Skocz do zawartości
Dragon

moczykij

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    575
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    117

Zawartość dodana przez moczykij

  1. Gatunek ryby: kleń - Długość w cm: 34 cm - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 13.04.2022 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 18:27 - Łowisko: Odra - Przynęta: żuczek nurkujący - Opis połowu: wypadzik po pracy
  2. Gatunek ryby: kleń - Długość w cm: 44 cm - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 11.04.2022 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 14:00 - Łowisko: Odra - Przynęta: smużak - Opis połowu: zabawa ze smużakami
  3. Dziś po południu moje drugie podejście do kleni. Pierwsze było w sobotę na Powodziowym. Gdy moje wiosenne sposoby zawodziły sięgnąłem po podpowiedź: i na agrafkę założyłem chrabączcza. Nic to nie dało, bo jak sobie później wytłumaczyłem - chrabąszczy to ryby od roku nie widziały. Dziś przeprosiłem podwrocławską Odrę, ale w głowie wciąż miałem te smużaki. Jaceen pisał gdzieś o osach, ale skąd tu osy? Komara jedynie widziałem, jakiegoś bielinka kapuśniaczka też, ale osę? Z resztą nie mam ani imitacji komara, ani motylka, ani nawet osy, muszę kombinować tym co mam, poza tym jak widać nie muszę czegoś widzieć w naturze, żeby działało. Może więc i chrabąszcz na Powodziowym by zadziałał, gdybym wiedział co i jak. Takie miałem rozkminki nad Odrą wypuszczając coraz dalej i dalej tradycyjnego Sieka. Jestem uparty i jak coś sobie wbiję do głowy, to ciężko to przeskoczyć, więc zacząłem grzebać w pudełku, żeby znaleźć coś co przekona mnie, a przede wszystkim rybę i jednocześnie będzie tym na co się łowi w mieście, czyli smużakiem. Znalazłem smużaka przypominającego żółtobrzeżka. Ooo, żółtobrzeżki są w wodzie chyba cały rok, pamiętam jak kiedyś wypływały nawet do przerębli - to nie może być złe, spełnia wszystkie powyższe warunki, to musi zadziałać. Znów się uwziąłem i postanowiłem nic już nie zmieniać, bo woblerek dobrze latał i fajnie pracował i ... pół godziny później cieszyłem się z pierwszego klenia. P.S. Dzięki @jaceen za ten "smużakowy cynk"
  4. Zaobserwowane wczoraj - wiecie co to oznacza 😉
  5. Gatunek ryby: Płoć - Długość w cm: 26 - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 27.03.2022 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 13:33 - Łowisko: Odra - Przynęta: pinka - Opis połowu: przepływanka
  6. moczykij

    Jezioro Skomelno

    Przeglądam sobie to Forum i trafiłem na ten temat. Byłem kilka razy na tym jeziorze - nie sposób go zapomnieć. Co prawda to było dawno i nie mam pojęcia jak tam jest teraz, ale jakieś 20 lat temu tak je widziałem: Opowieści o tym jeziorze, krążyły pocztą pantoflową od pewnego czasu. Niewielu znało jego nazwę, jeszcze mniej wiedziało jak nad nie trafić. Byli jednak w moim kole (i nadal są) jesienni szpiedzy, którzy potrafili zlokalizować każde ciekawe łowisko, przeczesując kilometr po kilometrze leśne bezdroża Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. U schyłku października mogłem wreszcie poznać tę tak bardzo skrywaną tajemnicę osobiście. Na miejscu zameldowaliśmy się przed wschodem słońca. Moim oczom ukazała się ściana trzcin otoczona gęstym sosnowym borem. W półmroku nie mogłem sobie nawet wyobrazić, gdzie można by było wcisnąć w to wszystko jezioro. Ufając jednak kolegom, nie zastanawiałem się nad tym, tylko zacząłem pompować ponton. Kilkadziesiąt metrów dalej struktura trzcinowej ściany została zachwiana. Ktoś, kto o tym nie wiedział nigdy by nie znalazł tego nieznacznego wyłomu, a jednak była to swoista brama do wędkarskiego raju-tego dnia dodatkowo skuta lodem. Na szczęście moi szpiedzy dysponowali łodzią, więc płynąc przodem utorowali niejako drogę mojemu pontonikowi. Kanalik ciągnął się kilkadziesiąt metrów, tworząc krętą ścieżkę wodną. Dlaczego krętą - nie wiem, nic przecież nie omijał, meandrując wśród kilkumetrowych gęstych trzcin. Może po prostu miał pozostać niewidoczny. Wreszcie zaczął się rozszerzać. Niewiele widziałem przed sobą, płynąc tuż za łodzią i uważając by nie zaczepić o resztki kruszonego lodu. Z uśpienia wyrwał mnie plusk zanurzanego silnika. Więc to już koniec kanału. Łódź zaczęła się oddalać odkrywając przede mną widok na jezioro. Było piękne. Otoczone trzcinowiskiem, przerywanym tu i ówdzie ciemnym sosnowym lasem, wdzierającym się do samej krawędzi jeziora. W części południowej majaczyły w wodzie kikuty starych zatopionych drzew. Wszystko to spowite gęstą mgłą w połączeniu z ciemnogranatową powierzchnią jeziora, nadawało temu miejscu niemal baśniowego klimatu. Płynę kilkadziesiąt metrów do pierwszego trzcinowego cypla, by od niego zacząć wędkowanie. Stawiam kotwicę w odległości rzutu od trzcin... pode mną niemal 5 metrów. Na agrafce wieszam swojego ówczesnego killera, czyli cieliste kopyto Relax'a z czerwonym grzbietem i zaczynam dokładnie obławiać okolice trzcinowiska, nie omijając żadnego w nim zagłębienia czy wypukłości. Po dwóch godzinach mam pierwszego ledwo wymiarowego szczupaka. Zauważam też, że zacząłem łowienie od najgłębszego miejsca, bo z każdym przestawieniem pontonu coraz mniej linki zabiera kotwica. W końcu osiągam chyba apogeum. Pode mną nieco ponad metr wody. Między mną a trzcinami resztki roślinności wynurzonej - czyżby jakiś garb? Obławianie go nie przynosi żadnych rezultatów. Odwracam się więc w stronę środka jeziora i planuję namierzyć koniec tego garbu, bo gdzieś przecież musi się kończyć. Pierwszy rzut daleko przed siebie. Próbuję wyobrazić sobie dno, prowadząc wolniutko gumę. Wydaje się być równe i twarde, dopiero kilkanaście metrów przede mną raptownie się wypłyca. Przestawiam ponton nieco w prawo i próbuję go ustawić tuż poza namacanym wcześniej blatem. Te kilka metrów sprawia, że pod sobą znowu mam porządne cztery metry. Rzut wzdłuż krawędzi blatu, prostopadle do wcześniej okupowanego garbu. Kopytko sunie wolno tuż nad dnem i nagle czuję delikatne puknięcie. Zacinam i czuje tępy opór... opór, który po chwili zaczyna się wolniutko przesuwać w stronę środka jeziora. Opowieści o wielkich szczupakach robią swoje. Ręce zaczynają mi drżeć. Sprawdzam jeszcze ustawienie hamulca, odwracam się by sprawdzić gdzie jest linka kotwicy i już jestem gotowy do walki. Przez pierwszych kilka minut ryba zachowuje się jakby całkowicie mnie ignorowała. Ja też nie narzucam jej zbytnio swoich pomysłów na przebieg tej zabawy, bo mam na kołowrotku żyłkę 0,22. Jednak z czasem zaczynamy przeciąganie. Kilka metrów dla mnie - kilkanaście dla niej, kilka dla mnie... Gdy w końcu zaczęła krążyć bliżej pontonu. odwróciłem się raz jeszcze, by w razie czego sprawnie podnieść kotwicę i dopiero zorientowałem się, że jestem kilkadziesiąt metrów od garbu, przy którym ostatnio kotwiczyłem. Ryba w tym czasie słabnie. Widzę wreszcie jasną plamę brzucha, czując jednocześnie charakterystyczne pstryknięcia na kiju. Szczupak przewalał się z boku na bok, jednak wciąż trzymał się dna. Gdy wreszcie dał się od niego oderwać, nie dałem mu zawrócić. Z wyczuciem lecz stanowczo podciągałem go do powierzchni i wreszcie zobaczyłem go kilka metrów od pontonu w całej okazałości. Był piękny. Na oko miał dobrze ponad metr długości. Nigdy nie zapomnę tej dzikości w jego oczach, gdy wolno przyciągałem go do siebie. Gdy już był niemal na wyciągnięcie ręki, przesunąłem się bliżej burty, by go chwycić i wtedy stało się coś niesamowitego. Szczupak po prostu otworzył pysk i niemrawo, jakby w geście kapitulacji potrząsnął łbem. To wystarczyło by guma wyskoczyła z jego pyska jak z procy, ze świstem przelatując nad moją głową. Szczupak wciąż stał tuż pod powierzchnią wody i miałem wrażenie, że wciąż na mnie patrzy. Potem spokojnie zaczął odpływać zanurzając się coraz głębiej, aż wreszcie zniknął, a ja siedziałem jeszcze długo z ręką wyciągniętą nad wodę i prawdopodobnie bardzo głupią miną. Gdy w końcu otrząsnąłem się, sprawdziłem gumę. Szczupak był jednak zapięty, przyczyną mojej porażki była główka jigowa, która najzwyczajniej w świecie nie wytrzymała długotrwałego obciążenia i nieco wyprostowała się. To 'nieco' wystarczyło jednak, by szczupak mógł się uwolnić. Tego dnia złowiłem jeszcze szczupaka 68 cm i okonia 31cm, jednak takiego szczupaka jak ten, który wtedy ze mną wygrał, nie miałem na kiju do dnia dzisiejszego.
  7. Gatunek ryby: Płoć - Długość w cm: 20 - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 23.03.2022 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 16:09 - Łowisko: Odra - Przynęta: pinka - Opis połowu: przepływanka
  8. Gatunek ryby: Płocie - Długość w cm: 25, 26, 25, 22 - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 22.03.2022 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 16:00 - 18:00 - Łowisko: Odra - Przynęta: pinka - Opis połowu: przepływanka
  9. Wychodząc dziś do pracy, zerknąłem za okno, potem na prognozę pogody i pomyślałem, że dziś moje wiosenne miejscówki muszą odpalić. Dlatego w ostatniej chwili wziąłem z mojej osobistej przegródki w lodówce pudełko z pinką, która została po weekendzie. Prosto z firmy nad wodę. W plecaku pół opakowania czarnej płoci Lorpio - dorzuciłem do tego kilka garści z kretowiska, trochę fluo pieczywka i do roboty. Po godzinie pierwsze branie - ukleja. Trochę nietypowa pierwsza ryba w sezonie. Gdy pod wieczór przestało wiać, ryby wyraźnie się ożywiły. Brania były delikatne, ale im później, tym częstsze. W sumie złowiłem około 30 rybek z pięciu gatunków. Był jazgarz, był krąp, nawet mała wzdręga, a cała reszta to płotki i uklejki. Okazów nie było, ale ważne że wreszcie coś się działo (ryba dnia w załączniku). Gdy wieczorem robiła się niemal gładka powierzchnia rzeki, można było zaobserwować oczkowanie drobnicy. Dwa razy przy brzegu spławiło się nawet coś większego. "Dzika" Odra też już poczuła wiosnę
  10. I na mnie dziś po powrocie z pracy czekała przesyłka. Dziękuję:)
  11. Poproszę kopytka. Dziękuję.
  12. Wystarczyło poczytać ostatnie posty kolegów z Wrocławia, by wiedzieć gdzie (mniej więcej) warto zajrzeć. Posty innych pokazały co (mniej więcej) warto na agrafce zawiesić. Tyle wystarczyło, by niezupełnie w ciemno zacząć sezon. Pierwszy w sezonie rzut, opad, delikatne podpicie, dwa powolne ruchy korbą i od nowa. Gdy zrobiłem delikatne podbicie po raz trzeci poczułem leciutkie przytrzymanie. Trochę chyba stremowany, a wręcz zawstydzony faktem, że to już - lekko zaciąłem i od razu poczułem spokojny, ale stanowczy ciężar na drugim końcu. Ryba była spokojna, czasami trzepnęła łbem, ale bez letniej werwy. Po około 30 sekundach dała się podprowadzić pod powierzchnię, gdzie przewaliła się leniwie, pokazując biały brzuch. Potem znowu dała spokojnego nura i poczułem luz. Gumka nietknięta, żyłeczka nietknięta. Jakieś 10 minut później mam niemal identyczne przytrzymanie, ale bliżej brzegu. Tym razem zabawa trwała może 5 sekund. W obu przypadkach podejrzewam ryby z rodziny okoniowatych, ale nie okonie Do kolejnych wskazówek też się dopasowałem i łowiłem jakieś 4 godziny. Niestety nic więcej się nie wydarzyło. Łowiłem miękkim kijem, w dodatku na kołowrotku żyłeczka od której już trochę odwykłem, stąd pewnie problemy z zacięciem. Ale jak na to spojrzeć z innej strony to dobrze, że zacięcia nie były skuteczne. Smakowitym kąskiem okazał się dziś Keitech w kolorze Cosmos. P.S. Do domu przywiozłem pierwszego w tym roku kleszcza. Warto więc zacząć się zabezpieczać przed nimi.
  13. moczykij

    NASZE ŁOWISKA

    Jak wspomniałem w poprzednim poście - nie jestem typowym wędkarzem. Moja nietypowość w tym przypadku polega na tym, że w swoim Okręgu łowię tylko na Odrze, więc zapłacę temu, który będzie zarządzał tą rzeką. No chyba, że i rzeką się podzielą - wtedy rzeczywiście będę zgrzytał 😄 Nie oglądałem konferencji, podlinkowanego przez Ciebie tekstu też nie czytałem jeszcze, ale tak sobie myślę, że gdyby obie instytucje podzieliły między siebie wszystkie wody w całym kraju, to chętnie zapłaciłbym obu i nie zastanawiał się ile komu i za co dopłacić za każdym razem, gdy ruszę d... poza O/Wrocław.
  14. moczykij

    NASZE ŁOWISKA

    Czytałem Twój post w telefonie robiąc zupełnie co innego, z dala od komputera i fotela. Nie chciałem przerywać, więc pomyślałem, że odniosę się do niego, gdy skończę to co robię. To dało mi czas na przemyślenie kilku poruszonych w nim kwestii. Kolejny raz uświadomiłem sobie, że nie jestem "typowym" wędkarzem, a na pewno nie jestem taki, gdy spojrzę na siebie przez pryzmat tego co napisałeś. Od wielu lat płacę składkę chyba tylko po to... by mieć nad wodą spokój. By jeśli już się zdarzy kontrola, mieć co pokazać (aktualne znaczki w legitymacji) i by poszli sobie równie szybko i cicho jak przyszli. Dawno przestałem wierzyć w zarybienia i ochronę wód, choć nie wykluczam, że takowe mają miejsce - ja tych działań po prostu nie odczuwam. W szeregach PZW jestem od ponad 40 lat. Na zawodach byłem góra 10 razy. Ostatni raz jakieś 20 lat temu. Nagrody? Nie jestem pewien, czy w ogóle za każdym razem były. Dyplomy owszem. Kilka razy byłem na pudle, więc dyplomy dostawałem. Wciąż je mam, natomiast nagród nie przypominam sobie, a nie były! Raz wygrałem pokrowiec wędkarski, innym razem plecak z wmontowanym fotelem. Nie były to gadżety, dla których wziąłbym udział w zawodach, tym bardziej, że prawie zawsze brałem udział w zawodach spinningowych, więc takie akcesoria nie były mi potrzebne. Na zawody jeździłem, by się sprawdzić, by przeżyć coś nowego, czegoś się nauczyć... ale szybko zdałem sobie sprawę, że z mojego punktu widzenia takie imprezy wypaczają obraz wędkarstwa. Obraz który sam sobie w swojej głowie namalowałem i który odpowiadał moim preferencjom. Kłóciło się z tym łowienie na czas. Dla mnie w wędkarstwie musi być czas na obcowanie z przyrodą, na jej podglądanie. Musi być czas na przemyślenia, czas na "danie czasu" rybie, czy miejscówce, gdy coś pójdzie nie tak i chcę wszystko powtórzyć od początku (jeśli wiecie o czym mówię). Kłóciło się też z moją filozofią wędkarską łowienie jak największej ilości ryb. Nieważne, że małe, że ledwo wymiarowe. Bardziej opłacało się wydłubać 10 ledwo wymiarowych okonków, niż przyłożyć się i spróbować "ustrzelić" fajnego garbuska. Co to za frajda? Tak więc zabawa w zawody przeszła mi równie szybko jak się pojawiła. To zagadnienie dało mi chyba najwięcej do myślenia. O jakiej integracji mówisz? Próbowałem sobie przypomnieć cokolwiek. Dawno temu, gdy miałem 10-12 lat przy moim ówczesnym Okręgu powstała szkółka wędkarska. Zapisałem się. Uczyliśmy się o PZW, czytaliśmy o jakichś zebraniach, uchwałach i innych ważnych decyzjach, które zapadały na Twardej. To były lata 80-te. Jeśli ktoś ma WW z tamtych lat, to wie ile stron poświęcano wtedy takim zagadnieniom. My jednak jako dzieci niewiele z tego rozumieliśmy. Kręciło nas za to robienie spławików, wiązanie haczyków, potem much, czy odlewanie blaszek podlodowych. Często też chodziliśmy nad pobliską rzekę, by sprzątać jej brzegi. To też było fajne, bo wiedzieliśmy, że to "nasza" rzeka i że robimy to też dla siebie. To pierwszy przykład mojej integracji z innymi członkami PZW. Drugi miał miejsce jakieś 10 lat później, gdy z tymi samymi kolegami ze szkółki postanowiliśmy pójść na zebranie Okręgu i zawetować pomysł, o którym usłyszeliśmy odpowiednio wcześniej pocztą pantoflową. Nie pamiętam czego dotyczył, ale pamiętam, że na zebraniu stawiliśmy się na tyle licznie, by przegłosować starych bywalców tych zebrań. Gdy już myśleliśmy, że dopniemy swego, wykonano kilka telefonów przeciągając jednocześnie godzinę głosowania. To wystarczyło, by na zebranie zaczęli się schodzić koledzy i koledzy kolegów tej starszej części członków Okręgu. Przegraliśmy, niczego nie zwojowaliśmy, a jako młodzi i pełni nadziei i tego, że możemy coś zmienić, coś naprawić... otrzymaliśmy srogą lekcję. To była też swoista konfrontacja naszych ideałów z szarą rzeczywistością ówczesnego PZW, z kolesiostwem i ich komentarzami pod naszym adresem, gdy już przepchnęli swoją uchwałę. W moim przypadku taka lekcja wystarczyła na całe życie. Od tamtej pory nie chodzę na zebrania, ani Okręgu, ani nawet Koła. Chodzę tam tylko wtedy kiedy muszę, czyli by raz w roku zrobić opłaty. Domyślam się, że możesz mieć inne doświadczenia w tej materii, a przez to więcej chęci, czy więcej możliwości na integrację, na działalność... ja prawdę mówiąc nie znam nawet takich możliwości. To natomiast jest temat, który dał mi najwięcej do myślenia. Niby byłem zawsze zły na to, że trzeba w ogóle wykupywać jakieś dodatkowe pozwolenia, opłacać na poczcie z odpowiednim wyprzedzeniem jakieś dniówki. Potem w erze komputerów, problem był mniejszy, a właściwie żaden. Pozostawał tylko niesmak, że przecież kartę opłaciłem, a muszę jeszcze dodatkowo płacić. Tak myślałem do dzisiaj. Po przeczytaniu Twojego postu zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać - co mnie tak naprawdę wkurza? Za młodu prowadziłem różne dzienniki wędkarskie i na podstawie ich analizy wiem, że potrafiłem być ponad 300 razy w sezonie nad wodą. Ile razy wychyliłem się wtedy z kijem poza swoje ówczesne województwo - może raz w sezonie przy okazji jakiegoś obozu, czy kolonii. To były zdarzenia tak marginalne, że nawet nie zauważyłem kiedy przestała obowiązywać składka ogólnopolska. Naprawdę nie pamiętam, a nie chce mi się szukać tego w sieci, bo nie o to tu chodzi. Im człowiek bardziej doroślał, tym mniej miał czasu na wędkowanie. Niemniej, gdy jeszcze był kawalerem, prowadził swój dziennik i wiedział, że jego wyprawy na ryby zmniejszyły się mniej więcej o połowę. Większa zasobność portfela nie wpływała na zakrojone na większy obszar kraju wycieczki wędkarskie. Jeździło się zawsze w miejsca, które się znało, na których wiedziało się jak łowić. Eksperymenty zdarzały się rzadko, a jeśli już to też na ogół były to nowe miejsca, ale w ramach swojego Okręgu. Trzeci etap to czas, gdy człowiek stał się mężem i ojcem. Etap, w którym tkwię po dziś dzień. Nie muszę prowadzić dziennika, by wiedzieć ile razy bywam nad wodą, wystarczy policzyć ilość niedziel w roku i dodać kilka sobót. Wyjdzie 50-70 razy :). Teraz jednak człowiek ma więcej okazji, a i odległości wydają się mniejsze. Jakieś zloty wędkarskie, chociażby organizowane przez istniejące do niedawna całkiem prężne Forum działające pod egidą jednego z czasopism wędkarskich. Jeździło się nad Wartę w Wielkopolsce, nad Bug na Podlasie, Narew na Mazowsze, czy nad jeziora na Warmii. Taka integracja dała szansę na nowe znajomości i nowe możliwości. Poznawało się ludzi z całej Polski i umawiało się z nimi na ryby. Było łowienie na lodzie pod Kielcami, na muchę na Śląsku, czy nauka łowienia białorybu na spinning na Opolszczyźnie. Tylko ile takich sytuacji miało miejsce w sezonie? Myślę, że za każdym razem policzyłbym je na palcach. Jaki więc problem w tym, by kilka razy w roku zapłacić te 30 czy 50 zł i połowić w nowym miejscu, często "nowe" ryby, nowym sposobem. Dla mnie żaden. Więc dlaczego tak mnie wkurza sytuacja z podziałem na Okręgi, dlaczego nie mogę spokojnie zrobić opłat na inne wody, gdy chcę na nich połowić? Nie wiem, ale zawsze czuję tego robaka wijącego się w żołądku, a może w głowie, gdy klikam "zapłać". Nie znam planów PZW, nie znam też planów Wód Polskich. Nie wyobrażam sobie nawet jakby to miało wyglądać, ale wierzę że dla nas będzie lepiej, bo czy może być gorzej?
  15. W punkt - deklaruję dokładnie to samo. 😄
  16. @jaceen pozamiatałeś tak bardzo, że obawiam się, że nieprędko (jeśli w ogóle) ktoś będzie w stanie przebić Twój wynik. Gratuluję wszystkim uczestnikom i dziękuję za fajną, nienapompowaną obostrzeniami regulaminowymi, a przez to niepowodującą niepotrzebnej napinki uczestników zabawę. Zabawę, która sprawia, że czasami ma się ochotę skręcić po pracy nad rzekę z nadzieją dorzucenia centymetra, czy dwóch i pochwalenia się tym Okoń zawsze był jedną z moich ulubionych ryb, ale nigdy nie był jedyną, której poświęciłbym sezon. W ogóle nie poświęcałem się nigdy jednemu gatunkowi. Niemniej lubię łowić okonie i nawet myślałem, że nieźle mi to wychodzi. Zanim zacząłem bawić się tu z Wami i odnotowywać te okonie w wymierny sposób, wydawało mi się, że złowienie 10 okoni 30+ to żaden wyczyn. Szybkie cofnięcie się w czasie i podliczanie w pamięci kończyło się zawsze tak, że tu były dwa z lodu, tam jeden na przedwiośniu, kilka w maju, a jeszcze z pontonu, a te na urlopie, a jesienią to dopiero było..., ale jak człowiek zacznie je zapisywać to to już tak kolorowo nie wygląda. Niemniej kilka trzydziestaków okraszonych czasami nawet jakąś czterdziestką trafiały się w każdym sezonie odkąd pamiętam. Tym bardziej będę pamiętał sezon 2021, w którym nie udało mi się skusić żadnej trzydziestki. Próbowałem naprawdę często i na różnych wodach. Kilkakrotnie też wyprawy zaplanowane wstępnie jako szczupakowe, zmieniałem w okoniowe wiedząc, że ta czy inna woda daje szansę na fajnego okonia - niestety bezskutecznie. Nie była to też z pewnością moja wina, bo koledzy, którzy ze mną łowili też fajnych okoni przy mnie nie przechytrzyli, ale łowili takie wcześniej, lub później. W sumie to nie wiem czy nazywać to pechem. Pomijając fakt, że na Mazurach nie wyszło, Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie nie odpaliło, zbiorniki na kanale Wieprz-Krzna dawały najwyżej okonki 20+ (i życiówkę szczupaka), ale nawet na starych, sprawdzonych miejscach nie szło. Mam, a właściwie miałem na Odrze bankową miejscówkę, którą odkryłem kilkanaście lat temu. Wtedy był koniec października, a ja szukałem szczupaka z dużym kopytem Relaxa i trafiłem okonia 42. Od tamtej pory złowiłem w tym miejscu kilka podobnych okoni i o wiele więcej takich w przedziale 30-40. W tym roku ani jednego, mimo, że próbowałem wielokrotnie w różnych porach roku i o różnych porach dnia, różnymi przynętami i technikami - nie złowiłem ani jednej ryby. Przepraszam - chyba pod koniec kwietnia, czy na początku maja trafił się przyłów w postaci sandacza i to wszystko. Pora poszukać nowej bankówki, a może pora przestać robić kilometry i zacząć się uczyć łowienia na miejscu, w mieście. Zacząć od ogarnięcia tematu, gdzie w ogóle można, potem podpatrywać Was i rozkminić gdzie dodatkowo warto... i może jakiś trzydziestaczek znowu się trafi w 2022, bo na pewno w tym roku będę chciał odczarować swoje okoniowanie i na pewno chętnie będę się dalej z Wami bawił. Połamania wszystkim!
  17. Żeby nie otwierać nowego tematu - napiszę tu. Dziś małe porządki w pudełkach okoniowych i uszczuplanie zawartości do podstawowego zestawu na ostatnią prostą przed końcem sezonu. Zauważyłem ciekawą różnicę między Cannibalami od SG. Oba kupione na popularnym portalu aukcyjnym, ale z różnych źródeł. Jeden opisany na boku i długość podana na ogonku, drugi z informacjami na podstawie ogona (kopycie). Zastanawiam się czy to po prostu zmiany w poszczególnych partiach, ale zmiany w SG, czy jednak ktoś mi wcisnął jakąś dobrą chińską kopię?
  18. Proszę o podmiankę 23cm na 25cm. Dziękuję.
  19. Po pracy zajrzałem na miejscówkę zwaną tu "Starorzeczem". Myślałem, że może spotkam któregoś z nowych znajomych, niestety byłem sam. Przez niemal trzy godziny przeszedłem wzdłuż brzegów jakieś 3 km, przerzucając w pudełku dosłownie wszystko i nic. Gdy słońce zaczynało zachodzić uznałem, że jeszcze jedno miejsce i się zawijam. Pierwszy rzut i branie - na brzegu niewymiarowy szczupaczek. Poprawiam w to samo miejsce i okonek 22cm, następny rzut okonek 23cm, następny rzut i znowu szczupaczek... Cała zabawa trwała może z 10 minut i skończyła się tak samo nagle jak zaczęła. Nie wiem czy to sprawka tego konkretnego miejsca, tej konkretnej pory dnia, czy przynęty. Tę ostatnią odrzucam, bo w międzyczasie zaliczyłem też obcinkę, więc żeby nie tracić czasu na szukanie takiej samej gumy założyłem inną podobną i zabawa trwała dalej. W sumie złowiłem kilkanaście okonków i trzy szczupaczki (czwartego, albo któregoś z tych tr zech złowionych wcześniej zakolczykowałem). Okonki niewielkie, największy miał 25 cm i go tu zostawiam. Ten akurat złowiony na Bass'a od Relaxa w zgniłym kolorze, wielkości 2,5". P.S. Nie wiem, czy moi przedmówcy w niedzielę odwiedzili to samo miejsce (takie wnioski mogą nasuwać opisy i zdjęcia @Larry_blanka z poprzednich wypraw). Gdy dodam do tego fakt, że pośpiesznie opuszczali to miejsce, to zaczyna mi pasować do tego co i w jakim stanie tam znalazłem Podsumowując - jeśli tam byliście (ktokolwiek) i coś zgubiliście to dajcie znać. Jeśli to to co znalazłem to jest do odebrania.
  20. Proszę o zamianę 24,5 za 23 cm. Dziękuję.
  21. Koniec urlopu - ostatni dzień na wodzie. Jeden okonek łapie się do zabawy. Przynęta na zdjęciu.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.