Skocz do zawartości
Dragon

jaceen

Redaktor
  • Liczba zawartości

    5 357
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    762

Zawartość dodana przez jaceen

  1. Gratuluję! Wystarczy trochę zmian by ryby, które łowiliśmy w sposób niezmienny, nagle wniosły nowe doznania. Osobiście nie liczę już w tym sezonie na sukcesy z powierzchniowymi przynętami. A tu patrzcie państwo, takie garbusy na popki wyjeżdżają👍 Dzisiaj z Radkiem ponownie wybraliśmy się na okonie. Było słabo. Pierwsze branie i melduje się u mnie szczupak około 60 cm. Później długo nic. Zakończyłem trzema okoniami i jeszcze jednym szczupaczkiem. Radkowi poszło zdecydowanie lepiej. Pozostał przy przynęcie z ostatniej wyprawy, czyli ripper 2,5"/2,5g. Złowił kilkanaście okoni. Największy załapał się do tabeli ( 22 cm). Łowisko-odrzański kanał. 👊
  2. Da radę zrobić tak, żeby w pierwszej kolumnie, u wszystkich, były największe okonie?
  3. Larry_blanka proszę o dopisanie mi okonia 30 za 29 i wpisanie pierwszych okoni dla RadkaM 22 i 32 👊
  4. W niedzielę zrobiłem rozpoznanie, by dzisiaj bez zbędnych przynęt i klamotów pojechać razem z Radkiem na jego pierwsze punktowane okonie. W piątek polegliśmy okrutnie. Trzy godziny i obydwoje bez najmniejszego szturchnięcia. Dzisiaj szczęście dopisało. Bardziej sprzyjało Radkowi. Zacząłem od małego okonia, a Radek po kilkudziesięciu minutach ma pierwsze branie. Mocne wejście, bo na końcu linki walczył ładny szczupak. Udało się szczęśliwie podebrać. Od teraz szczupakowe PB wynosi 59 cm. Branie na gumkę Shad Teez 3"/3g. Później przejąłem ja inicjatywę. Złowiłem kilka okoni i między nimi trafia się upragniony trzydziestak. Dwa kolejne fajne spadły. Jeszcze zaliczam porządne branie i chwilę emocjonującej walki. Niestety nie zobaczyłem, z czym miałem przyjemność. Mały hak jigowy nie lubi przeciągającej walki i ryba się uwalnia. Pod koniec wyprawy Radek kolejny raz daje do wiwatu. Widzę kątem oka mocno wygiętą wędkę i od razu wiem, że będzie kolejne PB. Tym razem okoniowe. Jak doszedłem i zobaczyłem okonia w wodzie, to obstawiłem na minimum 35 cm. Miarka pokazała dokładnie 32 cm. To i tak wspaniały wynik. To jego drugie wyjście na ryby w tym sezonie i dwie fajne ryby na wędce. Dołowił jeszcze kilka okoni, w tym jednego 22 cm. Tym samym dwa jego okonie 22, 32 i jeden mój 30, lecą do tabeli. Wszystkie brania mieliśmy na wszelkiej maści rippery 2-3"/2,5-3g. Łowisko - jeden odrzańskich kanałów;) 👊👊👊 .
  5. Sport rzutowy i konkurencje wyglądają interesująco. Szkoda, że wcześniej się tym nie interesowałem. Jeżeli chodzi o małe elektrownie wodne, to ciekawe, kiedy we Wrocławiu pojawią się przepławki na Bystrzycy w Marszowicach i na Ślęzie przy stadionie?
  6. Biorąc pod uwagę, że McGregor wkleja minimum trzydziestki, to po dodaniu 37pkt i brakujących trzech (zakładając że każda będzie miała 30cm i więcej) to szykuje się lada moment ponad 330pkt. Panowie! Trzeba brać się do roboty!
  7. Patrząc na łamańce, to wyobrażam sobie ich pracę. Kolorki takie, jakie najbardziej mi się sprawdzają. A łamaniec? Wizualnie pierwsza liga. Może zbyt mało ciężarków w tyle? U mnie, to najczęstsza przyczyna słabszej pracy od oczekiwanej. Przednie oczko też ma ważne zadanie. O co chodzi?
  8. Wygląda na to, że moje problemy przeglądania forum z telefonu mam za sobą. Dziękuję Tomku.
  9. Spoglądając na bieżącą tabelę, to szykuje się cichy faworyt. Gdy dołowi drugą piątkę okoni w podobnych rozmiarach, to wynik będzie się kręcił w pobliżu 345 pkt. Mowa o rybkach McGregora:) U mnie brakuje jeszcze trzech trzydziestek, co może przynieść wynik powyżej 320 pkt. I to jest mój następny cel do osiągnięcia. Kepes53, Jamnick85 i EsoxHunter mają wyniki na pograniczu 300 pkt. Jak ktoś bacznie obserwuje zgłoszenia, to widać, że wskoczyć do klubu "300" jest niezwykle trudno. Pozostali też nie odpuszczają. Może się przydarzyć taki dzień, że wpadnie nagle kilka trzydziestek+ z jednego wypadu. A mając podstawę punktową, można poszybować wysoko w tabeli. Przeglądając zgłoszenia, jeśli się nie pomyliłem, to do tej pory największe trzy ryby złowili: Kepes53 - 39 cm McGregor - 38 cm Budek - 37 cm Czekamy na pierwszą czterdziestkę;) 👊
  10. To mam potwierdzone, że to u mnie taka przypadłość. I stąd moje obawy, że każda aktualizacja powoduje utratę kolejnych funkcji na tym systemie.
  11. Zaglądnąłem na kilka stron z dolnośląskimi tematami. Wygląda to, jak poniżej. albo zdjęcia w ogóle nie widać. Być może archaiczna Nokia nie nadąża za nowościami. Ja jednak nie będę się ścigał z technologią;) O zalogowaniu się na tele mogę w dalszym ciągu tylko pomarzyć;) Windows Phone 8.1 Update 2
  12. Nie w sprawie błędów, tylko o problemach chcę wspomnieć. Za każdym razem, gdy są prowadzone prace modernizacyjne na portalu, to coś ucieka, coś staje się niedostępne itp. Głównie chodzi o korzystanie z telefonu. Tym razem nie wyświetlają się zdjęcia. Część jest podlinkowana a część jest białą dziurą między tekstami.
  13. Ostatnie dni, to mały maraton nocnych wypraw na sumy. W przeddzień planowanego nocnego spotkania z kolegami pojechałem jeszcze sprawdzić, czy jest sens iść w planowane miejsca. Dojechałem nad wodę i dołączyłem do przesympatycznego kolegi po 23:00. On już kilka miejsc obłowił. Poprosiłem, byśmy się wrócili i jeszcze raz ten odcinek sprawdzili. Miałem przeczucie. I słusznie. Po kilkunastu minutach u kolegi jest piękny atak na imitację żaby, wersję whopper popper. Nie trafił. U mnie po kolejnych kilku minutach zauważyłem wyraźnie zainteresowanie crawlerem. Następne dwa rzuty w pobliżu tego miejsca i bomba! Siedzi! Hol był emocjonujący. Po chwili pokazał się w całości i stwierdziliśmy, że są małe szanse na skuteczne lądowanie suma na brzegu. W końcowej fazie był zapięty dosłownie za "skórkę". A jednak udało się. Sytuacja wymusiła wśliźnięcie ryby na zalaną kępę traw za przypon. Mieliśmy zrobić sesję zdjęciową, ale sumek chwilę odpoczął, trzepnął łbem, wobler odpadł i w swoim stylu wywinął się wężowym susem z powrotem do koryta. Na pożegnanie dostał klapsa i tyle go widzieliśmy. Oceniam go na +/-130 cm. Po tej akcji zmieniliśmy stronę. Tam też długo nie czekałem na branie. Przeszedłem kawałek opaski i w miejscu, gdzie byłem chwilę wcześniej, coś pogoniło ryby. Miałem zwinięty sprzęt i błyskawicznie udało się podrzucić w to miejsce crawlera. Kilka obrotów korbką i mam potężny atak. Szarpnęło mną i zareagowałem zacięciem. Poczułem opór. Docinam drugi raz i rozczarowanie. Straciłem suma. Przynęta jest, kotwice w porządku a ryby nie ma. Tylko trzęsące ręce zostały:) Nie pierwszy i ostatni raz. Pod koniec zaliczam kolejne trzecie branie. Tym razem nie wytrzymał ładny boleń. Czasami zdarza się i taki przyłów. Brania boleni w nocy są nie mniej efektowne i czasami mam wątpliwości w pierwszym momencie, że to może być sum. Tym razem bez niespodzianek ryba ląduje na brzegu i decyduję się na zdjęcie. Wszystko wskazywało, że na sobotnie spotkanie ryby nam dopiszą i przynajmniej któremuś z nas dopisze szczęście i jakiegoś wąsa trafi. Niestety, poziom wody mocno poszedł w dół i plany poległy. Ważne, że towarzystwo było konkretne i wieczór był miło spędzony. 👊👊👊
  14. Pogoda fajna, towarzystwo w dechę, tylko mocno opadająca woda nie wróżyła nic dobrego. Dobrą godzinę pogadaliśmy, przeglądnęliśmy przynęty i gdy się ściemniło, to poszliśmy łowić. Brzegi bardzo śliskie i błotniste. Kilka razy ratowałem się prawie pełnym szpagatem, co przy moim obecnym wytrenowaniu, było nie lada wyczynem;) Do wody leciały różne przynęty, od crawlerów, po slidery, whopper poppery, wirujące ogony, gumy, łamańce i klasyczne woblery. Nic. Nic w tym dniu nie miało prawa tam zadziałać. Tylko Budek się wyłamał z towarzystwa i wytargał ładnego klenia na sumowego woblera. Ten, jak trzeba, to na papierek od cukierka rybę złowi:) Gratuluję Piotrze fajnego klenia. Robiliśmy przerwy na ponowne pogadanki. Trochę o rybach, trochę o polityce, trochę... :))) Zszedłem z wody ostatni po 2:00. Do końca nie było oznak aktywności. Do następnego. Dzięki koledzy za miły wieczór. Pzdr., jaceen
  15. Nocne spotkanie 2020-09-12 Żeby nie drążyć nadmiernie tematu proponuję miejsce na parkingu przy Jazie Opatowice. Godzina, pierwsza jaka mi przyszła na myśl, to 18:30-19:00? Będzie czas spokojnie obejrzeć przynęty, zagadać i postanowić w którą stronę pójść. Pasuje? Gdyby ktoś nie wiedział, nie znał, to proponuję przycupnąć przy kiosku z biletami na Park Linowy, który nawiasem mówiąc już nie istnieje. 👊
  16. Fido, sęk w tym, że Ciebie to nie dotyczy, bo na wspomnianym spotkaniu byłeś właśnie Ty, ja i mój syn:) Nieobecni byli usprawiedliwieni. Część była w delegacji a pozostali uznali, że leszczyki są ważniejsze od okoni i spotkania z kolegami W porządku. Na tą chwilę nie miałem żadnych planów. Chodzi o najbliższą sobotę? Mogę pochodzić za wąsem. Szkoleń nie prowadzę, bo nie umiem, nie mam uprawnień:) i są od tego profesjonaliści. Zapowiada się ładna pogoda. Catering jest na miejscu w razie głodu i "suszy". Byle tylko woda dopisała.
  17. Choćby nawet dzisiaj:))) Ci co wiedzą, to się orientują gdzie;) A tak poważniej, to daj znać kiedy masz nocne okienko i coś poradzimy. Może jeszcze ktoś dołączy?
  18. Koledzy, którzy mnie bardziej znają, mają chyba dość narzekania na moją nieudolną skuteczność:) Z przynętami powierzchniowymi, to chyba jest nierozłączna sprawa. Skuteczność według mnie można by oszacować na 20-30 %. Te niby nietrafione ataki, to faktycznie mogą być momenty, gdy ryba w ostatniej chwili rezygnuje, bo stwierdza, że ma do czynienia z fałszywką. Zauważyłem to przy łowieniu kleni na muchę i na smużaki. Kleń potrafi podpłynąć na chwilę, obserwować płynącego np. żuka i nagle, z impetem, robi nawrót i z chlapnięciem zwiewa do swojej kryjówki. Inna sprawa to uczenie się, co dobre a co złe. Jeżeli możemy przyzwyczaić je do pobierania konkretnego pokarmu, nęcąc, przyzwyczajając do naszej zanęty, to działanie w drugą stronę będzie podobne. Przynęta zakwaszona, niestrawna, stwarzająca niebezpieczeństwo, będzie działać odstraszająco. Kolejny przykład. Łowię klenie na piankowe żuki muchówką. Widzę kilka w stadzie. Podrzucam w pobliże. Wszystkie ryby błyskawicznie do niego startują i pierwsza robi wspomniany nagły zwrot z chlapnięciem. Znikają. Kolejne rzuty nie dają żadnego rezultatu. Wygląda na to, że działa jakiś "społeczny" instynkt, przekazywanie sobie informacji, że to jest niejadalne. Szkoda energii do ponownego podnoszenia się po falsyfikat. Podrzucam kilka skórek chleba i co? W najlepsze zajadają skórki i bez oporów wyprzedzają się nawzajem. Po chwili dołącza więcej amatorów skóry i w mgnieniu oka wszystko znika. Nie było sygnału o niebezpieczeństwie. W łowieniu na powierzchniowe przynęty jest fajne to, że widzimy prawie wszystkie ataki. Również te mniej zdecydowane, takie niby odprowadzenia lub poruszenie w wodzie. Wiadomo, że coś tam siedzi. Mamy dalszą motywację do kombinowania. Przy łowieniu w toni nie ma pewności, czy wobler przez część trasy był obserwowany, czy nie. Nagle dostajemy uderzenie w blank i to jest jedyny sygnał, że była ryba. Fajne uczucie, ale dla mnie za mało:) W powierzchniowym łowieniu dodatkowe bodźce na mnie działają jak magnes. Głośne chlapnięcie, czasami widoczny sus z kilku metrów do woblera daje ułamki sekund więcej emocji. I to zostaje na długo w pamięci. Świeży przykład o skuteczności łowienia na przynęty powierzchniowe mogę przytoczyć z ostatnich zmagań. Ostatnie kilka dni mocno koncentrowałem się na sumach. Wybrałem sobie trudne warunki. Nie wiedziałem, jakie będą efekty i czy ma to sens. Jeszcze w tak wysokiej wodzie, nocą, nie łowiłem. W dzień tak, ale gdy przybywa na metrowej wodzie kolejne, przynajmniej dwa metry, to już spore wyzwanie. Do wody lecą crawlery i woblery bardzo płytko pracujące. Nurt rwie okrutnie. Po godzinie łowienia ręka drętwieje i trzeba robić kilkuminutowe przerwy. W pierwszą wyprawę dostaję suma, o którym wspomniałem kilka postów wcześniej. Miałem wtedy jeszcze jednego, ale po krótkiej chwili spiął się. Następne wyprawy i za każdym razem mam przynajmniej jedno branie wąsatego. Niestety, tu działała zasada małej skuteczności na "chlapaki". Brania są naprawdę efektowne. Kilka razy poderwało mnie, bo były w niewielkiej odległości. Nocne branie suma z kilku metrów potrafi szarpnąć sercem aż pod gardło:) Między nimi udało się złowić krótkie, takie pod wymiar. Dziwne to trochę, bo mniejsze się wpinały, a te, w mojej ocenie duże, wypinały. Jednak przyszedł po tych kilku wypadach czas, że wszystko było skuteczne na 100%. Trzy brania i trzy ryby na brzegu. Dwa mniejsze i jeden większy. Szczęście czasami też potrzebne:) Co do porad i wspólnych wypraw. Staram się na bieżąco, z marszu, podrzucać swoje spostrzeżenia tu na forum. Mam nadzieję, że nie jestem z tym nachalny. Jedna krótka uwaga, niuans, potrafi zdziałać cuda. Staram się wyłapywać te szczegóły w Waszych opisach. Nie muszą być to rozciągnięte gnioty, jak moje, ale z tych krótkich treściwych zawsze coś dla siebie można wychwycić. Choćby potwierdzenie, że u kogoś skuteczność przy danych przynętach jest podobna;) Jak to poprawić? Może wystarczy zmienić kotwice na nowe? Może dodać kółko łącznikowe, by kotwiczka mogła być łatwiej zasysana? A w przypadku boleni, zamiast co kilka sekund bombardować wodę naszymi woblerami, czy nie lepiej cierpliwie poczekać na wyraźny atak i w tym momencie podrzucać obok tego miejsca? Zamiast tracić paliwo, popadać w koszty i nie mieć pewności, że coś z tego wyniknie, to są wędkarze profesjonaliści (przewodnicy wędkarscy), którzy konkretnie i w przystępny sposób pomogą. Kiedyś organizowaliśmy we Wrocławiu amatorskie "warsztaty" i spotkania wędkarskie nad wodą. Kilka razy muchowe, sandaczowe, okoniowe i za każdym razem wracając z nich, byłem bogatszy o wiedzę, którą bym zdobywał przez kilka lat. Być może o pewnych sprawach nie dowiedziałbym się wcale. Znajomości zawierane podczas spotkań, nieoceniona wartość. PS Ostatnio zaproponowałem takowe spotkanie i było nas... trzech:) Tak więc hm, ja się nie odważę ponownie rzucić hasła. 👊
  19. Nieustającego zdrówka Moczykiju życzę. Jeżeli tylko o woblery Ci chodzi, to z popperem masz już doświadczenie i polecam tego się trzymać. Do tego dołożyłbym woblery typu "walking the dog" i masz gwarantowane emocje na cały letni sezon. Z niektórymi popperami pracę wtd też uzyskasz. Dla kogoś, kto od czasu do czasu zapragnie spróbować sił z boleniem, te przynęty, w mojej ocenie, najszybciej przyniosą efekty. Dla kogoś, kto chce więcej czasu poświęcić tym rybom, to już dłuższa pogadanka by się skroiła:) Przede wszystkim musisz zadać sobie pytanie, z jakimi przynętami najlepiej sobie radzisz i które sprawiają najwięcej przyjemności. Wielokrotnie przekonałem się, że cud przynęty u kogoś, u mnie były bezużyteczne. Nie dawałem większej wiary w skuteczność mojego wędkowania. Brakowało synergii.
  20. Cześć. Wrzesień rozpoczął się dobrze. Po ostatnich sukcesach z muchą postanowiłem wrócić do spinningu. Woda systematycznie podnosiła się, to już nie kombinowałem. Nad wodą jestem około 22:00. Nie miałem w planie daleko chodzić. Uzbroiłem wędkę i do wody poleciały moje najbardziej sprawdzone i ulubione sandaczowe woblery (PanicZ, Gloog Nike, Jaxon longus). Dwie godziny i… nic. Żadnych trąceń. Żadnej aktywności. Zupełnie nic. Włączył się „szwendaczek” i postanowiłem pochodzić brzegiem, by się rozejrzeć. Kolejna godzina i nic nie wskórałem. Chyba nie będzie o czym wspominać. Wróciłem w miejsce, gdzie rozpocząłem. Na kalendarzu już wrzesień. Założyłem płytkiego woblera PanicZ/10 od Spinnermana i się zaczęło. Rzut lekko powyżej siebie. Wobler kolebie się na boki tuż pod powierzchnią i gdy mija moją pozycję, poczułem lekkie trącenie. Od razu wybudziłem się, bo lekko zacząłem przysypiać. Kolejny rzut i prowadzenie po tym samym torze. Znowu wobler mija moje stanowisko i BĘC! Siedzi! Na wyraźne branie błyskawicznie zareagowałem i teraz wszystko potoczyło się dość szybko. Na brzegu ląduje sandacz. Zobaczyłem w międzyczasie kilka zbiórek. Może się ruszyły? Tak właśnie się stało. Przesunąłem się o kilka metrów i zacząłem ponownie obławiać miejscówkę. Minęło kilkanaście minut i mam kolejne branie. Na brzegu ląduje sandacz podobnych rozmiarów. Wcześniej przez dwie godziny łowiłem w tych miejscach i nic nie wskórałem. Robię zdjęcie i ryba wraca do wody. Wykonuję kolejny kontrolny rzut woblerem w pobliże ostatniego brania. Nie zdążyłem jeszcze dobrze się ustawić i BUM! Kolejne branie. Rzut po rzucie i kolejny sandacz buja się na kiju. Trochę jestem zaskoczony. Chodzę prawie trzy godziny i nic się nie dzieje. Nagle, w ciągu kilkunastu minut łowię trzy ryby. Kolejne dwa brania psuję. Zmieniam brzeg. Woblera już nie zmieniam. Ustawiam się w dogodnej pozycji i podrzucam go w taki sposób, bym mógł najlepiej, jak tylko potrafię, atrakcyjnie go poprowadzić. Krótki rzut poniżej siebie. Zamykam kabłąk i robię pierwsze dwa obroty korbką, by naprężyć linkę i mieć wyczuwalny kontakt z przynętą. Później pozwalam działać nurtowi. Od czasu do czasu delikatnie podkręcam kołowrotkiem i sprowadzam woblera po łuku w pobliże brzegu. Gdy wobler praktycznie przestaje się przemieszczać i zaczyna pracować w jednym miejscu, zaczynam powoli ściągać go do siebie. I właśnie w momencie, gdy chciałem to zrobić, następuje kolejne szóste branie. Niestety spudłowane. Łowię jeszcze kilkanaście minut. W tym czasie mam siódme branie i kolejny, czwarty sandacz, ląduje na brzegu. Z bezrybia, nagle, bez zauważalnej przeze mnie przyczyny, zaczęły brać. W ciągu godziny miałem siedem porządnych brań (nie licząc trąceń) i złowiłem cztery sandacze. Tak właśnie czasami bywa na rybach. Coś im odpali i zaczynają brać. Lub odwrotnie, nagle wszystko się ucina. Można wtedy podziwiać przyrodę. Kolejna wyprawa. W następny dzień postanowiłem zacząć od innych miejsc. Odra ciągle przybiera i jeszcze za dnia chciałem zobaczyć sytuację. Zostało kilkanaście minut i zrobi się ciemno. Trochę żałowałem, że nie udało się wcześniej wyjechać. Miejsce od lat mnie absorbuje. Są tam potężne ryby. Mnie jednak nigdy nie udało się tam złowić takiej, o której mógłbym snuć opowieści. Czasami coś złowię. Jednak wszystko do tej pory, to zbyt skromne okazy na potencjał miejsca. O przepraszam. Jakieś 30 metrów wyżej łowię piękne klenie. Jednak te kilkadziesiąt metrów robi różnicę. To całkiem inne stanowisko z innym układem dna. Tym razem też sobie nie poradziłem. Drapieżniki chodziły głębiej. Co raz drobnica rozpraszała się w panice, ale działo się to w toni. Taka cicha walka o przetrwanie. Po 23:00 zrezygnowałem i poszedłem na inną odnogę Odry. Tam zostałem zaskoczony. Woda gwałtownie przybrała. Prawdę mówiąc, dawno nie łowiłem w takich warunkach w nocy. Ostatni raz ze trzy lata temu. W woderach mogłem dojść do głównego koryta. Teraz nie było szans, a byłem tylko w gumowych butach. Jeszcze przy takiej wysokiej wodzie w nocy nie próbowałem. A co tam. Najwyżej będę się z siebie sam śmiał. Śmiałbym się, gdyby nie to, że po kilkunastu minutach zobaczyłem go! Dał o sobie znać. Być może zareagował na moje podejście. Woda zawirowała i wiedziałem, że stoi przy powierzchni. O to mi chodziło. Za sumami chodzę tylko z przynętami powierzchniowymi. Żadne koguty i gumy na ciężkich jigach. U mnie sum ma walnąć w przynętę prowadzoną po powierzchni, ewentualnie prowadzoną tuż pod nią. Oceniłem sytuację i wydawało się, że jest szansa na hol. Sprzętowo jestem w miarę przygotowany, to zobaczymy co na to wąsaty. Podrzucam woblera Jaxona. Mam kilka metrów na jego prezentację. Kilka obrotów i nagle ŁUBU DUBU! Fontanna wody, potężne chlapnięcie i od razu jazgot kołowrotka. Docinam z umiarem i czekam na rozwój sytuacji. Teraz zdaję sobie sprawę, że sprzęt, jaki sobie skompletowałem do takich wypraw, teraz zapracuje w 100% zgodnie z planowanym przeznaczeniem. Dokręcam o kilka skoków hamulec. Mam coraz większą pewność, że sum jest zacięty na dwie kotwice i nie przydarzy się niespodzianka. Najczęściej spady zaliczałem w pierwszej fazie brania. Walka trwa już około 5 minut stąd ta narastająca pewność. Kilka fajnych sumów w tym sezonie straciłem i tylko ta myśl mi przechodziła po głowie, żeby to nie był kolejny taki przypadek. Ciężko się podnieść po porażce. Niepewność wprowadzały momenty, gdy ryba, waląc ogonem, powodowała chwilowy brak kontaktu z nią. Taki ułamek sekundy, jakby następował luz, by po chwili znowu łapać kontakt. To znowu dawało wiarę, że wobler dobrze się wpiął mimo bezzadziorowych kotwic. Chyba zacząłem przejmować inicjatywę. Sum nie odjeżdżał daleko. Trzymał się w pobliżu jednego miejsca albo ja nie pozwalałem mu na odpłynięcie. Co chwilę dokręcałem skok po skoku hamulec. Nastąpił moment, gdy robiłem trzy obroty korbą, a hamulec coraz krócej jęczał. Teraz jest chwila, że stanęliśmy w miejscu. Hamulec już nie terkocze, a ja nie kręcę kołowrotkiem. Myślę, że powoli zacznie odpuszczać. I tak się stało. Mimo że pod wodą był spory pas zalanych łąk, to jakoś nie odważył się na desperacki spływ. Gdyby tak było, to wykosilibyśmy sporo zielska zostawionego po ostatniej wycince. Zapalam lampkę wcześniej, bo chcę, chociaż zobaczyć, z czym mam do czynienia. Jeszcze chwila i mam go przy powierzchni. Wygląda, że ma dość. Ja zresztą też. Prawie 10 minut walki w zaparte i przedramię już zaczęło pobolewać. Silny nurt, ogrom zalanych krzaków, ciągle przybierająca woda, nie wiem, jak to zrobiłem, ale się udało. Ale ale, jeszcze trzeba go bezpiecznie naciągnąć na mokrą łąkę i odzyskać wobler. Dostaje „lepa” w czoło. Jest dobrze, zmęczony i nie reaguje. Zakładam rękawicę, chwytam za szczękę i ślizgiem podciągam na brzeg. Wychodzony, wypatrzony, złowiony jak sobie założyłem mimo bardzo niekorzystnych warunków. Przy innych rybach chciałbym, by brały same ponadprzeciętne okazy. W przypadku sumów mam cichą nadzieję, że większe nie będą brały. Tylko, jak im to powiedzieć? Po zmierzeniu wyszło 140 cm. Zrobiłem zdjęcia na pamiątkę i sum wrócił do wody. Zrobiłem przerwę na herbatę. Miałem jeszcze trochę czasu. Poszedłem kilkadziesiąt metrów dalej. Tam też coś w wodzie się wcześniej pokazało. Niestety już nic się tam nie wydarzyło. Zszedłem jeszcze dalej. Sytuacja powtarza się. Robi się zamieszanie w wodzie. Drobnica rozpierzchła się w panice i woda zaczęła się marszczyć. Błyskawicznie podrzucam woblera powyżej miejsca. Naprowadzam go delikatnie, kręcąc kołowrotkiem. Przez chwilę było pięknie. Głośnie cmok, szarpnięcie w łokciu, fontanna wody i przewalający się ogon ponad wodę daje przez kilka sekund setki myśli i nadzieję na dublet. Niestety szybko się to zakończyło. Sum wypiął się po kilku szarpnięciach. Ech, te brania. Te z powierzchni mają magiczną moc. 👊👊👊
  21. Była dogrywka. Nad wodą jestem o podobnej porze, gdzieś około godz. 22:00. Stan rzeki trochę wyższy niż poprzednio. Będzie jeszcze trudniej. Jeżeli już jestem, to co mi pozostało? Motam sprzęt, wiążę streamera od Jarka. Łowił poprzednio, to nie będę zastanawiał się nad wyborem. Nurt jest dość silny, to potencjalny hol będzie emocjonujący. Skoncentrowałem się na niewielkim obszarze, by go dokładnie obłowić. 20 minut. Mija około 20 minut i mam pierwsze lekkie trącenie. Nie jestem pewien, czy to była ryba, czy spływające zielsko. Kilka rzutów w to samo miejsce i już wiem, że to mógł być on... Już jestem szczęśliwy. Branie tym razem było zdecydowane. Takie fajne puknięcie w kija. Hol odbył się bez niespodzianek. Streamer siedział pewnie. Bezzadziorowy hak ułatwia szybko odzyskać przynętę. Ryba wraca do wody. Suszę streamera i nie zmieniając stanowiska, wydłużam linkę. Rzucam do miejsca, gdzie wcześniej zebrał coś z wierzchu prawdopodobnie kolejny sandacz. 20 minut Mija kolejne dwadzieścia minut. Pstryk! Odruchowo lewą ręką błyskawicznie ściągam linkę. Czuję już pulsujący ciężar. Mam więcej linki do zwinięcia i hol będzie dłuższy. Na brzegu ląduje sandacz podobny rocznikiem. Mało z muchówką teraz chodzę i taki wypad jest bezcenny. Noc i nocne drapieżniki potrafią w pamięci zostawić ślad na bardzo długo. 80 minut. Zmieniam brzeg. Ustawiam się, by dobrze widzieć, co robię. Miejsce wielokrotnie dawało mi tam ryby. Może teraz też dopisze szczęście? Kilka razy spławiam streamera, aż w końcu dobieram najlepszy kąt, pod jakim linka nie robi dużego "balona". Zanim przeszedłem na drugą stronę rzeki i trochę pomachałem, minęło ponad godzinę bez brania. Tym razem dobrze kopnęło w kija. Na myśl przyszło mi, że może to być kleń. Intuicja mnie nie zawiodła. Zapalam lampkę i widzę fajnego klenia. Trzy brania i trzy ryby. Jest dobrze. Przesuwam się kilkanaście metrów i ponownie dokładnie obławiam miejsce. Z każdym rzutem staram się wydłużać linkę, by streamer płynął innym torem. Tym razem branie psuję. Nie dociąłem z ręki i ryba w moment się wypina. Robię znowu kilka kroków wzdłuż opaski. Systematycznie kładę linkę na wodzie. Suszę muchę co jakiś czas w chusteczce. Zostało niewiele czasu do powrotu. Zatrzymuję się w ostatnim miejscu. Tu dość często miałem brania. Brodziłem tam i prawdę mówiąc, nie wyczaiłem, o co chodzi, że tam ustawiają się sandacze. Żadnych górek, dołów, kamieni, nic szczególnego z mojego punktu widzenia. One jednak lubią się tam ustawiać. I nie pomyliłem się. 20 minut. Od złowienia klenia minęło kolejne dwadzieścia minut. Dobrze wyczuwalne kolejne pstryknięcie. Kij dobrze się wygina. Nurt pomaga rybie i dobrze odpiera hol. Nie na długo. Mam na brzegu czwartą rybę. W zasadzie tylko na przybrzeżnych trawach, by wypiąć przynętę i koleś wraca do wody. Może jeszcze w tym sezonie wybiorę się na nocne sandacze na muchę. Trzeba czekać na lepszą wodę. Przy tym stanie trzeba często przerzucać i łowienie staje się męczące. Zbyt męczące. Woblery lepiej się sprawdzają. O tym może innym razem?;) Wędka, kołowrotek i linka jaką używałem jest w klasie #5/6. Przypon z jednego kawałka fluorocarbonu o długości 1 m i średnicy 0,27 mm. 👊 👊 👊
  22. Zastanawiałem się, co jeszcze trzyma mnie nizinnego muszkarza przy sprzęcie muchowym. Spojrzałem na swoje skromne pudełka z muchami i wniosek był dość klarowny:) Nad Odrą byłem około 22:00. Chciałem być chwilę przed zapowiadanymi opadami deszczu. Udało się krótko połowić na sucho. Po północy rozpadało się na dobre. Nie miałem komfortowej sytuacji. Pech chciał, że do tej chwili miałem fajne cztery brania i żadnego nie wykończyłem. Bez woderów a w krótkich kaloszach moje możliwości znacznie się skurczyły. Początkowo łowiłem na swoje kombinowane żółte streamery. Część z nich było z dodatkową główką z pianki, by poprawić pływalność, część bez tego dodatku. Kolejne skubnięcia miałem już na podarowanego białego streamera od Jaroslva👍 Później psuję jeszcze piąte branie, by pod koniec wyprawy dopiąć swego. Żeby nie było różowo, to hol odbył się też z przygodami. Linka jakimś cudem wcisnęła się między szpulę a prowadnicę i to spowodowało krótkie komplikacje. Przy większej rybie mógłbym tego nie opanować. Sandacz złowiony około 2:10 w przerwie między kolejnymi falami deszczu. 👊👊👊
  23. Ostatnie wyprawy sierpnia były u mnie z nastawieniem złowienia suma w rozsądnych sportowych wymiarach. Kilka trafiłem, ale wszystkie pod wymiar. Jeden większy niestety po minucie walki spiął się i zostawił tylko na przyponie śluz. Miałem jeszcze jedno fajne branie. Coś niezłego zapiąłem przy opasce, ale tradycyjnie po kilku szarpnięciach zostałem z rozgiętym grotem. Tu obstawiam na sandacza. W tym przypadku branie było na woblera karasia firmy Jaxon. Ogólnie sporo się działo. Łowiłem prawie wyłącznie na dwie przynęty, nietoperza "SG 3D Bat" i jak piszą nasi friends;) na "fałszywą osę" Jak wspomniałem, liczyłem na sumy, ale wiem, że klenie bardzo lubią te przynęty. Spodziewałem się sporo tych ryb i liczyłem na ładniejszy okaz. Udało się i zapisuję sobie największego w tym sezonie klenia 57 cm. 👊 👊 👊
  24. Zbieram żaby, szczurki, zimorodki, nietoperze a mało na nie łowię. Może z wyjątkiem żab. Te zaś mam gumowe, silikonowe, drewniane i plastikowe. Do mini zagrody dołącza kaczka. W końcu trzeba będzie towarzystwo zabrać na popas;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.