tym razem z trochę lżejszym sprzętem wykorzystałem prawie wszystkie brania. Złowiłem przedostatniej nocy miesiąca dwa bolenie40,55, klenia48, i sandacza60. Dwa brania jeszcze przeszły obok. Jak miesiąc zakończyłem sandaczem, to kolejny udało się otworzyć też sandaczem. Trochę mniejszym. Charakterystyczna rozdzielona płetwa grzbietowa będzie znakiem rozpoznawczym dla kolejnego łowcy tego gagatka. Brań miałem nawet sporo. Wcześniej zaglądnąłem na kanał żeglugowy z whopper plopperami i trzy razy wyrwałem powierzchniowca z pyska szczupaka:) Wieczorem miałem trzy brania na woblera Glooga Nike10, by w końcu poprawić jeszcze jednym pustym na woblera PanicZ/10 i rzutem na taśmę ostatnie branie zakończone wyżej wspomnianym sandaczykiem. Podwyższona woda chyba w nocy dotarła do Wrocławia, to może jeszcze będzie okazja przez dzień lub dwa na zwiększoną aktywność nocnych drapieżników? Trzeba to sprawdzić;) 👊1 punkt