Skocz do zawartości
tokarex pontony

Ranking

Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 23.06.2024 w Odpowiedzi

  1. W zeszłym tygodniu biorę w ręce dwie wędki i nad wodę. Jedna to kij do 28g drugi to mój zestaw mocniejszy do 50g, którego używam przy łowieniu sumów (ale to i tak delikatnie w porównaniu do innych spotykanych nad wodą kilkuset gramowych). Patrzę na układ wody i dochodzę do wniosku, że spróbuję złowić jakiegoś bolenia. Mocniejszego kija nawet nie rozkładam. Na pierwsze rzuty wybieram cykadę, której praca podeszła mi ostatnimi czasy. Prowadzona dość szybko pod powierzchnią. Mniej niż 10 rzutów, branie i w podbieraku melduje się Boleń ok 50cm. Dobry początek. Łowimy dalej. Następne z 10 rzutów i mniej więcej w tym samym miejscu metr, dwa za plecionką która wchodzi do wody wyskakuje na powierzchnię sum, w całości od łba do ogona. Widok demoniczny. Jestem w szoku. Pierwsza myśl, "Atakował moją przynętę!" - sekundę później mam potwierdzenie z wędziska. Szacuję wyskakującą rybę na 170cm. Zaczynamy zabawę. Zestaw kij do 28g, plecionka 0.14, kotwice boleniowe... wniosek: jestem raczej bez szans. Myśl w głowie, może się wypnie to uratuję chociaż woblera. W tej miejscówce szanse przy dużej rybie maleją geometrycznie. Trzeba trochę inaczej podejść do holu. Początek nad wyraz spokojny, 2-3 fikołki, raz myślałem że spadł bo zrobił chyba przewrót w przód. Dalej jest "online" O dziwo ryba podziela mój sposób na hol i nie próbuje się za wszelką cenę dobić do dna. Ale za to płynie trochę z nurtem i muszę za nią iść. Spacer w perspektywie może być dość długi więc drugą wędkę biorę ze sobą co straszliwie komplikuje hol. Po drodze wrzucam ją w trawy i idę dalej już jak człowiek... Po 15 minutach agresywnych odjazdów nie do zatrzymania przechodzi mi przez myśl, że może to być więcej niż te 170, mogłem źle oszacować. Ryba się uspokaja i teraz chwilami mam wrażenie że holuję popowodziowy worek z piaskiem. Z tego przekonania wyprowadza mnie tylko to że ten "worek' płynie też pod prąd Ugięcie wędki wygląda niepokojąco, wiara w plecionkę 0.14 maleje, węzeł plecionki do fluocarbonu zrobiony na szybko nad wodą właśnie się testuje. Wycieczka ma już z 200m, w zasięgu wzroku widać, że dostępność brzegu się kończy i dalej już nie będę mógł iść. Jedyne wyjście to siłowa próba zatrzymania ryby, trudno, najwyżej strzeli sprzęt - od początku na to wyglądało... 20 min holu. Rybę opanowałem i jest w okolicach brzegu, tzn. jakieś 10m. Problem jest taki, że zeszła do dna i nie mogę jej podnieść do góry. Siły wkładam sporo a tu zero efektu, powoli przemieszcza się przy dnie. Mam coraz większe wątpliwości czy dam radę podnieść ją do góry, kotwiczki, plecionka, kij - ten ma w nazwie Power a to daje nadzieję Do tej pory wszystko wytrzymało to może wytrzyma dalej... Ryba pływa na dole w okolicach brzegu i co jakiś czas zrywa się i nerwowo odpływa w dół, a ja dreptam za nią. Nadchodzi chwila, że udaje mi się ją podnieść na długość przyponu (jakieś 70cm), ale wyżej już nie chce. Zobaczyłem wiry na wodzie od ogona... ło... są daleko od przyponu. Mijają następne minuty, a to ja go trochę do góry, a to on w dół i tak przeciągamy tą linę. Co chwilę po kilka kroków w dół rzeki. Ramię szczypie, dolnik wbity w pachwinę, pot na skroniach...Super! Nadchodzi ta chwila, udaje się podnieść rybę pod powierzchnię, pokazuje się głowa znaczy "GŁOWA" i daleko ogon. W tym momencie kolejne zwątpienie - jak ja go wyciągnę, sam samiuśki. Nie ma się co mazgaić, do roboty. Podciągam go pod sam brzeg lekko klepię w głowę, niby ma chęć uciekać ale jakoś bez przekonania. Wobler wystaje z pyska, ale jest spooooro miejsca na dłoń. Łapę go za szczękę i w tym momencie strzela pyskiem ściskając mi dłoń i szarpie w bok (wiem już jak będzie dłoń wyglądała). Ledwo utrzymałem się na brzegu, w drugiej ręce wędka. Tylko nie puścić w takim momencie, nie puścić! Nie puściłem Sum się poddał. Wyciągam go na brzeg, udało się tylko trochę i dalej nie mogę, nie mam siły, brzeg śliski, błoto... Leżąc krzyczę i macham do wędkarza, którego po drodze mijałem podczas holu. Dopiero we dwóch jesteśmy w stanie wyciągnąć go na płaską trawę... Hol ok. 35min. Wycieczka jakieś 300m. Miarka pokazała 224cm naprawdę grubej ryby. Fotki i trafił do wody, po kilku oddechach odpłyną majestatycznie.
    17 punktów
  2. Kilka nocy wcześniej. Zacznę od tego, że była to moja kolejna ósma wyprawa za sumami (ogólnie w tym sezonie prawdopodobnie 13). Do tej pory, przez siedem wyjść za nimi nie mogłem żadnego brania wciąć. I przyszedł najmniej korzystny dla mnie czas, bo jeszcze osłabiony po wirusie, ale wygłodniały wędkarskich emocji zdecydowałem się na wieczorne, rześkie spacery z wędką. Plan był prosty. Jak najmniej wysiłku, minimum chodzenia, minimum młócenia wody. Jak już Adusta leciała, to w miejsce, gdzie coś dawało znaki. Pierwsze podejście i duże zamieszanie przy przynęcie wprowadziło napięcie. Po kilkunastu minutach obserwacji zdradził się kolejny jegomość. Podszedłem powoli około trzydziestu metrów i nie czekałem długo, bo może w piątym rzucie zrobiło się piekło na środku kanału i jednocześnie mam silne szarpnięcie. Tym razem miałem pewność, że przynęta była dobrze trafiona i moje zacięcie, jakby to potwierdziło. Teraz zaczęła się dla mnie ta trudniejsza część. Okazało się, że św. Zenon z Werony nie był na tyle łaskawy i nie obdarzył mnie jakąś mniejszą rybą, tylko taką z wyższej półki. Sprzętowo byłem dość dobrze przygotowany, jednak kondycyjnie byłem dętka. Okazało się to po kilku minutach, a najbardziej w momencie, gdy musiałem suma wciągnąć na brzeg, by go bezpiecznie uwolnić od przynęty. Na śliskich kamieniach i przy jego kondycji nie podjąłem się zrobić tego w wodzie. Pisząc to dzisiaj, gdy lepiej się czuję, to już powoli myślę o kolejnej wyprawie. Sprzęt czeka w gotowości. Przypon wymieniony, przynęta przeżyła, to można myśleć jeszcze o jakiejś akcji. Po ostatnich niepowodzeniach zamieniłem wędki. Wcześniej miałem wrażenie, że miałem kontakt z niektórymi sumami, tylko jakoś nie dało się ich wciąć. PEEN WRATH SPIN 244 cm/80-120 g miał mi dać większą szansę na odpowiedź na branie. Może to tylko zbieg okoliczności, ale skończyło się sukcesem. Pozostałe elementy zestawu, to plecionka Berkley Whiplash 48 kg nawinięta na kołowrotek Ryobi Arctica 6000. Przynętą był ulubiony przeze mnie wobler crawler Adusta Yajirobee 6,5 cm/19 g. Branie nastąpiło po godz. 22:00. 175 cm pzdr.,:)
    17 punktów
  3. Wracając do historii, to dopiero w marcu nieśmiało myślałem o łowieniu wzdręg. Mogę powiedzieć tak, w pewnym sensie jest to spowodowane bardzo słabymi wynikami ze spinningowymi okoniami. Okazuje się, że wzdręgi mogą doskonale wypełnić lukę i lekki spinning przedłuża takim jak ja sezon właśnie spinningowy. Sprzęt nie musi być bardzo specjalistyczny. U mnie doskonale sprawdza się okoniowy Dragon Finesse 0,5-0,7 g. Wielką zaletą tej wędki jest jej długość 245 cm. Jest to wklejka. Wszelkie wędki do łowienia białorybu w zasadzie nie przekraczają 200 cm. Łowiąc w miejscach o mocno zarośniętej linii brzegowej, długość Finesse dobrze się sprawdza. Bywa, że nachodzi mnie ochota na łowienie okoni, lub kleni i ona spełnia u mnie wszelkie cechy uniwersalności. To samo dotyczy plecionki. Berkley Whiplash 0,06 yellow z dodanym przyponem z fluorocarbonu całkowicie się sprawdza. Koniec lutego był przeplatany dobrymi i kiepskimi braniami. Czas na marzec. Zaczął się słabo. W niedzielę złowiłem jedną wzdręgę. Brania zaczęły się dopiero tuż przed zmierzchem. Wtorek mnie zaskoczył. Pojawiło się słońce. Znalazłem kawałek wody spokojnej od wiatru i z kawałkiem brzegu z trzcinami. To był bardzo ważny warunek. Przez kilkanaście minut nie miałem brań. Pomny poprzedniego sezonu zacząłem podrzucać silikonowe larwy pod same trzciny. Czasami przynęta niebezpiecznie wpadała między wystające z wody łodygi. To była konieczność, bo tam zaczynały się brania. Wystarczyło podać metr przed i ustawały. Zacząłem od małej Tanty na mikro główce. Złowiłem kilka wzdręg i po nich sięgnąłem po larwy od Lure Craft. Dostałem kilka blistrów do testów na okonie. Z nimi nie mogę sobie poradzić, to zdecydowałem trochę skrócić przynęty i spróbować łowić nimi wzdręgi. I się zaczęło. Widocznie kolor ciemnej wiśni i motor oil bardzo im pasował. Dopiero przed zmierzchem zaczęło to wszystko gasnąć. Wróciłem do sprawdzonej przynęty, czyli do kawałka Tanty w kolorze żółtym na haku bez obciążenia. Nie wygląda to ładnie, ale jest skuteczne. Tanta w bardzo wolnym tempie opada. Wręcz momentami "wisi"w toni nie mogąc przytopić linki leżącej na wodzie. Delikatny ruch kołowrotkiem powoduje przytapianie linki i penetrację w głębsze obszary. Brania są zauważalne dopiero po ruchu plecionki. Czasami są to delikatne szarpnięcia, lub uciekanie w bok. Każde takie zachowanie staram się zacinać delikatnie podnosząc wędkę. Nie trzeba energicznie tego robić. Czasami wiatr robi zmyłki i delikatna reakcja daje szansę, że jeszcze z takiego rzutu będzie branie. Gdy się zrobiło mocno szaro, to wzdręgi zrobiły się, jakby odważniejsze. Atakowały przynętę w dalszej odległości od trzcin. Bardzo udany dzień. pzdr., jaceen
    15 punktów
  4. Zacząłem sezon w sobotę. Pojechałem do Wrocławia na dwa kanały, ale w obu nie znalazłem szczęścia. Wracając do domu zatrzymałem się na chwilę na Widawie. W pół godziny trafiam dwa klenie i bolenia 60+, jedno atomowe branie nie wcięte. Wszystko na 1.5 calową tantę. W poniedziałek byłem tam ponownie ale bez kontaktu. Zacząłem więc szukać na mapie miejsc na Widawie gdzie mógłbym podjechać. Za 3 podejściem znajduję ciekawe miejsce i trafiam rybę sezonu? Na początku myślałem, że to boleń, ale jak zobaczyłem kropki to nogi zrobiły się miękkie.
    15 punktów
  5. Cześć. Po przejściach zdrowotnych nabrałem trochę sił i odważniej zacząłem zaglądać nad wodę. Po ostatniej akcji miałem jeszcze obawy, ale udało się je rozwiać za sprawą gagatka z niedzielnej wyprawy. Fajny sportowy rozmiar. Branie bardzo widowiskowe i dość twarda walka. Zbyt mocno nie dociskałem hamulca, bo kotwice często dają szansę na ich rozprostowanie. Czasami wymieniam, czasami nie i później jest lament:))) Tym razem spokojnie pracowałem przez kilka minut i czwarty sum, w rozmiarze 135 cm zasilił album z roku 2024. Przynętą był wobler Adusta Yajirobee JR 6,5 cm/19 g. Branie było około godziny 0:30.
    14 punktów
  6. W ostatnich tygodniach trochę poganiałem za kleniami. W sumie testy co i jak. Udało się złowić 7 ryb powyżej 50 cm. Jedno wyjście 11 kleni w tym 3 powyżej 50cm. Było miło. Z ciekawych wielkich przyłowów to przy próbie złowienia bolenia trafiła się Tołpyga "w okolicach głowy" pokrywa skrzelowa... 129 cm, 30 kg Siła i pompa była. Sumek 130 przy tym to zabawa dla małych dzieci. Chyba 3 wyjścia za sumem. Jedno branie. Jeden złowiony. Dzień. Branie metr pod powierzchnią na głębokiej wodzie. 188 cm
    14 punktów
  7. Cześć. Wypatruję na moich okolicznych odcinkach Odry sygnałów jesiennej aktywności drapieżników i nie wiele się dzieje. W piątek ruszyłem trochę dalej i zrobiłem parę kilometrów po odrzańskich kanałach. Podejście miałem pesymistyczne, ale koniec z końcem źle się nie skończyło. Spinning delikatniejszy, by ogarniał okonie i sandacze na lekko. Wziąłem też trochę żelastwa, wirujące ogonki, cykady i wahadłówki. Od wirującego zacząłem, bo to przynęta do szybkiego obławiania i dalekiego zasięgu. Przy niesprzyjającym bocznym wietrze lepiej było nimi łowić, niż gumkami. Minęło zaledwie kilka minut i siada coś, co się okazało boleniem. Całkiem przyzwoitym, bo miara pokazała 67 cm. Bardzo niski poziom wody sprawił, że pomijałem duże odcinki i dość szybko nabijałem dodatkowe metry. Zmiana kanału i na przyponie zawisła guma Westin ShadTeez Slim 7 cm z obciążeniem 4 g. Trafiam kilka okonków i tuż przed zmierzchem mam lekki "strzał". Lekki, bo na Spinningu Mikado Cristalline Travel ciężko o spektakularny efekt walnięcia w blank. Lubię tę wędkę. Mam do niej 4 wymienne szczytówki i w zasadzie mógłbym nią ogarnąć większość mojego spinningowego łowienia. Wędeczka miło się wygięła i na końcu zestawu pojawił się... sandacz 60 cm. Po zmroku wróciłem na poprzedni kanał i spróbowałem złowić nocnego jazia. Przeszedłem kolejny kilometr na upatrzone miejsce i zacząłem dokładnie przeczesywać płytkimi woblerami miejscówki. Woda nie dawała żadnych oznak życia. Dopiero na skrajnym odcinku, gdzie już miałem kończyć, wypłoszyłem coś przy brzegu. I tam się skoncentrowałem, zostając jeszcze na chwilę. Skończyło się na pięciu braniach. Dwa zepsułem, a złowiłem dwa klenie i szczupaka. To był mój ostatni raz w tym sezonie na tych odcinkach Odry. Następne dopiero wiosną. A i to nic pewnego, bo teraz mam wiele dalej. Woda, którą darzę sympatią, była mocno w odstawce. 👊
    13 punktów
  8. Cześć, Brawo brawo, świetne ryby 👏 Mi wczoraj również się poszczęściło. Prawda taka, że zdążyłem jeszcze w ciągu ciepłych nocy zaliczyć drugiego wymiarowego. Pierwszy dwa tygodnie temu 90 cm trochę mnie nie satysfakcjonował, patrząc na to, że koledzy po ,,fachu,, mieli już na koncie po kilka okazów. Po dwóch miesiącach przerwy zacząłem szukać swojego szczęścia. Szło dość kiepsko, trochę akcji, dwa spady i jeden wcześniej wspomniany wyjęty. Plan był prosty, aby choć trzycyfrowy sumek widniał w tegorocznej galerii, nawet taki 101. Dostałem rzetelną radę, być i łowić na spadającym ciśnieniu lub klasycznie przed samym frontem. Od środy dzień w dzień, dopiero w piątek jakiś kontakt dwa nietrafione brania, sobota cisza. W niedzielę przyszedł najgorszy kryzys, zmęczenie dało już znać. Nastał wieczór, od jutra spore załamanie pogody, w końcu koniec męczących upałów i mam nadzieję, że komarów również, szybka myśl, muszę sprawdzić czy faktycznie poskutkuje. Mocna kawa, zimny prysznic, baniak wody do placka i nad wodę, bo reszta od prawie miesiąca spakowana oraz gotowa i co tam, jak padnę to głęboko nie jest i zaraz się rozbudzę, pływać jeszcze umiem 😉 Dwie godziny biczowania i nic, sprawdzam czas i daję sobie jeszcze dwie ostatnie miejscówki. Mam jakieś 40 minut do autobusu. Pierwsza nic, na wodzie tafla, bo bobry zrobiły już swoje i pochowały się skrupulatnie. Druga trochę mniej atrakcyjna, ostatnie rzuty, jeszcze z 10 minut zapasu, bo rano o 8:00 trzeba być zwartym i gotowym w pracy, a tu nagle petarda na wodzie i kij z ręki ucieka. Jest w końcu!!! Tylko jaki? Nikogo w okolicy do pomocy, wysoka burta tylko doholować do brzegu i ocenić szansę 😉 Trzy, może cztery odjazdy prawie na drugi brzeg i nagle słabnie, a przede wszystkim nie spadł, jeszcze się trzyma. Chyba się uda, tylko pytanie jaki duży? Mija 10 może 15 minut i jest prawie pod nogami, no cóż, trochę przeliczyłem się, bo w trakcie ,,zabawy,, szacowałem maksymalnie na 130-140. Cała jednak trudność wiadomo, polegała na wyjęciu. Za dużo wyboru nie miałem, 20 metrów brzegu ograniczonego z jednej wysoką trzciną, a używam dość krótkiego kija 244, z drugiej zaś spory krzaczor nie do przejścia. Decyzja pozostaje jedna, wchodzę do wody, kilka prób i w końcu doświadczenie daje sukces 💪 Szybka sesja, wypięcie, a pomiar daje równe 180!!! 😁 Co chciałem to dostałem, lecz z dużym zapasem 😂 Przynętą był chiński nietoperz już po sporych przejściach, stracił teraz nawet jedno ucho, lecz jeszcze do odratowania tak sądzę, skrzydła pogięte i przekręcone. Pójdzie jeszcze w tygodniu na warsztat. Ryba również po przejściach, spora rana na czubku górnej szczęki, innych znaków szczególnych nie dopatrzyłem. Od środy przespane jakieś 20 godzin, a emocje jeszcze mnie trzymają i wiecie co? Poszedłbym dziś raz jeszcze 😂😂😂 Wszystkim zaglądającym dużo zdrowia, cierpliwości oraz wytrzymałości i do zobaczenia nad wodą 👊
    13 punktów
  9. Z jednej strony finezja, a z drugiej szukam wszelkich dziur, zakamarków, stref "beznadziejnych". I ta finezja nie bardzo do tych miejsc pasuje. Kiedyś omijałem podobne z daleka. Gdy zacząłem poznawać obyczaje wzdręg, to znowu mój świat wędkarski przewrócił się do góry nogami. Znowu trzeba przewidywać, jak przynęta ma pracować. Czy w opadzie, czy prowadzona jednostajnie, a może kombinacje różnych technik. Aptekarska dokładność w doborze obciążenia, kolorze i wielkości przynęt czasami decydowała, czy wracałem na tzw. zero. W sprzęcie przewiduję jeszcze zmiany. Jestem świadomy, że mogę sobie pozwolić odchudzić zestaw. Jednak nie będę przesadzał. Jedno, co sobie ustaliłem, to nie będę szedł w kierunku wędek bez dolników z uchwytem pod nadgarstek. To są bardzo specyficzne wędki. Praktycznie wszystkie poniżej 200 cm i z minimalistycznym cw. Uważam, że łowiąc wyłącznie z brzegu i w większości z utrudnionym dostępem do holu, byłoby to nieporozumienie. Stąd linka jest też trochę mocniejsza, by zwiększyć szansę i szybciej doprowadzić ryby do podbieraka minimalizując ryzyko. Zdaję sobie sprawę, że mogę tracić na ilości brań. Jednak coś trzeba było postanowić. Drżeć przy każdym braniu, albo mieć pewność, że dam radę wyjść z najtrudniejszej sytuacji. Ostatnio pochwaliłem sam siebie, że wytrwałem w swoim postanowieniu i nie przekroczyłem swoich ustalonych granic. Dzięki temu spełniło się moje marzenie. W końcu przechytrzyłem taką, która może okazać się jedyną w swojej karierze. Miara wskazała 41 cm. I nieśmiało twierdzę, że to był samotnik. Wzdręga wyskoczyła z miejsca, gdzie niby nic się nie działo. A pozostałe brania były w sporej odległości od stanowiska i rybki brały, jakby z jednego rocznika. Zdecydowanie innego rocznika. Przynętą była Tanta 25 mm na bezzadziorowym muchowym haku dociążonym koralikiem 2,5 mm. Sprzęt jakim łowię: - Dragon Finesse 245/0,5-7g - Ryobi Ecusima 1000 - Sunline Siglon 0,06 - fluorocarbon Azura Sawada 0,20 pzdr., jaceen
    12 punktów
  10. Nieśmiało postanowiłem otworzyć sezon spinningowy. Miałem to zrobić wczoraj, ale żonka miała inny pomysł na wspólną sobotę, więc przełożyłem na dziś. Pogoda jednak bardzo się zmieniła. Wczoraj ciepło i słonecznie, dziś pochmurno, wietrznie i o wiele zimniej. Nie oszukujmy się jednak, czy dla chłopaka z Podlasia zła pogoda może stanowić jakikolwiek problem? Pojechałem na odkrytą rok temu odrzańską prostkę. Wtedy dała mi kilka wiosennych jazi, więc po cichu liczyłem, że i teraz się do mnie uśmiechnie. Czwarty, może piąty rzut i jest przytrzymanie. Po dłuższym holu zdziwienie - w podbierak wjeżdża ładny leszcz. Zassał woblerka tak, że tylko ster było widać. Łowiłem już na Odrze z premedytacją leszcze na spinning, ale to było conajmniej 2-3 tygodnie później. Przesuwam się kilkadziesiąt metrów w górę rzeki i tu po którymś wypuszczeniu woblerka wreszcie mam takie walnięcie, jakie zapamiętałem z poprzedniej wiosny. Agresja i złość - tak bym je podsumował, a w podbieraku ląduje piękny, odrzański Jaź. Kilka zmian miejsc nic nie daje, więc zaczynam kombinować z woblerami. Na agrafce musiał zawisnąć "żółtobrzeżek", bym znowu poczuł to fajne kopnięcie. Tym razem jazik mniejszy, ale równie piękny. Wracam w stronę samochodu i zatrzymuję sie jeszcze w miejscu od którego zacząłem. Tu w ciągu kwadransa doławiam dwa podobne leszcze. Zrobiło się chłodno, zaczęło mżyć, śpiąca obok psinka zaczęła dygotać czym dała mi dobrą wymówkę, by się zawinąć, bo przecież Podlasiak przed chłodem nie ucieka, ale psa szkoda Siedem brań, pięć ryb w podbieraku - tak to ja mogę zaczynać każdy sezon
    12 punktów
  11. Nie potrafię znaleźć jakiegoś motywu przewodniego dla swojego sezonu '24, bo i jakichś ambitnych planów do zrealizowania nad wodą nie miałem. Żadnych notatek, plików ze zdjęciami... wszystko co się wydarzyło, co złowiłem i fotki, które pstryknąłem są już na tym Forum. Starałem się brać czynny udział w każdej z zaproponowanych tu rywalizacji, więc najłatwiej będzie mi podsumować sezon na tej podstawie. U mnie 43 i wpisywałem wszystko, bo chyba za stary już jestem, by chcieć odpocząć nad wodą i jednocześnie mieć w głowie, że nie zrobiłem wpisu Do tego 14 dni urlopów wędkarskich, czyli łącznie 57 dni nad wodą w czasie których udało mi się przechytrzyć 65 ryb spełniających normy GP. Z tymi dniami to też duże słowa, bo o ile te dwa tygodnie na urlopach były rzeczywiście wędkarskim maratonem, o tyle tu na miejscu przeważnie były to 2-3 godzinne przebieżki. Zacząłem jak co roku od płoci, ale tym razem było słabo. Chyba się przeniosły, a nie miałem zbytnio czasu, by szukać ich gdzie indziej, tym bardziej, że od dwóch lat tę moją przedwiosenną przepływankę zaczyna wypierać feederek ze skórką chleba, choć i on w tym roku nie był jakiś spektakularny. Wiosna zaczęła się lepiej. Do tej pory, żeby złowić jakiegoś wiosennego jazia i otworzyć tym samym sezon spinningowy jeździłem regularnie na Opolszczyznę. Tym razem trochę przypadkiem znalazłem jazie i nawet kilka złowiłem na lokalnej Odrze. Mam nadzieję, że to nie był przypadek, ale już niedługo będę mógł to sprawdzić. Majówka od lat mnie nie zawodzi i nie mówię tu o rybach, bo one nie są najważniejsze. Mogę wskoczyć na ponton, a nawet wyłączyć telefon (od kilku lat praktykuję taki rytuał, że przed wyjazdem komunikuję wszystkim mogącym chcieć zadzwonić do mnie w czasie urlopu, że będę w polu zasięgu białoruskiego, a tam każde połączenie jest koszmarnie drogie i o dziwo okazuje się, że taka informacja sprawia, że tematy, które kiedyś były niecierpiącymi zwłoki, teraz przestają takimi być). Oczywiście tak nie jest. Owszem, wchodziłem w białoruski zasięg będąc nad granicznym Bugiem. Odkąd jednak trwa wojna i związane z nią obostrzenia w poruszaniu się przy granicy coraz rzadziej zaglądam na ten odcinek, ale pretekst do wyłączenia telefonu pozostał Pływam więc gdzie chcę, łowię co chcę (zawsze mam dwa spinningi i spławikówkę), a przede wszystkim jestem blisko natury. Staram się nie używać silnika, by jak najmniej ingerować w otoczenie. Poza tym lubię wiosłowanie. Dzięki temu mogę podglądać ryby pode mną, ptaki w trzcinowiskach, a nawet ważki i inne owady lądujące na burcie mojego pontonu. Kiedyś kompletnie nie zwracałem uwagi na takie rzeczy, a od pewnego czasu z każdym rokiem coraz bardziej. Majówka '24 oprócz tych wszystkich wymienionych wyżej atrakcji pozwoliła mi jeszcze otworzyć i zamknąć tabelę okoniową, a wisienką na torcie był szczupaczek bodajże 83cm złowiony na okoniówkę, który przez kilka minut robił u mnie za silnik do pontonu. Hol, którego prędko nie zapomnę. Kolejny etap, o którym warto wspomnieć to sierpień. Do tej pory ten miesiąc nie był w moim wydaniu jakimś godnym uwagi. Teraz, trochę za sprawą odkurzonego feedera stał się jednym z lepszych, jeśli nie najlepszym. Oprócz feedera był oczywiście spinning i jedyne chyba w tamtym roku wymiarowe bolenie. Wracając jednak do feedera i w ogóle do metod gruntowych - widzę, że coraz chętniej do nich wracam. W 2023 miałem epizod z przystawką, trochę ryb połowiłem, ale najbardziej cieszyły mnie karasie z Odry, które były pierwszymi złowionymi na Dolnym Śląsku. W 2024 znowu złowiłem karasia w Odrze, co ciekawe - wszystkie dotychczas złowione były rybami 40+ - czyżby mniejsze tu nie pływały? Żeby jednak je złowić musiałem wytypować i przygotować miejsce, co w moim przypadku oznacza kilkudniowe sypanie kukurydzą z puszki, "końskim zębem" i mieszanką kilku innych mniej lub bardziej oczywistych ziaren, a to oznacza, że robię dokładnie to samo co ćwierć wieku temu robiłem nad Bugiem i mimo tego, że wędkarstwo jak każda inna dziedzina przez ten czas poszła mocno do przodu, że ryby dostają teraz jakieś kulki, pellety i inne smakołyki, których nazw nawet nie powtórzę, to jednak stare sposoby również zdają egzamin i są skuteczne i własnie to najbardziej mnie w tym kręci! Gdy dodam do tego fakt, że na jeden i ten sam zestaw z tą samą zanętą w koszyku, wstawiany codziennie w tym samym miejscu łowiłem na zmianę karasie, leszcze, płocie, klenie, jazie i brzany to ja się pytam - czego chcieć więcej do pełni wędkarskiego szczęścia. Kilka dni temu czekając w kolejce do zrobienia opłat w moim Kole słuchałem standardowego narzekania na wysokość opłat, na brak ryb, na chęć przeniesienia się na komercję.... i pomyślałem wtedy o tym sierpniu i o tym łowieniu. Nie znam się na łowiskach komercyjnych, bo nigdy na nich nie łowiłem, nie będę więc powtarzał frazesów krążących po sieci, że gdzieś jest łatwiej, gdzieś trudniej, gdzieś ryb więcej, a gdzieś mniej... Policzyłem jednak tak na szybko, że skoro mam 43 wpisy w rejestrze i zapłaciłem za to 440zł to dzień łowienia kosztował mnie dychę. Nie wiem i nie sprawdzałem ile kosztuje dzień na komercji, ale nie wyobrażam sobie, by mogła być taka, na której będę mógł łowić brzany, jazie, klenie... i inne rodzime ryby z jednego miejsca i to wszystko w dodatku za dychę! W konsekwencji nawet mi powieka nie drgnęła, gdy nadeszła moja kolej do wykupienia znaczków Późnojesienny urlop znowu na pontonie. To już jednak zupełnie inna bajka. Nie ma ptaków, nie ma ważek, jest buro, ponuro, a przede wszystkim na tyle zimno, że nawet gdyby były, nie miałbym ochoty, by się na nich skupiać. Złowiłem kilka fajnych wzdręg i to chyba moje pierwsze złowione o tak późnej porze. Nie będę udawał, że sam na to wpadłem. To wpisy @jaceen mnie zmotywowały i za to mu dziękuję. Złowiłem też kilka fajnych okoni. W pierwszej chwili to byłem przekonany że te dwie niemal czterdziestki to moje najlepsze ryby z wód stojących (bo wszystkie 40+ pochodzą z rzek), a właśnie pisząc ten post przypomniałem sobie, że mam na koncie jednego okonia 40+ z jeziora złowionego spod lodu. Niemniej to najfajniejsze okonie z tej wody, wody na której łowię praktycznie od dziecka. Szczupaki o dziwo nie odpaliły. Złowiłem honorowo jednego wymiarka. Po powrocie wyskoczyłem na Odrę raz, czy dwa, zajrzałem też nad wrocławską zatokę, ale ryby mnie omijały, więc wyjątkowo skończyłem sezon 20 listopada. Poprawiłem jedną życiówkę - brzana chyba 68,5 cm (nie chcę mi się sprawdzać, żeby mi te wypociny nie zniknęły nagle). Złowiona na Bzyka. Nie dość że woblerek malutki, to jeszcze kotwiczki oryginalne, czyli wiadomo jakie są w Siekach. Grot przegięty do kąta prostego poddał się w podbieraku - fart w wędkarstwie też jest potrzebny Plany na 2025? Boże, chcę mieć czas na ryby, chcę móc wyłączyć telefon nad rzeką, chcę żeby ważki znowu lądowały na moim pontonie, chcę znów poczuć się częścią tego wszystkiego co nas nad wodą otacza. Niby niewiele, a jednak tak wiele.
    12 punktów
  12. 12 punktów
  13. Gratulacje dla wszystkich Ja ostatnio nic nie pisałem, ale to nie znaczy że nie wędkowałem. Od ostatniego wpisu byłem kilka razy nad wodą, dwa razy stacjonarnie z feederkami w nocy, kilka razy na Wiśle nocą za sandaczami, oraz parę razy z samego rana celując w klenie i jazie oraz bolenie.. Parę wypadów było strasznie pechowych bo straciłem kilka pięknych jazi oraz boleni, jednak ostatni tj. wczorajszy poranek wynagrodził poprzednie niepowodzenia.. Było też kilka wypadów do lasu na grzybki, raz udało się nawet fajnie pozbierać prawdziwków oraz kilka pierwszych w tym roku Kani No ale już wracając do wczorajszego poranka, pojechałem nad wodę dosyć późno bo dopiero ok 7 rano. Pierwszego klenia złowiłem dosłownie 10min po rozpoczęciu łowienia, rybka miała 45 cm Niestety podczas holu spłoszył mi stadko więc postanowiłem przejechać w inne miejsce parę kilometrów dalej. Po dojechaniu na miejsce od razu widać było gołym okiem dość spore stado kleni mniej więcej kilkadziesiąt ryb z czego kilka już z tych duuużych. Jakimś cudem udało mi się ich nie spłoszyć i podejść na odległość rzutu lekkim smużakiem, dobre 10minut próbowałem podać przynętę tym większym osobnikom.. Wreszcie jeden się skusił i po jakichś 3 minutach holu udało się wyjąć największego klenia w tym sezonie - 54 cm Oczywiście po tym holu wszystko spierdzieliło więc pozostało mi znowu zmienić miejscówkę Stwierdziłem że skoro klenie są aktywne to pora zajrzeć na jaziową metę.. Jakieś 25 minut po złowieniu klenia dostrzegłem z daleka kilka jazi zbierających z powierzchni płynące z prądem jakieś coś Sytuacja podobna do poprzedniej, prawie na klęcząco udało się podkraść na odległość rzutu. Dosłownie w pierwszym rzucie i spławianiu smużaka w poprzek nurtu od razu zainteresował się największy jaź którego wczoraj widziałem.. Skubaniec brał mi trzykrotnie zanim zassał na tyle porządnie że go zaciąłem, normalnie myślałem że tam zejdę.. Dwie minutki holu i fartem udało się go doholować bo strasznie wariował a do tego już w podbieraku się wypiął.. Szybka sesja pomiarowa parę selfiaków i mam nową życiówkę Jazia Pomiar pokazał 55,5 cm, więc ryba na złoty medal wiadomości wędkarskich czy wędkarskiego świata.. Wątpię żeby w najbliższym czasie udało mi się złowić większego, chociaż jest to możliwe bo jeszcze parę lat temu nasz haczykowy kolega KrzysiekG złowił na naszych wodach jazia ponad 60 cm ! PS. Już pojutrze zrobię kolejny podobny wypad, a w planach na ten miesiąc mam jeszcze jakiś wieczorny stacjonarny wypad lub poranne spławikowo feederowe karasiowanie
    12 punktów
  14. Cześć. Z początkiem lipca poleciały do wody przynęty bardziej selektywne. Blisko połowę czasu łowiłem powierzchniowo. Efektem były złowione dwa klenie i boleń. Szukając głębiej, dołowiłem bolenia, jakieś drobne okonie i kilka brań, takich "pstryków" zepsułem. Najwięcej akcji miałem z crawlerami a konkretnie z Adustą Yajirobee i gumową bezzaczepową żabą. Żabę pożarł ładny kleń. Atak był taki, że w początkowej fazie nie wiedziałem, co ją zaatakowało. To był król tego rewiru. Szeroki, wypasiony, silny, wyglądał na więcej niż, rzeczywiście było na miarce (52 cm). Przynętą była rzeczona żaba po modyfikacji na crawlera. Brań na nią miałem więcej. Boleń, jak boleń, jak wygląda, każdy prawie wie. Jednak one potrafią być aktywne w nocy. I złowienie go w takich warunkach daje dodatkową nobilitację. Szukałem drapieżników pod ławicami drobnicy i w końcu się udało. Mocne branie na woblera HMS 7g/F. Nigdy tego nie robiłem. A ktoś z was? Łowiliście na skórę w nocy? Nie miałem dużo pieczywa. Zostawiłem kilka kawałków z kanapki. Miałem kilka zbiórek i jedną wykorzystałem. Łowiłem na krótko, by móc obserwować dokładniej, co się dzieje. Przy dalszym wypuszczaniu gubiłem się i nie kontrolowałem. Przy dobrym miejskim doświetleniu można ten styl uprawiać bez większych problemów.
    12 punktów
  15. Cześć. Za nami długi weekend majowy i początek sezonu szczupakowego. Szczęśliwie udało się w każdy dzień tego weekendu być na rybkach i chociaż szczególnych rewelacji nie było, to było sympatycznie i dwa nowe PB wpadły 😉 1 maja Długo wyczekiwane rozpoczęcie sezonu na prawdziwe drapieżniki. Kompletowany już od dwóch miesięcy sprzęt, nowe przynęty i duże nadzieje. Do tego zapowiadana dobra pogoda. Mimo, że tego dnia miałem w perspektywie rodzinny wyjazd na majówkę, postanowiłem z rana pojechać poza Wrocław, na upatrzoną pod szczupaki, stojącą wodę PZW. Nad wodą sporo ludzi, choć głównie stacjonarni, ale znalazłem dla siebie trochę miejsca. Już w pierwszym rzucie miałem okazję rozpocząć godnie sezon. Szczupak, na oko sześćdziesiątak, wyskoczył spod trzcin w momencie, gdy już wyciągałem z wody woblera. Narobił chlupotu, ale nie trafił. No to będzie eldorado, pomyślałem 😁 No, ale nie było. Udało mi się wypracować dwa szczupaczki poniżej czterdziestu i okonia. Na deser zaliczyłem PB. Takiej dużej i ciężkiej jeszcze nigdy nie wyciągnąłem, a kilka już się zdarzyło. Chwyciła za kotwicę i mocno trzymała. Co ciekawe trzymała też kawałek przyponu od zestawu karpiowego. Bardzo drapieżna 😁 2 maja Szybki wieczorny wypad na Zalew Wrzeszczyński, w miejsce gdzie wpływa do niego rzeka Bóbr. Celem miały być bolenie na przynęty powierzchniowe. Nie widziałem aktywności boleni i nic nie złowiłem, jednak miałem chwilę dużych emocji. Animowałem właśnie woblerka WTD, ściągając go w miarę szybko do siebie, gdy zauważyłem, że w ślad za woblerem podąża i wciąż wzbiera fala generowana przez dużą rybę. Im bliżej był woblerek, tym fala rosła, lecz gdy zostały już ostatnie dwa metry ryba zrezygnowała i zawinęła z powrotem. Został po niej tylko duży wir i trzęsące się ręce... 3 maja Zaplanowana od dawna wyprawa z moim ojcem i braćmi na pstrąga do Spindlerovego Mlyna. Pojechaliśmy typowo rekreacyjnie, aby uczcić urodziny mojego taty. W planie mieliśmy cztery godzinki łowienia na spinningi, a później jakiś dobry obiad w czeskiej knajpie. Na samym początku zaliczyliśmy potężną, ale krótką, burzę z ulewą. Na szczęście jeszcze nie zaczęliśmy wtedy łowić i przeczekaliśmy ją pod daszkiem. Później pięknie się wypogodziło i nad wodą zrobiło się wprost gorąco. Sporo ludzi tego dnia pływało na belly boat'ach, łowiąc na muchę i widzieliśmy, że co i rusz targali jakieś pstrągi. My z brzegu, na spinningi, mieliśmy problem żeby sięgnąć do ryb i skłonić je do brania. Ogólnie złowiliśmy trzy pstrągi i kilka spięliśmy, a do tego wpadło kilka okoni. Ja zaliczyłem cztery całkiem przyzwoite okonie. 4 maja Po powrocie do Wrocławia postanowiłem podsumować majówkę szybkim wypadem o zmierzchu nad Odrę. W planie miałem przetestowanie kilku zakupionych niedawno przynęt na bolenia. Znowu nie było widać żadnej boleniowej aktywności. Nic się nie działo, jednak dosłownie w ostatnim rzucie przydzwonił, tuż przy brzegu, niezły kabanik. Ale nie boleń 😉 Miarka pokazała 52 cm. Moje nowe PB 💪 To była dobra majówka. Było trochę przygód, było trochę emocji, będzie co wspominać 👊
    11 punktów
  16. Prima Aprilis - poniekąd dzień dla mnie szczególny. Wiele lat temu właśnie pierwszego kwietnia przyjechałem do Wrocławia mówiąc dziewczynie, którą odwiedzałem, że się tu przeprowadzam. Oczywiście data nie była przypadkowa. Żart na tyle mi się spodobał, że się nie udał - Wciąż tu jestem . Ten dzień i ta rocznica to kolejny pretekst, by coś celebrować - najlepiej nad wodą. Pojechałem prosto z roboty, a biorąc do serca radę @Fido Angellus - zacząłem od końca. Pierszy rzut, przytrzymanie woblerka i ciach. W podbieraku ląduje jazik. No zna facet miejscówkę jak mało kto, trzeba mu to przyznać - myślałem uwalniając rybkę. Chwilę potem drugie ciach i jest leszczyk. Kolejny raz wyobraźnia kreśliła scenariusz wg którego rozbijam wędkarski bank i kolejny raz mnie zwiodła. Przez kolejne trzy godziny nie działo się kompletnie nic. Wyjąłem nawet obrotówki, z którymi zwykle czekam kilka tygodni dłużej, ale to nic. Podejrzałem wędkarza, który mnie minął i łowił na silikonowe robaki (tak mi się przynajmniej wydawało). Też ich ostatnio nakupiłem z myślą co prawda o majowych wzdręgach na płytkiej wodzie stojącej, bo tam to jakoś ogarniam i nie muszę się zastanawiać, czy poprowadzić przynętę 30, czy 60 cm pod wodą, która ma maksymalnie metr. Wzdręga jak będzie chciała to i tak ją zobaczy i zassie. Natomiast na rzece i to sporej póki co kompletnie tego nie czuję. Dzisiaj też nie poczułem, choć miałem wrażenie, że jedno dosyć wyraźne pstryknięcie było. Gdy obrotówki i robaki nic nie dały, wyciągnąłem pudełko z mniejszymi woblerkami, których praktycznie nie używam poza latem. Te ani nie chciały latać, ani głębiej schodzić... no dramat, ale kombinować trzeba do skutku. Na dnie plecaka miałem jeszcze jedno pudełeczko, które jest tam zawsze, a w nim woblerki, których nie czuję i te, które wciąż czekają na swój chrzest. W sumie to jedno nie wyklucza tu drugiego Miedzy nimi był malutki "krąpik". Tak się przynajmniej nazywa. Mam ich kilka i są skuteczne, ale ten z uwagi na malowanie, które kompletnie niczego nie przypomina jakoś mi nigdy nie pasował. W akcie desperacji doczekał się swojej szansy. Woblerek jest wolnotonący więc wypuściłem go daleko licząc, że w końcu dosięgnie dna, a gdy uznałem, że już to zrobił, przytrzymałem go na jak się okazało bardzo długim "dyszlu" i wtedy nastąpił taki strzał, jakie już tu wielokrotnie opisywałem. Gdy chwilę później ryba chlapnęła na powierzchni byłem pewien, że to jaź, a gdy później zamiast grzecznie iść w moją stronę poszła w swoją pokazując że nie toleruje sprzeciwu - pomyślałem, że ten jaź to będzie moje nowe PB. Hol trwał pewnie z pięć minut i przez ten czas ryba nie pokazała mi sie choćby na chwilę. Gdy w końcu oboje porządnie poczuliśmy ten hol wyszła na powierzchnię dopiero pod moimi nogami. To był leszcz i choć nawet w tym roku złowiłem już dłuższego to ten był nieporównywalnie silniejszy, a gdy go oglądałem w podbieraku sprawiał wrażenie także o wiele masywniejszego. Tym sposobem uświetniłem rocznicę przyjazdu do Wrocławia, a niechciany "krąpik" awansował do pudełka "pierwszego wyboru"
    11 punktów
  17. Po godzinie pierwsze branie na woblerka i jazdaaa. Nieoczekiwanie złowiłem zbója, który jest w okresie ochronnym, więc przyzwoitość nie pozwala go pokazywać. Pokażę za to co zrobił z woblerkiem. O ile od zawsze wiedziałem, że w Siekach trzeba zmieniać oryginalne kotwiczki, o tyle do tej pory nie wiedziałem, że w Kenartach trzeba zmieniać i kotwiczki i kółeczka. To była jedyna ryba na woblerka, więc chcąc nie chcąc znów zacząłem się bawić robakami. Zabawa poskutkowała trzema braniami na silikonową imitację larwy ważki (chyba) Wszystkie wcięte, ale jedna ryba spadła.
    11 punktów
  18. Zabawy ciąg dalszy Dziś mocny wiatr w poprzek stanowiska, aby cokolwiek zdziałać trzeba było przeciążyć zestaw, sporo strat z tego powodu bo plecionka chińska ale z porównań kolegów wychodzi, że #02 więc włosek. Pierwsze branie, mocne i zdecydowane, kijek do 3g i tyci plecioneczka a w podbieraku ląduje leszcz 49cm Później jeszcze trzy jazie, największy 46cm Trochę nudna ta zabawa ale ładne sztuki wpadają to nie jest źle, już ma być ładna pogoda więc trzeba będzie się zająć jakimiś innymi rybkami, wzdręgi a zwłaszcza karpie na gliniankach powinny się ruszyć już ładnie. Pozdrówki.
    11 punktów
  19. Dzisiaj kolejny raz z rzędu zawitałem na tej samej zatoce co @jaceen. Ostatnio złowiłem kilka niedużych wzdręg, dzisiaj też złowiłem kilka mniejszych i na kiju miałem 3 ładne wzdręgi,dwie niestety wygrały walkę i po krótkim holu spadają, jedną na szczęście udało się podebrać, miała 34 cm. Jest to mój PB wzdręgi na spining. Cała akcja rozegrała się pod okiem Jacka 🙂 Dziękuję za zrobienie zdjęć @jaceen Łowiłem na blue bird do 1,5 g wyrzutu, plecionka ygk 0,3 oraz przypon 0,13 z żyłki muchowej, która dodatkowo wolniej tonie. Najwięcej brań miałem dzisiaj na micro tantę z główką 2 mm wraz z dorobioną jeżynką która również dawała spowolniony opad przynęty.
    11 punktów
  20. Tego dnia zostawiłem kilka kilometrów za sobą i odwiedziłem pięć odrzańskich zatok. Dzień dość wietrzny i z mikro gumkami większość odwiedzanych miejsc nie nadawała się do łowienia. Połowę zajęło przemieszczanie się, a w pozostałym czasie zaliczyłem, tylko dwa brania. Ale one wynagrodziły cały trud. Dwie piękne wzdręgi (30 i 36 cm) zassały Tantę 25 mm. Trwaj chwilo, jakże jesteś piękna:)
    11 punktów
  21. Kurcze, jakie piekne fotki robicie a ja mimo, że niby już inny sprzęt a fotki dalej do ......jeśli wogóle zrobię bo w zasadzie nie robię, ale.... Wychodzę z paskudnej grypy, siły powoli wracają więc dziś bum, nad wodę Odra, spokojna, majestatyczna... Spotkałem Budka @Budek , pogadalim chwilkę, nie bardzo dobrze to wyglądało ale spokojnie dłubię, zmieniam przynety, obciążenia. Łuska na haku, ha, są leszcze to się będziemy bawić Pierwsze branie i siedzi, nawet zgrabny jazik, zmierzyłem, 40cm, choć dwie szramy na boku to żwawy. Kolejna zmiana, 06g+tanta2", spływa toto leciutko z nurtem i bum, jazik, ale ten już silny, podebrany ,zmierzony, fotka, 42cm Bawimy się dalej, zmiana tanty na taką "żółtobrzeżkową", przytrzymanie w czasie dryfu i bum, siedzi piekne 49cm. Kolejny, któryś rzut, strzał, siedzi piękna płotka. No i już dobrze ciemnawo było jak leciutkie przytrzymanie tanty w pół wody uruchomiło hamulec a po chwili piękny lechol z tantą w pysku ląduje w podbieraku. Całkiem, całkiem ten wyjazd nad rzekę, wszystkie rybki zdjąłem z rzecznej rafki, na granicy nurtów.
    11 punktów
  22. Okres ochronny miętusa się skończył więc ponownie spróbowałem z nim sił na Bobrze. Byłem do tej pory 3 razy. Na hak lądowały kawałki krąpia lub śledzika (z marketu) i czerwone robaki (w kilku sklepach nie mogłem dostać rosówek). Dopiero 3 wyjazd z sukcesem. Gagatek 28.5 cm wyciągnięty . Jak jechałem wczoraj, to myślałem, że już ostatni raz chyba, bo po kilkanaście stopni ciepła w ciągu dnia. Ale o 22giej nad wodą byko 0 stopni. Woda zimna. I teraz dylemat, czy następny wyjazd jeszcze za miętusem, czy może już za nocnym kleniem... E: Liczyłem na wpis do GP. A tu widzę, że się nie łapie. Klenie chyba jednak poczekają...
    11 punktów
  23. Sezon na pickera rozpoczęty. Poszukiwany kleń. Przynętą były kostki pieczywa. Gramaturę oliwki ustaliłem na 10 g. Łowiłem od godz. 14:30 do 17:30 na miejskim odcinku Odry. Z trzech brań wykorzystałem tylko pierwsze. W podbieraku wylądował kleń pod 50 cm.
    11 punktów
  24. U mnie też ciężko o zmiany. Sandaczy jak na lekarstwo i na domiar sama młodzież. Szczupaki i owszem, dziabią, ale część z nich to cwaniaki i potrafią wytrzepać przynętę. Dzień wcześniej jeden dwukrotnie masakrował mi gumę. Dzisiaj zdążyłem przed deszczem i w końcu dostał w nos:) Po chwili powtórzył jego młodszy koleś. Niestety, przegrałem z deszczem i wiatrem. Wysuszę sprzęt i przed zmierzchem idę po magiczne "pstryki";)
    11 punktów
  25. Podlasie urokliwe jest, ale wrocławskie zatoki darzą pięknymi wzdręgami. We wtorek wypatrzyłem je, takie duże, że postanowiłem w środę po nie wrócić. Tak się motałem, tak kombinowałem, że śpiesząc się na autobus, który większość dnia jeździ w godzinnych odstępach, złapałem nie za tą wędkę. Zorientowałem się, dopiero gdy wsiadałem. Aż się we mnie zagotowało. Jak mogłem tego nie zauważyć. Jednak wędeczka, moja ulubiona zresztą, (może w tym momencie mniej:), powinna się odwdzięczyć podczas holu wypasionych rybek. Bo przecież na takie się nastawiłem. Przewidywałem problemy podczas zarzucania, ale dalsza część łowienia powinna być w porządku. Okazało się, że nie do końca tak było. Plecionka praktycznie nie tonęła i na całej długości długo leżała na powierzchni. Wydłużyłem przypon z żyłki i z takim zestawem wziąłem się za łowienie. Przystanąłem w pierwszym miejscu, gdzie zaobserwowałem sporo drobnicy. Pierwsze rzuty i jest problem. Dalej nie sięgnę niż 4-5 metrów. Przykleiłem się do wodnych traw i trzcin, by w jakiś sposób nie dać się zauważyć. Pierwsze dwa brania psuję. Później łowię trzy wzdręgi około 20 cm. Ze szpuli ręcznie wysnułem więcej plecionki, by uwolnić część linki z zaciśniętych zwojów. Pomogło na jakiś metr dalszych rzutów. Całe szczęście, że w tych miejscach jest bezwietrznie. Dużo czasu nie zostało, to zawinąłem się i poszedłem już w konkretne miejsce. Przez piętnaście minut nic się nie działo. Przeleciało przez myśl, że popełniłem błąd, zmieniając miejscówkę. Nagle linka przesuwa się w bok i po zacięciu czuję fajny ciężar. I spadła. Pech. Kolejne branie po kilku minutach i podobna sytuacja. Oglądam hak i nic niepokojącego nie zauważyłem. Po prostu pech. W końcu jest i to całkiem ładna. Łowię na kawałek Tanty na offsetowym haku z wkrętką. Przynęta przypomina jakiś makaron, a nie żyjątko. I na taki kawałek gumki mam najwięcej brań. Zmieniałem też na imitację larwy ważki i larwy muchy. Na każdą z nich coś złowiłem. Pod koniec wróciłem do "makaronu" i do zmroku wzdręgi zdołały go zmasakrować. Powiem szczerze, że takiej wyprawy na białoryb jeszcze nie miałem. Przed samym zmierzchem takie kabany podeszły, że pomyłkę z wędką uznałem za szczęśliwą. Jej pełne i głębokie ugięcie pod dużymi wzdręgami ładnie amortyzowało odjazdy i większość ryb szczęśliwie dojechała do podbieraka. Rybek było kilkanaście. Trochę brań zepsułem. Po każdym takim zdarzeniu trzeba było odczekać kilka minut. Jak w najbliższym czasie pogoda pozwoli, to wiem gdzie się wybiorę;)
    11 punktów
  26. Podsumowując wrzesień. Pozazdrościłem Marcinowi tego sumka 180. Co prawda w tym roku udało mi się złowić 188, ale chętki narobił... Chodziłem trochę później w poszukiwaniu, trafiły się nieco mniejsze. Coś mnie kusiło, że może coś się wydarzy. Zjadły mi w międzyczasie dwie drogie przynęty (jacyś specjaliści od znajdowania ostrych kamieni). Jeszcze w pierwszej połowie miesiąca próba w dzień przed południem. Nic się nie działo więc doszedłem do wniosku, że może skusi się jakiś boleń na 7cm cykadę boleniową. Trochę rzutów, zwątpienie... W pewnym momencie niespodziewane uderzenie i luźno się zrobiło… ajajaj pudło, pomyślałem… jeden może dwa obroty korbką żeby wybrać powstały luz a tu jednak coś jest. Z sekundy na sekundę rośnie, i przyspiesza… niewiele myśląc i ja przyspieszam po brzegu w dół. Masa, której nie mogę specjalnie zatrzymać, muszę się poddawać i grzecznie przebierać nogami jednocześnie kontrolując odjazd… Widząc co się święci dzwonię po pomoc, wiem że nie będzie łatwo. Nadziei wielkich nie ma, bo sprzęt to kij do 50g (ale sprawdzony w bojach). Więcej obaw budzi przynęta uzbrojona w kotwiczki nr 8 chińskiej marki. Parabola mojego kija wygląda niepokojąco przy próbach zatrzymania a później przy próbach oderwania ryby od dna. Kolega dojeżdża w międzyczasie. Hol sobie trwa. Siły więcej nie da się do zestawu przyłożyć bo coś w końcu nie wytrzyma. Nadzieje chwilami rosną a po kolejnych odjazdach maleją. W końcu coś strzeli, wędka, plecionka, fluorocarbon, kotwice albo kółeczka. Sił coraz mniej i nadzieja, że po drugiej stronie też ich ubywa. Udaje się rybę podciągnąć bliżej brzegu, lecz do góry nie sposób jej podnieść. Hol trwa już ponad godzinę, może godzinę dziesięć. Udaje się w końcu trochę podnieść rybę do góry i na chwilę pojawia się ogon. Ogon całkiem daleko od fluorocarbonu wchodzącego do wody. Sum. (to lepiej niż jakaś tołpyga za ogon ) W kolejnych minutach widać, że traci siły i budzi nadzieję że przynajmniej go zobaczymy, ba może dotkniemy, ba tli się nadzieja, że może wyciągniemy… Po kolejnych 10 min udaje się podciągnąć pod wierzch. No niemały sum. Dał się zobaczyć. Widać przynętę, nie wystaje z pyska lecz jest wpięta w skórę koło płetwy piersiowej. Miejsce przedziwne jak na prowadzenie płytko cykady ekspresem. Dziwne bo był strzał, luźno i dopiero opór, prawdopodobnie nie trafił przy ataku, ale nie sądzę żeby się przyznał (lub legendarne już przepinanie się sumów podczas holu). Wniosek, będzie jeszcze trudniej z podebraniem. Cóż trzeba będzie troszkę wejść do wody żeby mieć jakąkolwiek szansę. Z asystą Rafała, udaje mi się chwycić suma za szczękę, jedna ręka to mało, chwytam dwoma. Kłapnięcie i już mam pamiątkę na kilka dni. Ryba na brzegu. Fotki, miarka i szybko ponownie do wody. Też jak ja musiał być zmęczony. Odpływa od razu w dobrej kondycji. Miarka pokazała 227cm.
    11 punktów
  27. Wielka woda sprawiła, że pomyślałem o weekendowej wycieczce poza miasto, gdzieś gdzie być może woda już zeszła, albo wcale nie było jej za dużo. Piękna pogoda zachęciła mnie do poszukania jakiegoś nowego miejsca, gdzie jeszcze nie byłem, tak żeby zrobić sobie wyprawę - wędkarską przygodę, tak jak lubię chyba najbardziej. Mój wybór padł na rzekę Krynkę i jej rozlewiska. Jest to dopływ rzeki Oławy płynący u podnóży Wzgórz Strzelińskich. Są na niej dwa zbiorniki z wodą stojącą i jest sama rzeczka do sprawdzenia. W internecie ktoś kiedyś napisał o złowieniu tam pstrągów i kleni, więc liczyłem, że pewnie nadaje się do łowienia mimo swoich mikrych rozmiarów. Na początek zajechałem na rozlewiska rzeki Krynki. Czytałem, że lokalne koło wędkarskie dba o tę wodę i że są tam porobione stanowiska wędkarskie, mimo że większość lustra wody jest zarośnięta sitowiem. Po drodze widać było wszędzie ślady powodzi. Na polach są jeszcze ogromne rozlewiska, a przy każdym strumieniu i mostku widać zdewastowane brzegi. Nie nastrajało to optymistycznie. Nie wiedząc co mnie czeka, zostawiłem auto jeszcze spory kawałek od wody i poszedłem pieszo. Okazało się, że słusznie się obawiałem. Woda była wylana na drogę, tak do połowy gumowców, ale mimo to poszedłem dalej szukając dojścia do wody. Dotarłem do pierwszego pomostu. Był zalany, ale dało się wejść. Był jednak tak śliski, że po oddaniu kilku rzutów, postanowiłem się wycofać i pojechać na drugi zbiornik. Myślę jednak, że woda rozlewiska rzeki Krynki mają potencjał i dobrze byłoby jeszcze tam kiedyś wrócić przy lepszych warunkach. Zaraz za rozlewiskami znajduje się zbiornik Przeworno. Zbudowany kilkanaście lat temu, przez wiele lat stał prawie pusty, bo okazał się nieszczelny. Dopiero dwa lata temu uszczelniono go i napełniono wodą do końca. Ponoć jest zarybiany. Tu również woda była trochę podniesiona. Jednak płaski brzeg umożliwiał brodzenie w gumowcach, więc porzucałem trochę na płytko chodzące przynęty w miejscach gdzie były stanowiska wędkarskie i dojście do wody. Zbiornik, mimo że rozległy, jest bardzo płytki. Spinnigiści mogą się wykazać właściwie tylko ze sprzętów pływających. Były zresztą na wodzie dwa pontony z wędkarzami. Przy zalanych brzegach były ogromne ilości drobnicy, więc myślę że za jakiś czas będzie to fajna, choć trudna woda. Na koniec zostawiłem sobie rzekę Krynkę. Właściwie to większy strumień, trochę przypominający naszą Ślęzę na odcinku przed miejskim. Tu również woda była zapewne trochę wyższa, jednak dla takiej rzeczki to dobrodziejstwo. Ta powódź na pewno da wytchnienie małym rzeczkom, powoli umierającym wśród zarastającego je zielska. Po przejściu wielkiej wody nurt był czysty, a chaszcze na brzegach poprzygniatane lub zmyte, tak że łowiło się fajnie. Przeszedłem odcinek jakiś 600 metrów, od tamy zbiornika do zarośli, które bardzo już utrudniały dalsze przemieszczanie się. Na tym odcinku miałem około dziesięciu uderzeń, złowiłem dwa szczupaczki i trzy kleniki. Bardzo ciekawe i przyjemne łowienie. Mam nadzieję, że po przejściu fali powodziowej i na naszych wrocławskich rzeczkach zrobi się trochę przyjemniej. Na tym zakończyłem swoje łowienie, choć myślałem jeszcze o podjechaniu na stawy w Białym Kościele, które są po drugiej stronie Wzgórz Strzelińskich. Zostawię to sobie jednak na kolejną wędkarską wyprawę poza miasto.
    11 punktów
  28. A ja się wybrałem na siurek z paproszkami. Strug na odcinku łąkowym. Trochę niefortunny czas bo deszczu nie było dawno i woda wygląda fatalnie, praktycznie minimalny przepływ, duży zakwit, jakieś piany na powierzchni, ale to też jest specyfika tej rzeki. Ona nigdy nie ma klarowności tylko taka jakaś zmętniała zawsze. Łowiłem tylko na najmniejsze silikonowe przynęty, jakieś larwy, plemniki, tantki 2-3 cm. Brań dużo bo ukleja w to wali jak opętana, ryb w ręce tylko kilka. Na fotkach 2 "rodzynki" Okoń miał 30 cm i wziął na tym zakolu widocznym na zdjęciu, tam jest wysoka burta i dołek, fajny okoń tam zawsze stoi. Rzeczka ma szerokość 3-5 metrów i niesamowicie wyglądają ataki boleni, a są tam nawet 60 cm sztuki, jak idzie wierzchem nawet bez atakowania uklei to fala jak za torpedą
    11 punktów
  29. Pięknie łowicie! Ja zaliczyłem jeden z fajniejszych wypadów w tym sezonie. Tym razem z kolegą @Booseib. Fedeery w mocniejszym uciągu. Na jednej wędce pęczek pinek a na drugiej dendrobena podpięta pinką. Dendrobena ze swojej piwnicznej hodowli robiła tego dnia robotę (normalnie jakbym swojego woblera wystrugał haha). Skusiły się na nią trzy pięknie leszcze (62, 57, 57). Na koniec łowię pierwszą w życiu wymiarową brzanę (w tym roku była jeszcze jedna, większa na spinna ale się nie liczy bo w okresie ochronnym). Brzana mierzyła 45cm, więc to nie kolos ale dla mnie radość olbrzymia. Do tego było mnóstwo brań. Dużo drobnego krąpia, leszczyków, okoni, płoci. Mega wypad!
    11 punktów
  30. Poprzedni weekend to wyjazd na karpie. Zabrałem kolegę, który holował na wszystkich naszych kijach podbijając swoją życiówkę do 12 kg. Potem i ja coś wyjąłem, największy 10 kg. Kolejna nocka w zupełnie innym klimacie, tylko krzesło, parasol, śpiwór i sam w krzakach nad rzeką. Rzeczne ryby nieźle dopisały, kilka świnek i brzan wyjąłem, jedną bardzo dużą straciłem podczas holu. Ostatni wydłużony weekend z rodziną nad jeziorem w lesie w Borach Tucholskich z nadzieją na ryby i grzyby. Z grzybami szału nie było bo sucho, ale i tak coś nazbieraliśmy. Ryby też bez szału złowiłem kilka okoni, dwa szczupaczki i trochę białej ryby. Nie udało się złowić lina, ale jak na raptem dwa pełne dni na miejscu to i tak sporo wycisnąłem.
    11 punktów
  31. Z uwagi na fakt, że oboje szybko uwinęliśmy sie dziś ze sprawami zawodowymi, moja piękniejsza połowa wymyśliła sobie piknik nad rzeką. Moim zadaniem było zawieźć ją w jakieś fajne miejsce. Fakt, parę fajnych miejsc nad rzeką znam, ale to miejsca fajne wędkarsko, jednak zdecydowanie nie nadające się na piknik Tak więc wyjazd był trochę w ciemno. Nie bardzo wiedziałem gdzie dokładnie znajdziemy odpowiednie miejsce, więc nie wiedziałem co w tym miejscu mógłbym wędkarsko podziałać, a więc do samochodu wrzuciłem spławikówkę, feedera, pickera i oczywiście spinning, choć w użyteczność tego ostatniego podczas pikniku nie wierzyłem. Dosyć szybko znaleźliśmy miejscówkę, gdzie Ona mogła rozłożyć kocyk, a ja wbić parasol nad Jej głową. Gdy już się zadomowiła, a nawet rozłożyła bufecik, mogłem spokojnie pomyśleć, co i jak tu robić. Oczywiście najodpowiedniejszy wydał się feeder. Zamieszałem zanętę, na haczyk kuku+białe i do roboty. Po mniej więcej kwadransie pierwsze zdecydowane branie i do podbieraka wpada leszczyk. Czyżbym przypadkiem odkrył fajną miejscówkę?! Następnie kilka skubnięć nie do zacięcia. Rezygnuję z robaków i zakładam samą kukurydzę. Kolejne konkretne branie po godzinie - znowu podobny leszczyk. Jeszcze jeden po kolejnej godzinie i znowu niemal identyczny. Poszedłem na chwilę pod parasol sprawdzić, czy zostało coś w bufecie i wtedy kątem oka zobaczyłem jak kij przesuwa sie na widełkach. Dobiegłem do niego i być może za mocno zaciąłem, a może ryba była duża - tak czy owak przypon tego nie udźwignął. Postanowiłem już więcej nie wstawać od wędki i w ten sposób przesiedziałem kolejne 3 godziny. Szczytówka w tym czasie nawet nie drgnęła. Fakt - wyszło słońce i przestało dmuchać i chyba rybom też się to nie spodobało. Słońce było już nisko, gdy zacząłem za plecami słyszeć coraz częstsze klaśnięcia i w końcu usłyszałem to nieszczęsne "wracajmy już". Komary rzeczywiście rozkręcały się błyskawicznie. Powiedziałem, że ostatni raz przerzucę wędkę i będę składał swoje zabawki. Wiem, to wytarty tekst, ale uwierzcie, gdy wyrzuciłem do wodu ręsztę zanęty, kukurydzy, robaków i zacząłem myć wiaderko wędka znowu podskoczyła i zaczęła odjeżdżać na widełkach. Rzuciłem wiadro i zaciąłem, a po nieco dłuższym holu wyjąłem z wody tego rodzynka poniżej. P.S. Wiadro odpłynęło. Zanim wyholowałem, odhaczyłem, obfotografowałem i wypuściłem karasia, było już 100 metrów dalej. Dogoniłem je i wyłowiłem. Wędki już nie wrzucałem. Piknik uważam za udany - Żonie też sie podobał, już planuje następny
    11 punktów
  32. Wczoraj kolejny dzień z brodzeniem , dziki Wisłok poniżej Rzeszowa, miejscówka piękna ale dojście to masakra. Łowiłem tam pierwszy raz ale na pewno nie ostatni z 500 metrów trzeba przejść przez takie krzaczory jak nad Amazonką , pokrzywy wyżej głowy i w dodatku teren zamieszkały przez dziki . To łowienie to takie stacjonarne po mojemu dużo zmian przynęt ale praktycznie z jednego miejsca, bez zbędnego łażenia w wodzie. Stałem na środku i rzuty pod brzeg gdzie przebiegała głębsza rynienka, woda jeszcze lekko trącona po deszczach. Złowiłem 11 kleni , wszystko na woblerki, na gumeczki do 5 cm nawet puknięcia, na wirówki 0 i 1 puknięcia były ale bez wcięcia. Ukoronowaniem wyprawy jest piękna klucha na 57 cm , na kijku Green Point 1-5 g dał prawdziwy pokaz siły Dodatkowa satysfakcja dla twórcy woblerka bo na pewno rozpozna swoje dzieło Były jeszcze klenie 33 i 35 cm ale stwierdziłem że to za małe rybki i wychodzenie na brzeg do zrobienia fotki zrobi więcej szkody na łowisku niż bym zyskał w GP
    11 punktów
  33. Na takie załamanie pogody czekałem od dawna, a już w poprzedni weekend zaplanowałem sobie dokładnie dzisiejsze popołudnie. Niestety, tydzień temu planowany był spadek temperatury, ale nie było słowa o deszczu. Dziś natomiast lało od rana, a prognozy mówiły, że wieczorem lać będzie jeszcze mocniej. Trochę się wahałem, ale żonka mnie przekonała mówiąc krótko – jak będzie źle to wrócisz. Tyle wystarczyło, bym 10 minut później już siedział w aucie. Po drodze cały czas nie mogłem się zdecydować, w które miejsce jechać i dosłowie rzutem na taśmę pomyślałem o drugiej stronie rzeki i pewnej niewielkiej, starej opasce. Gdy ją odkryłem naście lat temu, była fajna. Ostatnio jedak trochę ja przysypało, zrobiło się płytko, woda się uspokoiła i ryby jakby wymiotło. Czasami trafił się jakiś okonek, czy klenik. Niemniej zaglądałem na nią regularnie, dwa-trzy razy w sezonie, bardziej z sentymentu niż z oczekiwania na dobre wyniki. Opaska ta ma jeszcze jeden atut – jest ukryta i trudno dostępna, a co za tym idzie na ogół opuszczona. Dziś akurat o konkurencję bać się nie musiałem, coś mnie jednak tknęło, by tam zajrzeć, bo jeszcze w tym roku nie byłem. Gdy zajechałem na miejsce przestało padać. Niemniej pozaciągane z każdej strony, więc nie ryzykowałem. Kurta i spodnie przeciwdeszczowe, do tego kalosze i można było przywitać się z rzeką. Aby to zrobić trzeba było przedrzeć się najpierw przez kilkudziesięciometrowy pas traw, pokrzyw, jeżyn i innych nadodrzańskich chaszczy. Zabezpieczony od stóp do głów zrobiłem to sprawnie, ale ostrożnie, bo pod nogami kamienie, gałęzie i mnóstwo dziur, których w tym gąszczu nie widać. Pierwszy rzut tonącym „Krąpikiem” Bonito taki na rozprostowanie plecionki, kilka obrotów korbka i łuuup. Branie w pierwszym rzucie na ogół nie wróży dobrze, ale miałem to gdzieś. Szybki hol i widzę klenika - takiego czterdziestaczka. Oczywiście podbieraka nie wziąłem, bo chciałem maksymalnie uszczuplić ekwipunek na te chaszcze, a teraz zastanawiałem się jak i gdzie go podebrać. Zanim znalazłem zejście do wody kleń wpłynął w przybrzeżne trawy i się pożegnał. Tradycyjny dylemat – przedzierać się do auta po podbierak, czy szkoda czasu. Jak zawsze uznałem, że następnego podbiorę, niech tylko weźmie. W czwarty rzucie kolejny pstryk i trochę mniejszego klenika podbieram ręką. Zanim zacząłem dalej rzucać rozpoznałem teren i wiedziałem gdzie holować rybę, by ją łatwo podebrać. Deszcz leje coraz mocniej, a ja przesuwam się w górę rzeki. Jestem naprzeciw miejsca w którym niedawno połowiłem trochę okoni. Zmieniam więc woblera na szczęśliwą różową gumkę. Po kilku rzutach mam potężny strzał, którego nie zacinam. To na pewno nie był okoń. Poprawiam kilka razy i w końcu jest powtórka. Ryba dzielnie walczy na delikatnym zestawie i w końcu pokazuje się pod powierzchnią. To całkiem fajny boleń. Gumka znowu okazuje się szczęśliwą, więc jej nie zmieniam. Parę metrów dalej delikatne przytrzymanie, zacinam w tempo i za chwilę podbieram fajnego klenia. On też zassał głęboko tę gumę. Leje porządnie, woda wręcz się gotuje od kropel deszczu, a mnie to nie wzrusza. Skoro rybom nie przeszkadza to dlaczego miałoby mi? Gdy nie mam brań na gumę, zakładam wobler i znowu mam brania i tak w kółko. Wytrzymałem tak niespełna trzy godziny. Strużki wody na plecach, które zawsze łączą się i kumulują w tym samym miejscu (nie powiem głośno w którym) nie przeszkadzały mi, ale gdy zdałem sobie sprawę, że w kaloszach mam wodę powyżej kostek – postanowiłem odpuścić. W sumie złowiłem siedem czy osiem kleni, bolenia, jazia i dwa okonie. Piękny (przynajmniej dla mnie) wynik jak na tak krótki czas i równie króciutki odcinek rzeki. Zdjęć już później nie robiłem każdej rybie, bo w tym deszczu nie byłem w stanie odbezpieczyć nawet telefonu, a jak już to zrobiłem, to krople deszczu same uruchamiały wyzwalacz, więc robił się cyrk. Zdjęcia jednak przestały być ważne. W pewnym momencie oprócz rzeki nic nie było ważne. Znowu byłem małym, może 10 letnim chłopcem, który przybiegając ze szkoły prosił rodziców o zgodę na pójście na ryby, a gdy ją dostał biegł ile sił w nogach, by już być nad wodą i łowić. Nieważne wtedy było że jest mokro, czy zimno, nie przeszkadzały komary… nie istniało nic oprócz rzeki i mnie. Stojąc nad rzeką z kijem w ręku zapominałem o całym świecie. Dziś przez krótką chwilę poczułem się tak samo. Fantastyczne uczucie
    11 punktów
  34. Cześć. Żeby czerpać jeszcze jakąś przyjemność z wędkarstwa, to dzień poszedł w odstawkę. Zostały nocne wyjścia. Gdy temperatura spada do granic 20 C°, wtedy ruszam. Rewelacji nie ma, można by nawet powiedzieć, że jest dramat. Z sezonu na sezon wygląda gorzej. Pojedyncze ryby się trafiają. A jakże. Najczęściej ratują sytuację klenie. Lubię je łowić, ale ile można się nimi ratować? Nie jeżdżę na gościnne występy do innych okręgów. Nie zaglądam na tereny komercyjne. Od ładnych paru lat spinninguję tylko w granicach Wrocławia. Mam więc obraz nieskażony wynikami z innych łowisk. Czy ryby widziały już wszystkie nasze przynęty i triki, którymi chcemy je przechytrzyć? Czy trzeba jakiejś rewolucji w wędkarstwie i wymyślić coś zaskakującego? Żeby podtrzymać skuteczność z poprzednich lat, część spinningistów już całkowicie pomija Odrę we Wrocławiu i nabija samochodowe liczniki dodatkowymi setkami kilometrów. Wygląda na to, że ryby Wrocławia nie lubią. No, może leszczom tu dobrze. Szacunek dla leszczy, ale lubię je łowić podobnie, jak byczki. Czyli, nie lubię. Ostatnie wyprawy kończyłem pojedynczymi rybami. Sumy mnie ignorowały, to wróciłem w ścisłe centrum i obserwowałem "bulwarową Odrę". Połowa woblerów kupionych przed remontem wrocławskiego węzła u mnie się nie sprawdza. Nie mogę z nich wycisnąć odpowiedniej pracy, by mnie zadowoliły i dawały wiarę. A wiara, jak wiecie, to połowa sukcesu. Szukam więc w pudełkach jakieś mało eksploatowane woblery, które mogą okazać się łakomym kąskiem dla ryb. Ostatnio taką perełką stał się wobler 7,5 cm przypominający Glooga Nike. Ale to nie tej firmy przynęta. Chyba że to jakaś starsza wersja. Są różnice, choćby w długości, kolorystyce, bardziej spłaszczonego podbrzusza i kształcie steru. Sama praca w nurcie też jest inna. Da się zauważyć delikatne błyskanie boczkami, co w tego typu woblerach zazwyczaj kończy się pracą ogonową, lub częściej typu X. Ktoś dobrze się przyłożył do stworzenia tej konstrukcji. Nie jestem pewien, od kogo go dostałem. Na 99% od naszego forumowego kolegi Lecha. Przy okazji dopytam. Wracając do ostatnich wyników, to średnia zbliżona jest do liczby jeden. Jedno branie, jedna ryba. W poniedziałek około godz. 1:50. We wtorek około godz. 0:25. W środę około godz. 0:55. W piątek około godz. 0:20 (54 cm). Koniec czerwca jakby uratowany. Tylko się martwię, że jak stracę woblera, to czar pryśnie;) 👊🇵🇱
    11 punktów
  35. Mimo podobnych warunków trzymałem się swojego planu:) 34 cm Lekko i tuż pod powierzchnią. Miały być wzdręgi i były. Momentami balon z plecionki robił się przeokropny i trzeba było ustawiać się do rzutów po skosie. Prowadzenie w jednostajnym tempie z krótkimi pauzami na niewielki opad. Tego dnia królowała imitacja larwy ważki w kolorze brązu. Rybki wpadły też na larwę Libra Multi i na malutkiego jiga z kawałka Tanty. Doliczyłem się siedem wzdręg i jednego krąpia. Trzy wzdręgi powyżej 30 cm. Przez ostatnie ochłodzenie trudniej było łowić na upatrzonego. Fala też nie pomagała. I ten wiatr;)
    10 punktów
  36. Moim sprzętem nie więcej niż 5-7 m. Jeżeli jest potrzeba sięgnąć dalej, to zwiększam masę samej przynęty. I wtedy zakładam "tłuściejszą" tantę, a przeważnie wystarczy Larwa Libry Multi. Na tym samym haku i z tą samą główką leci prawie drugie tyle. Opad tej larwy jest chyba wolniejszy od tej mikro tanty. Larwa jest pływająca. Dopowiem, że łowię przeważnie w miejscach, gdzie głębokość jest w granicach 0,5-1 m. Ostatnie ładniejsze 35 i 37.
    10 punktów
  37. Chociaż wyprawy krótkie, to pisać można by bez końca. Tyle się dzieje. Nie koniecznie o samych wędkarskich emocjach bym pisał, ale o tym, że pogoda gorsza, niż dla miętusowych wielbicieli;), albo o tym, że nie ma do kogo pyska otworzyć nad wodą, bo twardziele chyba w kołach gospodyń czas spędzają:) Ostatnio narzekałem, że gdzieś się klenie zapodziały. Może zatraciłem kleniowy instynkt? Nie wiem, w jakim stopniu zdało się moje dokładniejsze przyłożenie do sprawy i w dwa dni mam razem siedem brań i trzy ryby na brzegu. W pamięci prowadzę taki swoisty ranking kleniowy i nie przypominam sobie, bym w grudniu złowił nocnego klenia powyżej pięćdziesiątki. Pierwszy, na otwarcie sezonu, trafił się 13 lutego. Ostatni w sezonie, będzie datowany 10 grudnia. Poprawić będzie trudno. A to z powodu, że zimno, ciemno i mokro. A i nie mam żadnego koła gospodyń w pobliżu, a to by mogło pomóc:))) Branie 19:30 na woblera HMS 7,5 cm/7 g/F. Szukałem saaandaaacza:), ale takiego kleniozaura (52 cm) mogę łowić co wyprawę;)
    10 punktów
  38. Uf, ale miła niespodzianka. Mieliście tak, że nie bardzo się chciało, trochę jakby na siłę pojechałem. Nad wodą też jakoś się męczyłem. Wszystko mi przeszkadzało. Nurt zbyt szybki, zimno i mało wiary. Czterdzieści minut pukania gumisiami jeszcze za dnia. Po zmroku wobler HMS i metr po metrze wachlarz aż do burty. Już siebie namawiałem, by kończyć. Lista podpisana, to można wrócić na kawę i zastanawiać się, czy jeszcze w tym sezonie coś solidnie puknie w blank. Puknęło:) I to wyraźnie. Od razu ulżyło, bo w piątek zdążył kurier dowieźć podbierak o większym koszu. Ostatnio z tej miejscówki nie dałem rady zapakować kabana (może to ten sam). Nowy jest na styk, bo jednak zwracam uwagę na wymiar transportowy po złożeniu. Trochę narzekałem, bo uchwyt obija się o kolana, ale po tej akcji dostał rozgrzeszenie i na przyszłość nie będę grymasił. W tabeli przesunąłem siebie wyżej. Sandacz miejski, bulwarowy, całe 82 cm. 1. Budek 86s + 80s + 84s = 250 2 pkt (s) 2. Konrado 70sz + 75s + 101sz = 246 2 pkt (sz) 3. Tymon 83s + 75sz + 71s = 229 1 pkt 4. jaceen 82s + 75s + 87sz = 244 1 pkt 5. Kierownik 82s + 79sz +79sz = 240 1 pkt 6. Fido 64s. + 63s + 68sz = 195 1 pkt 7. RafalWR 57sz + 62 sz + 58 sz = 177 1 pkt 8. andrutone 62sz + 54sz + 50sz = 166 1 pkt 9. SebaZG 74sz + 64sz = 138 10. moczykij 56sz + 68sz = 124 11. Larry_blanka 66sz + 0 + 0 = 66 12. Marienty 64sz 13. Zbynek1111 - Elast93 - Messi ... a nie, czekaj, Jamnick
    10 punktów
  39. Nie byłem na rybach od jedenastego. Dziś coś mi mówiło, że muszę wyskoczyć. W sumie nad wodą 2.5 godziny. A i tak zmarzłem okrutnie. Jakoś wiaterek centralnie mnie atakował w twarz. W sumie 4 brania. Jeden maluch, drugi całkiem całkiem. Tradycyjnie mój woblerek po przeróbkach. 75cm 1. jaceen 75sz + 75s + 87sz = 237 2. SebaZG 74sz + 64sz = 138 3. moczykij 56sz + 68sz = 124 4. Zbynek1111 5. Marienty 64sz 6. andrutone 62sz. + 54sz. + 50sz. = 166 7. Fido 64s. + 63s + 62s = 189 8. RafalWR 57sz + 62 sz + 58 sz = 177 9. Elast93 10. Messi ... a nie, czekaj, Jamnick 11. Kierownik 82s + 79sz +79sz = 240 12. Larry_blanka 66sz + 0 + 0 = 66 13. Budek 86s + 80s + 84s = 250 14. Tymon 83s + 75sz + 71s = 229 15. Konrado 70sz + 75s + 101sz = 246
    10 punktów
  40. Miałem pisać w temacie Odry ale jak zobaczyłem Twój wpis to będzie jednak Tutaj Dla mnie raczej ciężkie łowienie jest odmianą od UL i większość czasu spędziłem ostatnio na łowieniu wzdręg. Niby nic trudnego ale.... Duże wzdręgi, jak większość okazów sa trudne do namierzenia i złowienia a poza tym szybko sie płoszą. Okonie odprowadzające stado to nic w porównaniu do dużych krasnopiór. No i stoją w innych miejscach niż drobna wzdręga i z tego też powodu inaczej je poławiam. Na fotce najładniejsza z dzisiaj. Na drugiej fotce to na co się połakomiła, słynny już w naszych kręgach ogryzek ale ten z jakimiś nóżkami. Toczony przy samym dnie z ciągle napiętą linką. 1,8g na Odrze Pozdrówki.
    10 punktów
  41. Hej. Potrzebowałem czegoś dla odmiany i postanowiłem wybrać się na wzdręgi. Przygotowłem cienki przypon, mini agrafkę i haki ofsetowe z wkrętkami. Przynętami miały być różne silikonowe larwy i popularne Tanty w najmniejszych rozmiarach. Od nich zacząłem i w zasadzie na nich zakończyłem. Złowiłem 21 wzdręg i podobną ilość okoni. 👊
    10 punktów
  42. @Konrado wspaniała ryba, gratuluję! U mnie być może ostatni wypad na brzany. Kilka brań było- największa ryba to nowa życiówka, prawie 70 cm.
    10 punktów
  43. Siemka, sto lat mnie nie było 🤦 za co przepraszam 😁 łowić łowie jak zawsze choć ostatnie tygodnie tylko z brzegu, wczoraj pierwsze wypłynięcie i od razu rodzynek 🤷. Przy tej brudnej wodzie jeszcze tydzień temu sandacze pięknie waliły w przynęty o mocnej pracy, wszystkie ryby z płytkiej wody przy brzegu ale z różnych miejsc. Największy z łódki wczoraj 86 a z brzegu 76 i kilka 70 trafiały się też oczywiście ryby poniżej 70 wszystkie grube i w bardzo dobrej kondycji. Przynęta która otworzyła mi wodę i dalej łowi to BullTeez 12.5 na główce 17 bądź 21g wstawię kilka fotek tych największych. Ryb jest sporo tylko trzeba szukać 💪💪
    10 punktów
  44. Weekend dość intensywny wędkarsko- tym razem tylko rzeki. Czwartek wieczór i piątkowa nocka polowanie na sandacze i brzany. Brzany dopisały. Było też sporo leszcza i innej białej ryby. Największa brzana 62 cm. W niedzielę sentymentalna podróż po okolicznych małych rzeczkach, na których nie łowiłem nawet ponad 25 lat. Smutna obserwacja jest taka, że zostały bezpowrotnie zdewastowane przez regulacje i są smutnym wspomnieniem dawnych lat. Mimo tego na pierwszej z nich mam na kiju dwa pstrągi których nie spodziewałem się spotkać. Na kolejnej w jedynym ciekawym miejscu łowie klenia 43 cm. Jak na te warunki to już kawał ryby. Do tego dokładam kilka okonków. Następnie trafiam na Wisłę i w miejscu gdzie 30 lat temu zaczynałem łowić okonie na rzeczny spinning łowie kilka okoni na dropshot max. 25 cm. Ogółem słodko- gorzka przygoda z paroma promykami nadzei.
    10 punktów
  45. Wczoraj 06:00-11:00. Łowisko stowarzyszenia. Niestety ryba prawie wcale nie żerowała tego dnia. Chyba było zbyt gorąco. Udało się wypracować tylko jednego lina 46cm i 6 byczków. Inni łowili pojedyncze byczki. W tygodniu skoczyłem na nocnego klenia ale uparłem się, żeby łowić konsekwentnie tylko i wyłącznie na jednego wobka-whopper ploppera. Efekty w postaci ilości brań bardzo dobre. Niestety jak to bywa przy przynętach powierzchniowych… wiele ataków było nietrafionych. Ciemna noc też przy tym nie pomaga. Na tym wypadzie 10:1. 10 brań a jedynie jedna ryba w podbieraku. Nawet nie mierzyłem. Teraz przy tym ochłodzeniu powinny obudzić się te większe 😎
    10 punktów
  46. Wczoraj wieczorne łowienie na kanale Odry. Wpadł kleń 49 cm na chlapaka oraz krąp 39 cm. Uderzył jak okoń. Był wielki i gruby i początkowo myślałem, że to jaź. Takich krąpi mógłbym łowić więcej 😁 (woblerek miał 5 cm długości).
    10 punktów
  47. Po południu wyskoczyłem na "piknikową" miejscówkę, ale tym razem bez pikniku. Użyłem tej samej zanęty co ostatnio, ale chcąc ją w jakiś sposób ukierunkować w stronę karasi dodałem trochę melasy waniliowej. Prawdę mówiąc nie wiem czy to karasiowy smak, ale co miałem to użyłem. Na miejscu miałem kilka brań, ale innych niż ostatnio. Były to krótkie, energiczne strzały i cisza. Za każdym razem haczyk był pusty. Zawziąłem się żeby zaciąć w tempo i za którymś razem się udało. Okazało się, że to płotki. Złowiłem dwie, a później nastała cisza. Po godzinie mam konkretne kopnięcie w szczytówkę i na brzegu ląduję fajny "księciunio" (nie taki jak te @Elast93, ale też fajny ). Nad rzeką siedziałem do czasu, gdy widziałem jeszcze szczytówkę, ale ostatnia godzina była bez brań, dlatego mimo planu, by posiedzieć ze świetlikiem - dałem sobie spokój.
    10 punktów
  48. Gratulacje dla wszystkich łowiących U mnie ostatni miesiąc był ubogi w wyjazdy, trochę ze względu na pracowity okres a trochę przez brak weny do wędkowania.. Dzisiaj pierwszy raz od prawie miesiąca pojechałem rano nad Wisłę. Wędkowałem od około 5:45 do 8:00, celem były jazie i klenie. Najpierw po niecałej godzinie wędkowania na drugiej miejscówce udało się nie spłoszyć i podejść małe stadko jazi zbierających z powierzchni dosłownie 2-3m od brzegu.. W drugim rzucie na małego 2,5 cm smużaka w malowaniu "muchy" trafiam kolejnego już medalowego 51,5 cm jaziola Niecałe pół godziny później trafiam jeszcze klenia 45,5 cm Wrzucam jak zwykle dwie pamiątkowe fotki : PS. Teraz trzeba nadrabiać zaległości, więc będzie łowione
    10 punktów
  49. Rejestr ma ten plus, że widać kiedy było się na rybach. Z mojego wynikało, że wczoraj minął miesiąc od ostatniego łowienia. Dziś w końcu miałem czas, ale kompletnie nie wiedziałem gdzie, z czym i na co. Wypadłem z obiegu. Postanowiłem więc odkurzyć cięższego feedera, który nie widział wody z.... 10 lat. Pojechałem tam, gdzie często widywałem grunciarzy. Zająłem pierwszą wolna główkę i zamieszałem zanęty, które mi zostały po zimie, czyli czarną i czerwoną płoć. Łowilem na dwa kije, wspomniany wcześniej feeder z koszykiem, a na haku kukurydza i białe. Dodatkowo drugi lżejszy ze skórką chleba. Na koszyk jedno branie i leszczyk, na chleb nic. Po kilku godzinach zmieniłem przypon i zamiast chleba zakładałem białe robaki i zaczęły brać krąpie. Trochę ich złowiłem. Co ciekawe zestaw tylko z oliwką stał w cieniu tego cięższego z koszyczkiem i na tym kiju co chwilę coś szarpało, podczas gdy na koszyczku do końca dnia tylko jedno branie. Fajnie było tak sobie posiedzieć, porozglądać się i pomyśleć. Takie łowienie też jest fajne i czasami potrzebne
    10 punktów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.