Dwa, dość ciekawe wypady zaliczyłem.
W środę nie mogłem dopasować przynęty. Coś się dobierało, ale tak bez zdecydowanych strzałów.
Po jakimś czasie udaje się zapiąć sześćdziesiątkę.
W domu okazało się, że zgubiłem aparat.
Podejrzewałem, że przy pakowaniu się do powrotu wypadł w trawę.
Pada decyzja.
W czwartek ponownie jadę.
Szukajcie, a znajdziecie:)
Humor się poprawił, to w bojowym nastroju pognałem w miejsca, gdzie jeszcze nigdy nie łowiłem.
Warunki całkiem odmienne niż poprzedniego dnia.
Zdecydowałem się na większe przynęty, ale z podobną gramaturą.
Gumy 4" z główką +/- 10g.
Mija godzina i nic.
W końcu mam jedno skubnięcie.
Ponawiam rzut i strzał!
Następne branie i po 1-2 sekundach ryba spada z haka.
Obławiam następne miejsca.
Mam jeszcze dwa piękne brania, ale po krótkim holu ryby spadają.
Mój błąd.
Hak po pierwszym odgięciu nie trzymał ryb przy "ciaśniejszym" hamulcu.
Zmiana na nowy i w pierwszym rzucie kolejne "kopnięcie".
Później miałem jeszcze kilka delikatnych trąceń, nie do zacięcia.
I pod koniec, na napływie ostrogi, jeszcze przywalił bolo.
Łowiłem gumami 3-4". W pierwszy dzień wędką Insygnia 5-25g, drugi dzień Mikado travel 4cz./ 5-15g, plecionka 0,14; Shimano Sahara4000.