Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 26.03.2022 uwzględniając wszystkie działy
-
Wczoraj trochę chodzenia ze spinem. Mała rzeczka Czarna nie będąca nawet w rejestrze wód okręgu. Są tam fajne rybki ale dostępność wody jedynie na wiosnę, później zarasta . Jedno branie na małego woblerka, niewielki jazik potarmosił się przez kilka sekund, pokazał na powierzchni i dokonał samowypięcia Na końcu rzeczki przed wpłynięciem do Wisłoka jest mały zalewik, który bardziej przypomina bajoro dla kaczek niż wodę PZW. Totalnie zarośnięty i będący ostoją wszelkiego typu śmieci jakie wody rzeczki ze sobą przynoszą. Praktycznie bez dostępu do wody z brzegu ,ale związek dumnie sie szczyci że należy do wód okręgowych i uwzględniony jest w wykazach. Ta woda to raczej powinien być powód do wstydu a nie chluby. Jakaś aktywność ryb w wodzie była widoczna , udało się w 2 miejscach nawet kilka rzutów oddać . Celowałem w okonie więc jako przynęty różnorakie robactwo gumowe na 1 gramowej główce. Dwa pierwsze okonie na larwę ważki , trzeci na "Phoenix Frog" to taki znaleziony twisterek z dwoma ogonkami. Okonie rozmiarowo 21, 23, 23 cm. O 18 postanowiłem zakończyć łowienie a prezydent Biden w tym samym czasie postanowił zakończyć wizytę w Rzeszowie na fotce słynny Air Force One opuszczający lotnisko.4 punkty
-
Mi pomysły podsuwają wpisy jaceena. Szukam więc kleni i nie składam wędki po zmroku. Zaczynam od sprawdzenia zachowania się różnych woblerów. Przerzucam ich kilkanaście i wybieram dwa Jaxon 6 cm pływający płytko i mniejszy Hunter. Ten drugi jest tonący i po zmroku przestaję nim łowić. W wodzie coś się dzieje. To mnie zmyliło. Widzę zafalowanie na wodzie i czuję narastający opór, w końcu chlupot, szarpnięcie i w tym momencie zrozumiałem, że zafalowanie było braniem, które zmarnowałem. Drugi raz nie popełniam błędu i jest kleń 44 cm do podmiany. Kanał Odry. 1. jaceen 37+39+46 = 122 2.MarianoItaliano85.... 3. RSM 46+0+0= 46 4. Marienty 30+32+0=62 5. RafalWR 48+50+44=1424 punkty
-
Gdyby komuś brakowało pomysłu, co zrobić w weekend, to polecam sięgnąć po swoje najlepsze smużaki i zapolować na klenie ustawione w już letnich stanowiskach. Sprawdziłem to w czwartek na Odrze w granicach Wrocławia. Duże zaufanie mam do swoich czarnych os i taka właśnie królowała i była chętnie atakowana. Jak wiadomo ze skutecznością na smużaki bywa różnie:) tak było i tym razem. Z kilku brań sukcesem zakończyły się dwa. Obecnie na matę pójdą tylko te, które dadzą mi punkty w granicach 45. Chciałbym zakończyć naszą rywalizację przekraczając 130 pkt. Zostałem jeszcze na łowienie wieczorne. Było również ciekawie. Brań miałem podobną ilość. Jeden ładny kleń po krótkiej walce wypina się. Z tych kilku kolejnych dwa udaje się wyholować. Przynęty sprawdzone u mnie od lat, czyli Krakusek i Instynct. 👊2 punkty
-
2 punkty
-
Przeglądam sobie to Forum i trafiłem na ten temat. Byłem kilka razy na tym jeziorze - nie sposób go zapomnieć. Co prawda to było dawno i nie mam pojęcia jak tam jest teraz, ale jakieś 20 lat temu tak je widziałem: Opowieści o tym jeziorze, krążyły pocztą pantoflową od pewnego czasu. Niewielu znało jego nazwę, jeszcze mniej wiedziało jak nad nie trafić. Byli jednak w moim kole (i nadal są) jesienni szpiedzy, którzy potrafili zlokalizować każde ciekawe łowisko, przeczesując kilometr po kilometrze leśne bezdroża Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. U schyłku października mogłem wreszcie poznać tę tak bardzo skrywaną tajemnicę osobiście. Na miejscu zameldowaliśmy się przed wschodem słońca. Moim oczom ukazała się ściana trzcin otoczona gęstym sosnowym borem. W półmroku nie mogłem sobie nawet wyobrazić, gdzie można by było wcisnąć w to wszystko jezioro. Ufając jednak kolegom, nie zastanawiałem się nad tym, tylko zacząłem pompować ponton. Kilkadziesiąt metrów dalej struktura trzcinowej ściany została zachwiana. Ktoś, kto o tym nie wiedział nigdy by nie znalazł tego nieznacznego wyłomu, a jednak była to swoista brama do wędkarskiego raju-tego dnia dodatkowo skuta lodem. Na szczęście moi szpiedzy dysponowali łodzią, więc płynąc przodem utorowali niejako drogę mojemu pontonikowi. Kanalik ciągnął się kilkadziesiąt metrów, tworząc krętą ścieżkę wodną. Dlaczego krętą - nie wiem, nic przecież nie omijał, meandrując wśród kilkumetrowych gęstych trzcin. Może po prostu miał pozostać niewidoczny. Wreszcie zaczął się rozszerzać. Niewiele widziałem przed sobą, płynąc tuż za łodzią i uważając by nie zaczepić o resztki kruszonego lodu. Z uśpienia wyrwał mnie plusk zanurzanego silnika. Więc to już koniec kanału. Łódź zaczęła się oddalać odkrywając przede mną widok na jezioro. Było piękne. Otoczone trzcinowiskiem, przerywanym tu i ówdzie ciemnym sosnowym lasem, wdzierającym się do samej krawędzi jeziora. W części południowej majaczyły w wodzie kikuty starych zatopionych drzew. Wszystko to spowite gęstą mgłą w połączeniu z ciemnogranatową powierzchnią jeziora, nadawało temu miejscu niemal baśniowego klimatu. Płynę kilkadziesiąt metrów do pierwszego trzcinowego cypla, by od niego zacząć wędkowanie. Stawiam kotwicę w odległości rzutu od trzcin... pode mną niemal 5 metrów. Na agrafce wieszam swojego ówczesnego killera, czyli cieliste kopyto Relax'a z czerwonym grzbietem i zaczynam dokładnie obławiać okolice trzcinowiska, nie omijając żadnego w nim zagłębienia czy wypukłości. Po dwóch godzinach mam pierwszego ledwo wymiarowego szczupaka. Zauważam też, że zacząłem łowienie od najgłębszego miejsca, bo z każdym przestawieniem pontonu coraz mniej linki zabiera kotwica. W końcu osiągam chyba apogeum. Pode mną nieco ponad metr wody. Między mną a trzcinami resztki roślinności wynurzonej - czyżby jakiś garb? Obławianie go nie przynosi żadnych rezultatów. Odwracam się więc w stronę środka jeziora i planuję namierzyć koniec tego garbu, bo gdzieś przecież musi się kończyć. Pierwszy rzut daleko przed siebie. Próbuję wyobrazić sobie dno, prowadząc wolniutko gumę. Wydaje się być równe i twarde, dopiero kilkanaście metrów przede mną raptownie się wypłyca. Przestawiam ponton nieco w prawo i próbuję go ustawić tuż poza namacanym wcześniej blatem. Te kilka metrów sprawia, że pod sobą znowu mam porządne cztery metry. Rzut wzdłuż krawędzi blatu, prostopadle do wcześniej okupowanego garbu. Kopytko sunie wolno tuż nad dnem i nagle czuję delikatne puknięcie. Zacinam i czuje tępy opór... opór, który po chwili zaczyna się wolniutko przesuwać w stronę środka jeziora. Opowieści o wielkich szczupakach robią swoje. Ręce zaczynają mi drżeć. Sprawdzam jeszcze ustawienie hamulca, odwracam się by sprawdzić gdzie jest linka kotwicy i już jestem gotowy do walki. Przez pierwszych kilka minut ryba zachowuje się jakby całkowicie mnie ignorowała. Ja też nie narzucam jej zbytnio swoich pomysłów na przebieg tej zabawy, bo mam na kołowrotku żyłkę 0,22. Jednak z czasem zaczynamy przeciąganie. Kilka metrów dla mnie - kilkanaście dla niej, kilka dla mnie... Gdy w końcu zaczęła krążyć bliżej pontonu. odwróciłem się raz jeszcze, by w razie czego sprawnie podnieść kotwicę i dopiero zorientowałem się, że jestem kilkadziesiąt metrów od garbu, przy którym ostatnio kotwiczyłem. Ryba w tym czasie słabnie. Widzę wreszcie jasną plamę brzucha, czując jednocześnie charakterystyczne pstryknięcia na kiju. Szczupak przewalał się z boku na bok, jednak wciąż trzymał się dna. Gdy wreszcie dał się od niego oderwać, nie dałem mu zawrócić. Z wyczuciem lecz stanowczo podciągałem go do powierzchni i wreszcie zobaczyłem go kilka metrów od pontonu w całej okazałości. Był piękny. Na oko miał dobrze ponad metr długości. Nigdy nie zapomnę tej dzikości w jego oczach, gdy wolno przyciągałem go do siebie. Gdy już był niemal na wyciągnięcie ręki, przesunąłem się bliżej burty, by go chwycić i wtedy stało się coś niesamowitego. Szczupak po prostu otworzył pysk i niemrawo, jakby w geście kapitulacji potrząsnął łbem. To wystarczyło by guma wyskoczyła z jego pyska jak z procy, ze świstem przelatując nad moją głową. Szczupak wciąż stał tuż pod powierzchnią wody i miałem wrażenie, że wciąż na mnie patrzy. Potem spokojnie zaczął odpływać zanurzając się coraz głębiej, aż wreszcie zniknął, a ja siedziałem jeszcze długo z ręką wyciągniętą nad wodę i prawdopodobnie bardzo głupią miną. Gdy w końcu otrząsnąłem się, sprawdziłem gumę. Szczupak był jednak zapięty, przyczyną mojej porażki była główka jigowa, która najzwyczajniej w świecie nie wytrzymała długotrwałego obciążenia i nieco wyprostowała się. To 'nieco' wystarczyło jednak, by szczupak mógł się uwolnić. Tego dnia złowiłem jeszcze szczupaka 68 cm i okonia 31cm, jednak takiego szczupaka jak ten, który wtedy ze mną wygrał, nie miałem na kiju do dnia dzisiejszego.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt