-
Liczba zawartości
5 357 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
762
Zawartość dodana przez jaceen
-
W czwartek mogę zaglądnąć przed zmierzchem. Wystarczy ze dwie godziny na odcinek M.Oporowski-jaz;) Może uda się jednego takiego cwaniaka wyciągnąć ze swojej kryjówki? Już dwa razy mnie przechytrzył. Wiem, gdzie patroluje:)
-
Bywają takie dni, że odechciewa się i basta! Odechciewa się wielkich boleni, sandaczy, szczupaków itd. Dlaczego? A dlatego, że wielkie ryby, o których marzę, mają serdecznie w poważaniu moje starania. Łowię tylko sztuki ocierające się o wymiary ochronne i nie ma znaczenia, czy to jest duża, czy średnia rzeka. Co wtedy? Wtedy zmieniam o 180% swoje podejście do wędkowania. Wyszukuję problemów. Rezygnuję z wygody, przyjemnego spaceru udeptaną ścieżką, łatwego dostępu. Jest taka rzeczka, która z każdym rokiem robi się trudniejsza. Tu zachodzą wprost proporcjonalne zmiany do postępu cywilizacyjnego. Im ładniej, więcej prostowane, wybetonowane, skanalizowane, to w korycie mniej miejsca na wodę. Nie będę w tym momencie wylewał gorzkich żali na stan naszych rzek. Chodzi mi o coś innego. O to, że warto czasami podjąć wyzwanie i zmierzyć się z czymś, co wydaje się niemożliwe. W poniedziałek wybrałem się na Ślęzę i zaplanowałem przejść odcinek od Nowego Dworu do Oporowa. Po drodze kilku przechodniów dziwiło się, że próbuję w tym czymś łowić. Wręcz dopytywali się, czy tu cokolwiek pływa. Bardziej ogarnięci pytali, czy coś dzisiaj udało się złowić. Pytali, jak sobie radzę w tak zastałej sytuacji. Przyszło mi na myśl, że napiszę o tym kilka zdań, jak się tam odnajduję. Po pierwsze, sprzęt. Wędka w tym przypadku przydałaby się dłuższa. Ja sobie jakoś radzę ze spinningiem Patriot Revival 251/3-15g - travel w trzech elementach. Do tego kołowrotek w rozmiarze 2500 z plecionką 0,10 mm i przyponem z fluorocarbonu 0,30 mm. Plecionka ma sobie radzić z bardzo częstymi zaczepami o roślinność. Przy słabszej lince w ciągu godziny można swój arsenał przynęt bardzo poważnie uszczuplić. Jestem świadomy, że klenie, na które się nastawiam, będą bardziej ostrożne, ale rozwieszanie woblerów co kilka metrów po krzakach nie jest przyjemne dla portfela. Po drugie, przynęty. W mocno zarośniętym korycie łowię przeważnie na smużaki imitujące owady. Nie jest rzadkością, że smużaka wrzucam punktowo w jakieś oczko między zielskiem i po sekundzie lub dwóch trzeba wyrywać przynętę z wody, by nie wpłynęła w gęstwinę. Smużaki dobieram z kotwiczkami drucianymi. Podczas zaczepów łatwiej odzyskać przynętę. Dodatkowo usuwam zadziory. Kotwiczki są także mniejsze niż zazwyczaj. Wszystko po to, by zminimalizować czepianie zielska. Istotną rzeczą jest podejście do miejscówki. Nie mam szans na oddanie długich rzutów, czy też wypuszczenie przynęty z nurtem. Aby być w miarę niezauważalnym, ryby łowię od ogona. Gdy miejscówka daje możliwość to staram się po wrzuceniu woblerka smużyć nim z nurtem. To czasami jest jedyny sposób na bardziej zdecydowaną akcję ryb. Swobodny spływ w wielu przypadkach kończy się tylko na obserwacji ewentualnie na delikatnym przytrzymaniu lub podtopieniu owada za skrzydełko, lub nóżkę. Przez dwie godziny miałem sporo takich sytuacji. Wielokrotnie klenie robiły pod owadem „świecę” i oglądały go od spodu, ostatecznie odpływając. Ponowne próby skuszenia do brania wtedy można sobie odpuścić. Piszę o smużeniu lub spławianiu a z przedstawionych pierwszych zdjęć można pomyśleć, że to niemożliwe. Tak, jest to trudne i każdego roku ubywa odcinków rzeki, które na to pozwalają. Miejsca na "wrzutkę" wyglądają jak na zdjęciu poniżej. Tego dnia ryby były bardzo ostrożne. Dopiero przed zmierzchem miałem bardziej zdecydowane brania i udało się złowić kilka sprytnych kleni. Przeprosiłem się z odcinkiem, gdzie nigdy nie miałem jakiś specjalnych efektów. Tym razem to miejsce wynagrodziło mi wcześniejsze niepowodzenia i zakończyłem wyprawę kilkoma sztukami.
-
Oporów na obecną chwilę (niedziela). P Ponad dwie godziny łowienia smużakami, kilkanaście brań, kilka rybek na kiju. Dwa największe z wyprawy.
-
Czasem się wzdrygałem, bo spadające Perseidy jakoś, tak znienacka, zza pleców, wprawiały mnie w dziwne uczucie. Miałem kilka ciekawych i emocjonujących wypraw w tym sezonie. Jedną z nich na pewno była ostatnia z soboty na niedzielę. Kolejny raz wybrałem się w poszukiwaniu suma. Na rybach jak w loterii, raz na tarczy, innym razem z tarczą. Poprzedniej nocy miałem tylko jedno branie. Idąc, w myślach miałem plan i do sprawdzenia całkiem inny odcinek rzeki. Jestem nad Odrą. Krótka telefoniczna pogaducha z kolegą i kątem oka widzę porządny spław ryby. Miałem iść z nurtem. Nic to, te 50 m wstecz nie zrobi dużej różnicy. Założyłem crawlera Made in P.R.C. Przynęta ta u mnie ma bardzo dobrą opinię. Pierwsze trzy rzuty na maksymalną odległość, by rozprostować linkę i sprawdzić uciąg, tempo i kąt prowadzenia dla uzyskania najlepszej pracy. W trzecim następuje mocne targnięcie i po pierwszych sekundach holu mam nadzieję, że to nie sum. Bo byłby to niewielki sumek. Na tym odcinku rzeki jest sporo kleni i na 80% obstawiałem na niego. Obserwuję wodę. Widać ożywienie przy powierzchni. Chyba jeszcze trochę zostanę. To był dobry pomysł. W ciągu godziny naliczyłem osiem ataków. Cztery ryby na kiju i trzy dojeżdżają do ręki. Dwa klenie mierzą w granicy 45 cm. To już fajne sztuki. Sprzęt mam trochę mocniejszy niż zazwyczaj, to nie ma zbytnio finezji. Sprawnie i szybko trwa hol, zdjęcie i do wody. Jednak miałem rozglądać się za czymś innym. Zostawiłem ten odcinek rzeki i zszedłem o jakieś 200 m dalej. Założyłem większego crawlera SG 3D Bat/10 cm. Przez godzinę nic się nie działo. Założyłem poprzedniego powierzchniowca i dalej nic. Uległem po następnej godzinie. Wracam w poprzednie miejsce i będę liczył, że między kleniami pojawi się sum i tym razem ja wygram. Dwie potyczki w poprzednim miesiącu przegrałem. Czas odwrócić role. Kilkanaście rzutów w miejscu, gdzie zaczynałem i nic się nie dzieje. Zbliżała się godzina powrotu, to poszedłem w górę nurtu i jeszcze spróbowałem na odcinku sprawdzonym z poprzednich sezonów. Tym razem brania nie zauważyłem, tylko poczułem w barku. Crawler wjechał w ciemną przestrzeń i prowadziłem go na podstawie sygnałów szczytówki. Gdy przestał pulsować, lekko podszarpywałem, by łapać znowu pracę woblera. Kolejną rybą okazał się przyzwoity boleń. Będę miał przynajmniej tydzień przerwy od wędek, to fajnie się stało, że tej nocy tyle się działo. Wszystkie brania miałem na crawlera. W sumie kilkanaście ataków i pięć ryb na brzegu. Największym okazał się boleń, ale najbardziej ucieszyła mnie ostatnia ryba. Kleń łupnął na zakończenie. To było takie solidne podsumowanie nocnej wyprawy. Kolejny kleń przekraczający magiczne 50 cm. W tym sezonie będzie to chyba siódmy, czy ósmy taki okaz. Muszę to sobie sprawdzić. Brania wszystkich ryb były na dość dalekim zasięgu z powierzchni i prowadzenia szerokim wachlarzem. Teraz jakoś ten tydzień bez wędki powinienem przetrwać;)
-
Nad wodą pojawiłem się tuż przed zachodem. Wziąłem kilka gumek i wirujące ogonki. Dzięki informacjom od znajomych skusiłem się i ja na okoniowe podchody. Dawno z lżejszym kijkiem nie wojowałem. Było fajnie. Im bliżej wieczoru, to brań przybywało. Złowiłem kilkanaście, ale nie przebiłem się przez 25 cm. Próbowałem też na poppera. Do tabeli nie udało się okoni złowić:)
-
Gorąco, że nie chce się pisać. Znajomi łowią. Nie chwalą się. Wiadomo, o co chodzi;) Chcą jeszcze połowić we względnym spokoju. W dalszym ciągu odpuszczam dzień i nad wodą pojawiam się, gdy zapada zmrok. Wczoraj wyjście w poszukiwaniu sumów. Łącznie cztery a ich suma:) to jakieś 160 cm. Wolałbym złowić takiego jednego:) Lipiec ze względu na temperaturę i dające nocną porą w kość komary, jest trudny. Każda większa ryba cieszy podwójnie. Sprzęt: SG MPP2 243/40-80g - Ryobi Arctica 6000 - linka 0,22m - wobler Jaxon Karaś UV9FNL
-
Zaczepka:) I nie dowiedziałem się. Na jednej z transmisji w YT na żywo miałem dowiedzieć się o sposobach i przynętach do łowienia okoni. Liczyłem na jakiś mocny zastrzyk wiedzy dotyczący łowienia w rzekach. Doczekałem się 40 minuty i takie pytanie w końcu zadano. I co? Kicha. Zaledwie dwie minuty tłumaczenia, że ja nie, że nie mam dostępu, a łowię tylko wiosną lub jesienią i to sporadycznie. Do tego czasu podsumowałem sobie co nieco i wyszło mi że: dryf, stożki, górki, wertykalne, elektryki, moje jeziora... Transmisja trwała blisko 2 godziny. Ja niestety wysiadłem z tego wozu po 42 minucie;)
-
W poprzednim sezonie zacząłem modyfikować gumowe żaby, by wykorzystać ich potencjał w kilku łowiskach na nocnych wyprawach. Sporo się działo. Ten rok z nimi idzie siermiężnie. Nawet wczorajszej nocy miałem przywalenie i znowu pudło. To nic. W końcu odpali i nimi połowię. Tymczasem, przeglądając sklepy internetowe, natrafiłem na takie żaby z jeszcze doskonalszym rozwiązaniem. Otóż skrzydło jest z tego samego, miękkiego materiału. Tu nie powinny wkraść się obawy o złamanie, odklejenie itp. Oby. W porównaniu do tych przerabianych przeze mnie, te mają skrzydła krótsze. Czy będą też tak ładnie plumkać? W każdym razie guma jest miękka, podwójny hak jest bardzo ostry i całość robi dobre wrażenie. Reszta oceny będzie nad wodą. Może się jeszcze okazać, że zostanę przy swoich rozwiązaniach;)
- 105 odpowiedzi
-
- 3
-
U mnie wręcz odwrotnie. Lipcowy początek trudny. Coś się działo, nawet dużo, ale wynik wychodził prawie jak zawsze;) Powoli jednak zaczęły pojawiać się pojedyncze sztuki. Nastawiony byłem na wieczorne łowienie drapieżników. Miejsca, które ostatnio prawie skreśliłem po wielokrotnych bezkontaktowych wyprawach, wróciły do łask. Nie zapominając o jednej nocnej wyprawie na przełomie czerwca i lipca, gdzie miałem okazję (niewykorzystaną) na wiele emocji, porządnych emocji, w pamięci na dłużej będę miał piątkowe zakończenie lipca. Tym razem z trochę lżejszym sprzętem wykorzystałem prawie wszystkie brania. Złowiłem przedostatniej nocy miesiąca dwa bolenie40,55, klenia48, i sandacza60. Dwa brania jeszcze przeszły obok. Jak miesiąc zakończyłem sandaczem, to kolejny udało się otworzyć też sandaczem. Trochę mniejszym. Charakterystyczna rozdzielona płetwa grzbietowa będzie znakiem rozpoznawczym dla kolejnego łowcy tego gagatka. Brań miałem nawet sporo. Wcześniej zaglądnąłem na kanał żeglugowy z whopper plopperami i trzy razy wyrwałem powierzchniowca z pyska szczupaka:) Wieczorem miałem trzy brania na woblera Glooga Nike10, by w końcu poprawić jeszcze jednym pustym na woblera PanicZ/10 i rzutem na taśmę ostatnie branie zakończone wyżej wspomnianym sandaczykiem. Podwyższona woda chyba w nocy dotarła do Wrocławia, to może jeszcze będzie okazja przez dzień lub dwa na zwiększoną aktywność nocnych drapieżników? Trzeba to sprawdzić;) 👊
-
A propos 1 sierpnia. Koncert startuje od 4 min 30 s.
-
- Gatunek ryby: Sandacz - Długość w cm: 60 - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 31.07.2020 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 0:30 - Łowisko: Odra - Przynęta: Wobler JAXON Holo Select KARAŚ UV 9cm F 17g - Opis połowu: Branie w warkoczu za ostrogą. Ryba ponownie do złowienia. ________________________________________ - Gatunek ryby: Kleń - Długość w cm: 48 cm - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 31.07.2020 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 0:00 - Łowisko: Odra - Przynęta: Wobler JAXON Holo Select KARAŚ UV 9cm F 17g - Opis połowu: Branie w warkoczu za ostrogą. Ryba ponownie do złowienia. ____________________________________ - Gatunek ryby: Boleń - Długość w cm: 55 - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 30.07.2020 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 21:15 - Łowisko: Odra - Przynęta: Wobler Gloog Nike 10 cm - Opis połowu: Branie w warkoczu za ostrogą. Ryba ponownie do złowienia.
-
Są wędkarze, co trochę więcej czasu spędzają nad wodą i stąd może kilka ryb więcej uda się złowić. W całym tym biznesie szkoda się spinać i liczyć tylko na duże okazy. Dla mnie bardziej wartościowe jest podejście, by łowić regularnie ryby wielkościowo średnie. Przy nich, prędzej czy później trafi się coś porządnego. Sama możliwość wyjścia na ryby cieszy. Tego się trzymam najbardziej. Co do Widawy, to trudny temat. Ile razy wracałem o kiju, to tylko ja wiem:) Szczególnie pamiętam czas, gdy zabrałem się do spinningowania. Klęska totalna. Wyglądało to tak, że męczyłem znane mi miejscówki nawet po dwie godziny i nic. Gdy już miałem dość, dla sprawdzenia stawiałem winklepickera i z tych miejsc potrafiłem po kilka kleni łowić. Zirytowało mnie to do tego stopnia, że postanowiłem nauczyć się spinningowania na poważnie. I tak zostało do dziś. Dalej się uczę:) W tym sezonie sięgam po całkiem odmienne woblery. Do tej pory zaparcie łowiłem na takie o wyglądzie klasycznym, smukłym (np. Rapala Shadow Rap/Oryginal, Gloog Nike, Jaxon Longus itp.). Teraz często łowię na woblery o masie do kilkudziesięciu gram, mocniej wygrzbiecone, przypominające krąpie i karasie. Zaletą, jaką mogę przypisać im, to odbijają się ryby o mniejszych rozmiarach, a gdy już nastąpi konkretne branie, to przynęta przeważnie jest na zewnątrz. Żeby została zassana głęboko, to musiałaby zaatakować wielka ryba. Tym sposobem nie muszę szukać małych woblerków gdzieś w gardzieli. Podsumowując ostatnie dni lipca, to mogę być zadowolony. Najbardziej żałuję tych wszystkich nietrafionych brań na crawlery. Uzbierało się trochę tego. Straciłem na zatopionym drzewie najbardziej polubionego przeze mnie. Tej samej nocy złowiłem na niego fajnego klenia. A miałem jeszcze dwa porządne brania. Czekam na nowego z tej serii. Boleń na PanicZ 10cm/10g/F O woblerach "karasiach" Jaxona nie wiedziałem nic. Gdzieś coś wyczytałem, coś słyszałem, ale sam się w końcu przekonałem, że warto było po nie sięgnąć. Co ciekawe, najwięcej brań miałem na dwa większe modele. Na wersję 6cm jeszcze jestem bez brania. Kleń na Glooga Nike 100 F Ostatnie kilka wypraw to zaliczanie po jednej rybie na kilka brań. Dzisiejszy kleń, siódmy w tym sezonie powyżej 50 cm, jakby inaczej, jak nie na karasia. Inny kleń, trochę mniejszy. Też na karasia UF9F. Latający kilka dni temu samolot niósł nadzieję na ulgę od komarów. Niestety tak nie jest. Widywałem, że bardziej wrażliwe panie, praktycznie w centrum miasta sięgały po spray na komary. Czyżby przeloty pod publikę?;/ Czasami zdążę uchwycić ten moment... a ryby złowione w Odrze w granicach miasta na przynęty pracujące w strefie powierzchniowej. pzdr
-
Gatunek ryby: sandacz - Długość w cm: 75 cm - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 20.07.2020 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 0:40 - Łowisko: Odra - Przynęta: Wobler HMS PanicZ/10cm/10g/F - Opis połowu: Branie w warkoczu za ostrogą. Ryba ponownie do złowienia. ____________________________________________ Gatunek ryby: kleń - Długość w cm: 51 cm - Data połowu:(dzień, miesiąc, rok): 29.07.2020 - Godzina połowu: (wg. 24 godzin): 0:49 - Łowisko: Odra - Przynęta: Wobler JAXON Holo Select KARAŚ UV 9cm F 17g - Opis połowu: Branie w warkoczu za ostrogą. Ryba ponownie do złowienia.
-
Nie dajmy się zwariować. Okazy trafiają się sporadycznie. Zanim ktoś złowi tego jednego, czy kilka w sezonie, to trzeba przerzucić trochę średnich ryb. Często tych średnich też brakuje. To, że znany wędkarz, tester marki, celebryta wędkarski wrzuci do sieci piękną i dużą rybę, nie znaczy, że łowi je na zawołanie. Inna sprawa to trzeba poprawnie ocenić i docenić różnicę w gatunkach. Co może znaczyć dla karpiarza przyłów sporego klenia lub leszcza? Dla stacjonarnego łowcy sumów kleń 40+ cm będzie tylko żywcem. Dla wielu z nas złowienie takiego będzie sukcesem, że dobraliśmy przynęty, wędkę, miejsce i odpowiednią porę na jego złowienie.
-
Woblery z grzechotą. Piszę z "grzechotą", bo kilka z nich podczas lotu i uderzenia o wodę robi taki hałas jak latające blaszane wiadro z kulami od łożyska. Wśród przedstawionych prym wiedzie MADCAT. Istny bęben do lotto:))) Czasami zastanawiam się, co ja robię i po co? Skradam się na miejscówkę jak kocur, żeby tylko nie trącić kamienia, albo nie złamać patyka pod stopą po to, by za chwilę odbyło się "losowanie";) O ile pamiętam, teraz transmisja jest o godz. 21:50:) Przy większych modelach spokojnie można ściągać kotwice i brać je na mecze zagrzewając do boju swoich ulubieńców. Czy sprawdzają się na łowisku? Wabią? Odstraszają? Nie jestem w stanie jednoznacznie potwierdzić lub zaprzeczyć. Coś w sobie jednak mają? Przyciągają do siebie. Przeglądając sklepowe półki, bezwiednie sprawdzam, czy przynęta ma grzechotkę. Kule mają też do spełnienia inne zadania. Podczas wyrzutu przemieszczają się i tym sposobem zyskujemy na odległości i stabilności woblera. Z pewnością pomyślano o tym w woblerze Westina (na zdjęciu u góry). Kule przemieszczają się od głowy do ogona. Czego nie ma np. w okoniu Flagmana (na zdjęciu u dołu). Przeglądając swoje wynalazki, stwierdziłem, że tych hałaśliwych woblerów jest stosunkowo sporo. Do pozostałych to u mnie wygląda na jakieś 1/5. W mniejszych modelach również nie brakuje tego elementu. Najgłośniejsze są w woblerach powierzchniowych i crankbait-ach. W pozostałych, klasycznych, tykają delikatnie i trzeba dobrze się wsłuchać, by stwierdzić, że wobler jest wyposażony w grzechotkę. Jak tak dalej pójdzie, to za sezon lub dwa proporcje mocno się zmienią na korzyść grzechotek. Wracając do pytania, które sobie zadałem, a może ktoś z Was jeszcze się wypowie? Czy warto? U mnie odpowiedź jest jasna. Nie zbieram ich, bo ładnie tarabanią. Krótko mówiąc, nie łowią gorzej od innych woblerów. PS Dzisiejszy dzień jest upalny, więc losowanie odbędzie się nieco później. Po 22:00:)
- 105 odpowiedzi
-
Chwilowo okonie odpuściłem. Jak się trafi, to będzie przyłowem. W przyszłym tygodniu postaram się jakieś miejsce znaleźć, by na poppery i "pieski" połowić. Odkomarzanie we Wrocławiu chyba zaczęło działać. Wieczorem było w miarę dobrze. W weekend nie powinno padać, to plan może być tylko jeden;)
-
W niektórych miejscach powinna być ulga od komarów. W miejscach, gdzie ostatnio buszuję, jest tragicznie. Z jednej strony dobrze, bo pokolenie "C" trzyma się z dala od tych miejsc:) Wkrótce pewnie to się zmieni. Wczoraj kukuruźnik opędzlował i te rewiry. Będzie głośna muzyka przynajmniej do północy;) Liczyć na samą chemię to trochę mało. Czasami jestem zmuszony do używania wiatrówki ortalionowej z kapturem. Zdarza się, że zakładam rękawiczki malarskie z obciętymi palcami. Zakładam je częścią gumowaną na wierzch dłoni, a materiałem do wewnątrz. Gdy mam buty do kostki to grubsze skarpety i dobry oprysk. Jeszcze pozostaje opcja wędkowania w mieście. Jednak po ostatnim nocnym rekonesansie po bulwarach stwierdziłem, że ostatni boleń został zjedzony lata temu:)))
-
Strażnik ostrogi. Kilka ostatnich wypraw kończyło się prawie na zero. Na jednej z nich miałem kilka ataków na powierzchniowe przynęty. W ciągu kilkudziesięciu minut cztery razy szczupaki atakowały poppera, ale ostatecznie nie trafiały. Na dolewkę goryczy w ciągu następnej godziny zaliczam jeszcze jeden pusty atak i dwa wyjścia z nawrotem przed samą przynętą. Przed zmierzchem jeszcze jeden atak w momencie wyjmowania przynęty z wody. Akcja tuż pod nogami. W tym dniu prawie całkowicie się podłamałem. Dzień przerwy. Tak. Dałem sobie dzień przerwy, by nie dać się powalić psychicznie przez kolejny podobnie spędzony czas nad wodą. I zaczęło się. Pierwsze kilkanaście minut zacząłem łowić od tych samych miejsc. Pierwsze branie było prawie niezauważalne. Popper został wessany bez żadnego sygnału. Nagle zniknął mi z oczu w momencie przerwy przy podbijaniu. Na ułamek sekundy zamurowało mnie i ocknąłem się w momencie szarpnięcia i przelewającej się dużej bryły rybska pod wodą. Było już za późno. To był prawdopodobnie duży okoń. Duży, żółty, szeroki korpus, daje mi taką wyobraźnię. Było minęło. Jeszcze się trzymam. Kiedy się skończy, to moje pechowe wędkowanie? Przed zmierzchem znowu zmieniam stanowisko i woblery dedykowane pod nocne łowienie. Jeszcze było szaro. Do koszyka pustych brań dokładam jeszcze jedno na Rapalę i na sandaczowego woblera Oleixa. Po drugiej stronie słyszę u kolegów chlapiące się ryby. Na potwierdzenia dostaję MMS-y ze zdjęciami. Zakładam woblera Jaxon-a i wykonuję krótkie rzuty. Sprowadzam go po niewielkim łuku do brzegu i powoli ściągam do siebie. Na pocieszenie kończę fantastycznym braniem i trochę jestem zdziwiony, że zaatakował tak dużą przynętę kleń. Ten wobler w tym sezonie miło mnie zaskakuje. Coś w sobie ma takiego, że ryby nim nie gardzą. Kolejny dzień przerwy. W gazecie piszą, że są prowadzone odkomarzania. Tylko gdzie? Na działce u Prezydenta? Całe ciało mnie swędzi. Od ostatnich masowych ataków nie mam wolnego miejsca od bąbli. Mimo pryskania się muggą i zakładania ortalionów te upierdliwe owady zawsze znalazły miejsce, by użądlić. Na porządną rozgrzewkę dostaję kolejne zdjęcie. Chłopaki łowią a ja w ciemnym lesie. Dobrze, że coś się dzieje i miło, że pamiętają o mnie. Na wyprawę odchudziłem sprzęt. Nastawiłem się typowo na sandacze. Kilka woblerów i Mikado Da Vinci do 25 g zapewniają mi swobodne nimi operowanie na nocnych miejscówkach. Przez dwie godziny powoli przemieszczając się, obławiałem ciekawsze fragmenty Odry. Kilkanaście minut Gembalą, później Rapalą. Po nich zakładam Oleixa i Jaxona. W każdym miejscu staram się łowić przynajmniej dwoma o różnej głębokości pracy. Sięgam po sandaczowego Panic/Z/10F/10g. Wobler pracuje tuż pod powierzchnią. Zamawiając u Adama (Spinnerman), zażyczyłem sobie kilka w wersji płytko pływającej. Jestem na jednej z ostróg. Wcześniej dokładnie obłowiłem jej szczyt, napływ, zapływ i w miarę upływu czasu warkocz za główką. W oddali usłyszałem charakterystyczne „cmok”! Chyba się nie przesłyszałem? Gdy kiedyś często jeździłem za Wrocław, to po takim sygnale udawało się namierzać ich stanowiska. Na odcinkach miejskich niezwykle rzadko udawało się mi w ten sposób je lokalizować. Po kilkunastu minutach słyszę cmoknięcie jeszcze głośniejsze. Byłem jedną główkę wyżej, to błyskawiczna decyzja i już po kilku minutach skradam się pod ostrogę. Nie wiem, gdzie może się czaić. Słyszałem z oddali, z odległości kilkudziesięciu metrów, że to nie jest jakiś pokurcz. Zapomniałem o komarach. W tym momencie ich nie było. To znaczy były, tylko ja nie zwracałem na nie uwagi. Widzę pod powierzchnią smużącą drobnicę. Staram się podrzucać woblera w sposób, by jak najdelikatniej pacnął o wodę i poprowadzić go w podobny sposób do przemieszczających się rybek. Rzuty wykonuję pod różnym kątem. Chcę, by wobler spływał za każdym razem w inny sposób. Nie wiem dokładnie, gdzie może się czaić strażnik ostrogi. Słyszeć, że gdzieś jest w pobliżu, to mało. Uruchamiam wyobraźnię i analizuję całą sytuację w tym miejscu. Kilka rzutów wykonuję w jeden punkt i kręcę korbką tak wolno, aby tylko poczuć delikatną wibrację woblera. Maksymalnie wolno. Gdy czuję, że praca gaśnie, lekko szarpię szczytówką, by odzyskać te wibracje. Ułamek sekundy a ile w tym emocji. Początkowo byłem zaskoczony. Mimo że przy każdym rzucie w rozmyślaniach liczyłem, że to w tym momencie nastąpi, to i tak nastąpił zaskok. Tym bardziej że to nie było mocne targnięcie. A jednak pilnował szczytu główki. Gdzieś w jej pobliżu nastąpiło branie. Po akcji kija wiem, że będzie nieźle. Dwa razy podjął próbę odjazdu. Hamulec dobrze wyregulowany i wiele się nie poddawał. Ustawiłem go na pograniczu wytrzymałości kotwiczek. Zapalam lampkę. Już go zobaczyłem. Woblera nie widzę, to znaczy, że zniknął w paszczy sandacza. Zrobiłem się spokojniejszy. Podwyższona woda ułatwiła mi najechanie rybą na zalane trawy i w komfortowy sposób, po chwilowym jej odpoczynku wyjąć i zrobić zdjęcie na pamiątkę. W tym sezonie to trzeci przekraczający 70 cm. Nie łowię tych ryb dużo i to jeszcze w słusznych rozmiarach. Takie naprawdę cieszą. Myślę sobie, no bracie, zdradziłeś się i co teraz? Gdybyś trafił na kogoś innego, to marnie byś skończył. Masz nauczkę i zmykaj! Ty myśliwy, ja łowca, jeden zero dla mnie. Miałem farta. W ostatecznym rozrachunku on też. pzdr., jaceen
-
Może Hi-Lo? Regulacja steru pozwala na dostosowanie głębokości prowadzenia do łowiska. Zamiast targać pudełka wypchane nadmiarem woblerów, to może wystarczy mieć przy sobie dwa lub trzy w różnych rozmiarach i tym sposobem ogarniemy teoretycznie każdą sytuację na łowisku? Czy jest to możliwe u Was?:)
- 105 odpowiedzi
-
Whopper Plopper. Zdecydowanie na tak. Nie wyobrażam sobie pudełka bez tych przynęt. Systematycznie będzie ich przybywać. Brania są tak widowiskowe, że nawet gdy nie uda się skutecznie odpowiedzieć, to zapadają na długo w pamięć. To jest podobnie, gdy trafiałem piłką w poprzeczkę, lub słupek grając w klubach piłkarskich. Bardziej te sytuacje zapadły mi w pamięć niż strzelone bramki:) Ech te niewykorzystane sytuacje;) Przedstawione na zdjęciu przynęty są plastikowe. Posiadają grzechotki. Tylna część pracuje jak śmigło. Jest wykonana z twardej gumy. Pod naciskiem poddaje się i w trudnych warunkach nie ulega szybkiemu uszkodzeniu. Gdy w łowisku jest bardzo dużo takiej ciągnącej się zieleniny, to może się wkręcać w turbinę, co utrudni swobodny obrót. W zasadzie to jedyny mankament, jaki mogę przypisać woblerom. Ja łowię nimi, podszarpując jak tradycyjnymi popperami. Robią głośne BLUUM! Jednocześnie ogon ciągle obraca się, nawet przy minimalnym prowadzeniu robiąc dodatkowy szum.
- 105 odpowiedzi
-
- 1
-
Galeria przynęt spinningowych własnoręcznie wykonanych
jaceen odpowiedział roman gawlas → na temat → Przynęty sztuczne
W końcu zmobilizowałem się i wystrugałem poppera na podobieństwo firmy Jackall. Wersja ze śmigłem i wirującym ogonkiem. Niestety nie pokusiłem się o wmontowanie grzechotki. Tak jest w oryginale. Zakres pracy poppera, to tradycyjne plumkanie, praca "wtd", a przy jednostajnym ściąganiu pracuje cały czas śmigiełko i wirujący ogonek. Długość 8 cm. Drugi to typowy powierzchniowy wobler o pracy "wtd", długość 7 cm. Trzeci najmniejszy 3 cm popper żabka, jeszcze przed nałożeniem trzeciej warstwy żywicy.